To niemożliwe

Marcin Jakimowicz

publikacja 26.03.2016 06:00

Runął. Na Lodowym szczycie porwała go lawina. Kotłował się w niej przez 400 metrów, a potem leciał pionowo… sto metrów w dół. Ocalał. „Cud” – zdumieli się słowaccy ratownicy. „To pierwszy taki przypadek w historii naszej pracy”. Sam Tomek i jego rodzice nie mają wątpliwości: uwielbienie ma moc. Nieprawdopodobną.

To niemożliwe henryk przondziono /foto gość – Pytamy słowackiego ratownika: „Dlaczego syn przeżył?”, a on bez słowa wskazał palcem w górę. To cud – opowiadają rodzice Tomka (obok), Małgosia i Jacek

Tomek Parkitny (23-letni strażak, pochodzi z Tarnowskich Gór): – Wbiłem czekan. I wtedy usłyszałem cichy trzask. Kilka sekund później straciłem pod nogami oparcie i poleciałem w dół. Pływałem w śniegu. Łykałem go, ale nie dusiłem się. Wszystko dokoła było białe. Leciałem w dół na lodowych krach, usiłując pływać w tej lawinie. Wokół wszystko huczało, trzaskało, pękało. Czy wołałem: „Boże, ratuj?”. Nie. Myślałem tylko: „Wyjdź na powierzchnię, wyjdź na powierzchnię”. Potem zacząłem spadać. Huknąłem o ziemię. Nie pamiętam bólu. Mój kolega zszedł z góry. Był zdumiony tym, że przeżyłem. Powiedziałem mu: „Mam niestabilną miednicę i bezwładną nogę”. Zawinąłem się w śpiwór i zaczