Wejść w życie Boga

Fragment książki "Na początku był Chrystus"

publikacja 10.04.2016 06:00

"Nie sposób zrozumieć chrztu Polski, nie zdając sobie sprawy, czym dla chrześcijanina jest chrzest." O chrzcie św. i jego rozumieniu rozmawiają: bp Grzegorz Ryś, bp Marcin Hintz i bp Jerzy Pańkowski.

Wejść w życie Boga   Józef Wolny /Foto Gość Nie sposób zrozumieć chrztu Polski, nie zdając sobie sprawy, czym dla chrześcijanina jest chrzest Nie sposób zrozumieć chrztu Polski, nie zdając sobie sprawy, czym dla chrześcijanina jest chrzest. Jak definiują ów sakrament Kościoły reprezentowane przez Księży Biskupów?

Bp Grzegorz Ryś: W tym gronie zgodzimy się zapewne co do tego, co w chrzcie jest najważniejsze. Zanim jednak sam na to pytanie odpowiem, chciałbym już teraz podkreślić wagę deklaracji o wzajemnym uznaniu chrztu, przyjętej w 2000 roku przez Kościoły zrzeszone w Polskiej Radzie Ekumenicznej oraz przez Kościół rzymskokatolicki. To ważny tekst, stanowiący wspólną własność większości polskich wyznawców Chrystusa. W cytowanym tu już liście pasterskim polscy biskupi rzymskokatoliccy nazwali ów dokument „bezprecedensowym w wymiarze Europy i świata” i uznali go za inspirujący „do podejmowania następnych kroków zmierzających do zjednoczenia chrześcijan”.

Bp Marcin Hintz: Chrzest jest tym aktem religijnym, który najmocniej łączy ze sobą chrześcijan. W przypadku innych sakramentów czy obrzędów religijnych to dużo trudniejsze. Z tego względu w pełni popieram postulat biskupa Grzegorza, by przy okazji tego jubileuszu przypomnieć deklarację o wzajemnym uznaniu chrztu. Jej podpisanie stanowi, moim zdaniem, wydarzenie na skalę światową. Tak to oceniam jako teolog. Szkoda, że o tym tekście zapomnieliśmy, że nie potrafiliśmy go zaprezentować naszym wspólnotom wyznaniowym. Najwyższy czas, abyśmy zaczęli budować pomiędzy nami jedność wokół wspólnoty chrzcielnej. Bo przecież nie ma między nami sporu, że to właśnie poprzez chrzest następuje wszczepienie w Chrystusa i człowiek staje się chrześcijaninem.

Bp Jerzy Pańkowski: Pozwolą Panowie, że nieco później odniosę się do tej deklaracji, rozpocznę natomiast od samej teologii chrztu. Rzeczywiście, dla wszystkich tradycji chrześcijańskich chrzest to sakrament wejścia do Kościoła, oparty na Ewangelii, na słowach Chrystusa, że „kto uwierzy i zostanie ochrzczony, będzie zbawiony”. Najistotniejszy jest zatem jego wymiar soteriologiczny. Po to przecież przyjmuje się chrzest, ażeby być zbawionym. Taka jest nasza wspólna wiara. Jednocześnie jednak istnieją pewne szczegóły, w których nieco inaczej rozkładamy akcenty. Tu chciałbym odwołać się przede wszystkim do pojęcia grzechu pierworodnego. Kościół prawosławny odróżnia grzech, którego dopuścili się nasi pierwsi rodzice i którego ze względu na jego osobisty charakter nie można dziedziczyć, od jego skutków, które z kolei są dziedziczone przez wszystkich. Należy do nich przede wszystkim ludzka śmiertelność, choroby, cierpienie i ogólnie − skłonność do grzechu. Rozmawiając o chrzcie, musimy więc postawić sobie pytanie, co tak naprawdę się w nim dokonuje. Oczywiście chrzest jest „na odpuszczenie grzechów”, ale przecież dobrze wiemy, że człowiek − pomimo chrztu − nadal pozostaje grzesznikiem, chociaż otrzymał łaskę Świętego Ducha umacniającą go w walce z grzechem. Kościół prawosławny głosi zatem, że choć w sakramencie chrztu otrzymujemy odpuszczenie wszystkich grzechów, niemniej konsekwencje grzechu pierworodnego nadal w człowieku pozostają. Genialnie ujął to święty Paweł, mówiąc, że „nie czynimy dobra, którego chcemy, ale dokonujemy zła, którego nie chcemy”.

Kolejna ważna dla nas teza mówi, że chrzest − ani żaden inny sakrament czy liturgiczna czynność − nie działa automatycznie. Według świętego Symeona Nowego Teologa jest on jak ziarno, które musi w człowieku zakiełkować i wydać owoc. Kiedy człowiek nic nie robi, aby to „nowe życie” w nim wzrosło, jego chrzest może okazać się bezowocny w sensie soteriologicznym.

A co Ksiądz Biskup myśli o deklaracji o wzajemnym uznaniu chrztu?

Bp J.P.: Zgadzam się, że jest to dokument unikatowy. Byłem przy jego podpisaniu. W uroczystości tej uczestniczył też przebywający akurat wtedy w Polsce patriarcha ekumeniczny Bartłomiej, co niesłychanie podniosło jej rangę.

Ów tekst, powtarzam, ma znaczenie ekumeniczne. Stanowi odpowiedź polskich chrześcijan na pragnienie jedności i jest świadectwem uznania chrztu udzielanego w naszych Kościołach w imię Boga w Trójcy Świętej jedynego. Nie rozwiązuje on jednak wszystkich problemów. Przykład pierwszy z brzegu: mimo że uznajemy chrzest przyjęty poza naszym Kościołem, to w przypadku konwersji na prawosławie wymagamy jego uzupełnienia − często ma ono charakter namaszczenia krzyżmem świętym, a więc chodzi o sakrament bierzmowania, i uroczystego wyznania wiary. Ponadto w Kościele prawosławnym nie może być chrzestnym ojcem albo chrzestną matką ktoś, kto − mimo że sam jest ochrzczony − nie wyznaje tej samej wiary prawosławnej. Pojawia się również pytanie, dlaczego nie podpisaliśmy dotąd podobnej deklaracji dotyczącej małżeństw mieszanych. Nie uczyniliśmy tego między innymi ze względu na chrzest dzieci. Stoimy bowiem na stanowisku, że dzieci w rodzinach mieszanych powinny być ochrzczone i wychowane w tradycji prawosławnej. O ile wiem, analogiczne stanowisko zajmuje również Kościół rzymskokatolicki. Proszę zobaczyć, co się dzieje z dziećmi, z których jedno ochrzczone jest w wierze ojca, a drugie w wierze matki. Mamy wspólną deklarację o chrzcie, a tymczasem dzieci nie mogą razem uczestniczyć w sakramentach świętych. Kolejnym powodem, dla którego nie pochwalamy małżeństw mieszanych, jest niemożność wspólnego przystępowania do Eucharystii, dla nas zaś to najważniejszy dowód małżeńskiej jedności.

Bp M.H.: Mówiłem wcześniej jedynie o deklaracji o wzajemnym uznaniu chrztu, chciałbym więc teraz powiedzieć kilka słów o tym, jak chrzest rozumieją luteranie. Teologia ewangelicka mocno nawiązuje tu do świętego Augustyna i do jego definicji sakramentu. Sakrament to dla nas czynność święta, ustanowiona przez samego Jezusa Chrystusa, w której poprzez widzialne znaki udzielana jest niewidzialna łaska. Biorąc pod uwagę te trzy konieczne elementy, tradycja protestancka uznaje jedynie dwa sakramenty: chrzest i Komunię Świętą. Dlaczego chrzest? Bo został ustanowiony przez Pana Jezusa, który wezwał apostołów, aby „czynili uczniami wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”. Chrztu dokonuje się poprzez widzialny znak: polanie wodą, połączone z proklamacją Słowa Bożego, a grzesznik zostaje dzięki niemu obdarzony niewidzialną łaską. Wierzymy, że chrzest odpuszcza grzechy i gładzi najważniejszą konsekwencję grzechu pierworodnego, to znaczy rozłączenie z Bogiem. Ale nie odmienia całkowicie ludzkiej natury: człowiek ochrzczony nadal pozostaje grzesznikiem. Taka właśnie jest antropologiczna formuła reformacji: simul iustus et peccator. My, ludzie, jesteśmy zarazem sprawiedliwi i grzeszni. Właśnie sprawiedliwi, teologia luterańska podkreśla bowiem kategorię usprawiedliwienia, czyli daru przebaczenia, odpuszczenia grzechów, darmo nam udzielonego przez ukrzyżowanego Pana, który „sądzi żywych i umarłych”.

Chrzest − ten sakrament przyjęcia do Kościoła − to dla nas „nowe narodziny” i początek drogi w Chrystusie. Każdego dnia trzeba go na nowo przeżywać, odnawiać, tak aby każdy z nas mógł ciągle „wynurzać się” z wody jako nowy człowiek. Oto droga chrześcijanina, o której Marcin Luter powiedział, że było wolą Pana Jezusa, aby „całe życie wiernych stanowiło nieustanną pokutę”.

Bp G.R.: Słucham tego z zaciekawieniem i czuję głęboką więź zarówno z biskupem Jerzym, jak i z biskupem Marcinem. Kiedy na przykład biskup Marcin Hintz mówił o usprawiedliwieniu, myślałem o przyjętej przez oba nasze Kościoły wspólnej deklaracji na ten temat. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że w wyniku tego dialogu mój Kościół bardzo wiele się nauczył od Kościoła ewangelicko-augsburskiego, jeśli chodzi o pojmowanie dzieła zbawczego. Mam nadzieję − w tej sprawie musiałby się jednak wypowiedzieć biskup Marcin − że również Kościół luterański po całej tej debacie lepiej rozumie nauczanie katolickie.

Wejść w życie Boga   Józef Wolny /Foto Gość Nie sposób zrozumieć chrztu Polski, nie zdając sobie sprawy, czym dla chrześcijanina jest chrzest Bp M.H.: Rzeczywiście, my także sporo się nauczyliśmy od Kościoła rzymskokatolickiego.

Bp G.R.: Kiedy się nawzajem słuchamy, widać, że pewne kwestie bardzo podobnie rozumiemy, ale inaczej je nazywamy. W Kościele katolickim na przykład nikt nie mówi o tym, że dziedziczony przez nas grzech pierworodny ma charakter osobistej winy. Dziecko nie jest temu winne, że rodzi się w stanie nieprzyjaźni z Bogiem. W tym kontekście mówimy raczej o dziedziczeniu konsekwencji grzechu Adama i Ewy, które najczęściej dość obrazowo nazywamy potrójną pożądliwością albo zarzewiem grzechu. Zarzewie… Ktoś, kto był ministrantem i choć raz wyznaczono go do kadzidła, dobrze wie, czym jest zarzewie. Oto rozpalone węgle, które jednak się nie palą, trzeba dopiero w nie dmuchnąć. Pytanie, co powinniśmy rozdmuchać: grzech czy Eucharystię, która także jest niczym rozżarzony węgiel? To do człowieka należy decyzja, jaki ogień chce w sobie rozniecić.

Biskup Jerzy powiedział, że chrzest jest jak ziarno, które ma wzrastać, biskup Marcin zaś ukazał konieczność codziennego stawania i odnajdywania się w rzeczywistości chrztu. My z kolei chętnie mówimy o źródle chrzcielnym, podkreślając w ten sposób, że woda chrztu powinna w nas być rzeczywistością dynamiczną i świeżą. Wprawdzie chrztu udziela się tylko raz, ale jest on czymś żywym i w człowieku żyjącym − tak jak woda źródlana, a nie woda stojąca. Mówimy więc w gruncie rzeczy to samo, używamy tylko trochę innych pojęć i obrazów.

Dalej: ojcem chrzestnym czy matką chrzestną w Kościele katolickim też nie może być ktoś, kto nie jest katolikiem. Owszem, chrześcijanin innego wyznania może być świadkiem chrztu, ale nie rodzicem chrzestnym.

Bp M.H.: W tradycji ewangelickiej jedno z chrzestnych musi być ewangelikiem…

Bp J.P.: W prawosławiu też. Jedno wystarczy. W tym wypadku potrzebna jest jedynie zgodność płci rodzica chrzestnego z płcią dziecka.

Bp M.H.: … ale drugi chrzestny musi być chrześcijaninem. To nie może być ktoś niewierzący.

Bp G.R.: Zanim przejdę do tego, co wydaje mi się bardzo ważne, a czego tu jeszcze nie powiedziano, chciałbym podkreślić to, o czym mówił biskup Jerzy: że chrzest jest dla nas podstawą jedności, ale też momentem jakiegoś dramatycznego konfliktu w sytuacji małżeństw mieszanych. To nie są rzeczy proste. Z drugiej strony jednak pamiętam, co na spotkaniu ekumenicznym w Warszawie powiedział papież Benedykt XVI, że małżeństwa mieszane są „laboratorium jedności” Kościoła. Mamy tam bowiem do czynienia z ludźmi, którzy odkrywają w Chrystusie jednoczącą ich miłość, a jednocześnie tak dramatycznie, we własnej rodzinie, przeżywają podział Kościoła. I jeśli oni nie są w stanie wypracować jakichś sposobów bycia razem − także w obszarze wiary, przy zrozumieniu istniejących pomiędzy nimi różnic − jeśli oni nie potrafią wypracować jakichś form szacunku, będącego czymś znacznie większym niż tolerancja, to czego się spodziewać po tych, którzy są sobie obcy? My, jako podzieleni chrześcijanie, musimy uważnie przyglądać się i towarzyszyć małżeństwom mieszanym. To, w jaki sposób próbują one żyć wiarą, może być dla nas niezwykle ważną lekcją. Stosunkowo dobrze znam kilka takich rodzin i widzę, że ich życie nie jest wcale łatwe, ale dostrzegam też, jak bardzo może być twórcze i inspirujące, bo to są ludzie, którym na sobie autentycznie zależy, tak samo jak zależy im na ich dzieciach.

Wejść w życie Boga   Józef Wolny /Foto Gość Nie sposób zrozumieć chrztu Polski, nie zdając sobie sprawy, czym dla chrześcijanina jest chrzest To wymaga chyba bardzo wysokiego poziomu świadomości obu stron.

Bp G.R.: Absolutnie tak. Dlaczego jednak o tym mówię? Skoro biskup Jerzy poświęcił temu tematowi tyle uwagi, pomyślałem, że warto przywołać tu słowa Benedykta XVI. One być może pokazują nam jakąś drogę.

Kontynuując refleksję na temat chrztu, dodałbym na koniec dwie rzeczy. Po pierwsze, przez chrzest uczestniczymy w tajemnicy paschalnej Jezusa Chrystusa, zostajemy zanurzeni w Jego śmierć, aby wraz z Nim zmartwychwstać. I nie jest to reanimacja, ale wejście w życie Boga. Oto otwiera się przed nami niesłychana perspektywa: człowiek może odtąd
żyć tym życiem, które jest właściwe Bogu w Trójcy Świętej jedynemu. I po drugie, w Kościele katolickim, zwłaszcza po Soborze Watykańskim II, bardzo mocno podkreśla się, że chrzest wprowadza człowieka w potrójną godność Jezusa Chrystusa, w Jego misję kapłańską, prorocką i królewską. Kiedy kardynał Wojtyła pisał książkę o Vaticanum II, próbując jakoś usystematyzować nauczanie soboru, osią swojej refleksji uczynił właśnie tę potrójną godność Chrystusa, pokazując, że nosi ją w sobie każdy człowiek ochrzczony. Wydaje mi się, że w naszej katechezie na temat chrztu stanowczo za rzadko o tym mówimy. Nie pokazujemy, jak bardzo chrzest uzdalnia nas do wolności − w wymiarze królewskim, i do odpowiedzialności za prawdę − w wymiarze prorockim. Nie podkreślamy, że czyni nas wszystkich kapłanami, uczestnikami kapłaństwa Chrystusowego.

Bp M.H.: W Kościele ewangelicko-augsburskim nie ma sakramentu kapłaństwa, wierzymy za to, że konsekwencją chrztu jest powszechne kapłaństwo wiernych − i to z niego właśnie wyrasta urząd duchowny. Dla nas także ważny jest triplex munus Christi. Nazywamy go potrójnym urzędem Chrystusa, aby podkreślić, że chodzi w nim raczej o charakter służebny aniżeli o nabycie pewnej godności. Urząd ten bowiem to przede wszystkim misja i służba, a nie
władza. 

Na marginesie warto zauważyć, że pierwotnie również słowo „minister” oznaczało sługę. Takie właśnie miano − ministrów − nadawano dawniej w wielu miejscach ewangelickim duchownym, dziś natomiast minister kojarzy się raczej z kimś bardzo ważnym, kto sprawuje władzę.

Bp G.R.: Tu nie ma między nami sporu. Munus można przetłumaczyć jako dar, urząd, posługę.

Bp M.H.: Chciałbym jednak dopowiedzieć, dlaczego tak istotna jest dla mnie wspomniana na początku naszej rozmowy deklaracja o wzajemnym uznaniu chrztu. Jeszcze w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku na terenach zamieszkiwanych przez ewangelików zdarzało się, że dzieci tego wyznania trafiały do domów dziecka i katolicy powtórnie je chrzcili, tak aby mogły one uczestniczyć w katolickiej katechezie. Dla lokalnej społeczności było to czymś bardzo bolesnym. Cieszę się, że − w świetle deklaracji z 2000 roku − nie ma powrotu do tego rodzaju praktyk. Duchowny, który by się ośmielił zaproponować coś takiego, nie tylko obraziłby cudze uczucia religijne, ale wręcz sprzeniewierzyłby się nauce swojego Kościoła. To ogromny postęp. Gdyby ktoś usiłował to zmienić, podważyłby sens ekumenizmu.

Wejść w życie Boga   ks. Zbigniew Wielgosz /Foto Gość Najstarsza chrzcielnica w Małopolsce znajduje się w Szczepanowie Bp J.P.: Niestety, wciąż zdarzają się takie przypadki. W świecie prawosławnym, na przykład na Świętej Górze Athos, do dzisiaj istnieją wspólnoty stojące na stanowisku, że w razie konwersji potrzebny jest ponowny chrzest, a nie tylko jego uzupełnienie. Oczywiście trudno mi oceniać mnichów ze Świętej Góry Athos, osobiście jednak nie podzielam tego stanowiska. I myślę, że jestem po stronie znacznej większości. Niemniej Kościoły prawosławne, jak wiadomo, mają charakter autokefaliczny: cechuje je daleko idąca niezależność.

Bp G.R.: Ja z kolei, jako biskup rzymskokatolicki, muszę się przyznać do naszych katolickich win wobec wyznawców prawosławia. W przeszłości − pomimo papieskich rozstrzygnięć dotyczących ważności chrztu − na terenach dawnej Rzeczypospolitej nierzadko powtórnie chrzczono prawosławnych, którzy przechodzili do Kościoła katolickiego. Nie wynikało to wcale z jakichkolwiek przesłanek teologicznych, tylko z powodów politycznych, etnicznych i tym podobnych. Tym bardziej myślę, że z naszej strony potrzebne jest słowo „przepraszam”. Oczywiście dotyczy to także tych wszystkich sytuacji, o których przed chwilą mówił biskup Marcin.

Bp J.P.: Bardzo dziękuję Księdzu Biskupowi za te słowa. Tego rodzaju wypowiedzi nadają naszej rozmowie inny
wymiar.

Bp G.R.: Wspomniana deklaracja o wzajemnym uznaniu chrztu jest i dla mnie bardzo ważna, zamyka bowiem długą i dramatyczną tradycję, która chyba dla nikogo z nas nie jest powodem do chluby.

Bp M.H.: No właśnie. Nie jest to może tekst szczególnie wyrafinowany z punktu widzenia teologii, ma jednak ogromne znaczenie dla życia naszych wiernych. Swoją drogą, niewiele wart byłby ekumenizm, któremu chodziłoby wyłącznie o niezrozumiałe dla ogółu dywagacje teologiczne, a nie o praktykę dnia codziennego.

[...]

Rozpoczęliśmy tę rozmowę od wyrażenia nadziei, że namysł nad sakramentem chrztu pomoże nam zrozumieć, czym jest dla nas chrzest Polski. Na ile jest to nadzieja uzasadniona?

Bp M.H.: Chrzest jest powiązany z nadzieją. Jest on dla nas nie tylko sakramentem inicjacji, ale w tradycji ewangelickiej, a zwłaszcza luterańskiej, niemal na każdym kroku podkreślamy, że jest także nowym narodzeniem, nowym życiem w Chrystusie. Z faktem tym łączy się nadzieja. Nestor ewangelickiej teologii Jürgen Moltmann podkreślał w swych analizach z lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku, że w teologii za mało jest spojrzenia w przyszłość, że ze zbyt małym optymizmem patrzy ona w to, co dopiero przed nami. Prawdziwa teologia chrześcijańska musi być zarazem teologią nadziei. Dotyczy to w sposób szczególny teologii ewangelickiej, która kładzie akcent na Ewangelię, dobrą wieść, dobrą nowinę o zbawieniu w Chrystusie. Tę wizję czy diagnozę chciałbym odnieść do naszej debaty.

Wejść w życie Boga   ks. Zbigniew Wielgosz /Foto Gość Najstarsza chrzcielnica w Małopolsce znajduje się w Szczepanowie Nadzieja powinna być wpisana w każde nasze działanie; uważam tym samym, że zrozumienie istoty sakramentu chrztu pozwoli nam pozyskać głębszą perspektywę dla rozważań natury już bardziej praktycznej. Z tego płynie nasz optymizm, nasza wiara, że uda nam się dotrzeć do prawdziwej hermeneutyki chrztu Polski.

Bp J.P.: Chrzest ma dla chrześcijanina znaczenie zasadnicze. Wobec tego zasadnicze znaczenie powinien mieć także chrzest narodu, ludu. Mówiłem już, że przyjmuje się go po to, ażeby być zbawionym. Pamiętam profesora, który zadawał swoim studentom pytanie, co dał Rusi jej chrzest. Padały różne odpowiedzi: rozwój kultury, rozwój piśmiennictwa, umocnienie państwa…, ale profesor wciąż nie był usatysfakcjonowany. Wreszcie ktoś powiedział: „zbawienie” − i otrzymał ocenę celującą. To właśnie − możliwość zbawienia − dał nam również chrzest Polski.

Kościół uznaje tylko jeden chrzest, a więc jego pojmowanie powinno być integralne teologicznie bez względu na to, czy dotyczy on jednego człowieka czy też całego ludu. Powtarzam: ów sakrament jest ukierunkowany na zbawienie człowieka. Jeżeli zatracimy ten jego wymiar, to każdy inny będzie sprzeczny z nauczaniem Kościoła o chrzcie. Dlatego stojąc na progu jubileuszu chrztu Polski, warto się zastanowić, na ile ma on wpływ na jakość naszego życia duchowego, na ile realizujemy w swoim życiu Ewangelię, a tym samym: na
ile jesteśmy chrześcijanami. Tu ogromną rolę odgrywa ludzkie sumienie, które pomaga w poszukiwaniu obiektywnych odpowiedzi na najbardziej skryte w człowieku pytania. Jeżeli zrozumiemy swój chrzest, to wówczas zupełnie inaczej podejdziemy do świętowania jubileuszu chrztu Polski. Te dwa wydarzenia dotyczą przecież tego samego: chrztu. Pamiętajmy też, że nikt, kto się nie urodził z wody i Ducha, nie może wejść do Królestwa Bożego. To właśnie dlatego głównym celem chrztu jest pomoc łaski Bożej i Świętego Ducha, poprzez sakrament bierzmowania, w zdobywaniu Królestwa Bożego.

Swoją drogą, kiedy jakiś naród zaczyna wyznawać coś, co zaprzecza Ewangelii, należy poważnie się zastanowić nad świętowaniem rocznicy jego chrztu. Bo wszelkie obchody i jubileusze związane z chrztem tylko wtedy mają sens, kiedy dana osoba albo naród realizuje w swoim życiu założenia i cele przyjętego chrztu i kroczy drogą Ewangelii.

Bp G.R.: Polska to nie jest pojęcie abstrakcyjne. Polska to wspólnota ludzi połączonych − jak pisał Karol Wojtyła w poemacie Myśląc Ojczyzna… − historią, językiem (to znaczy: mową − kulturą) i pracą. Wszystkie te trzy rzeczywistości nauczyliśmy się przeżywać jako ludzie wierzący w Chrystusa. W ten sposób nasza wiara ukształtowała nasze relacje. Rocznica, do której się zbliżamy, ma nam uświadomić, na ile jest to proces wciąż aktualny i żywy.

TAGI: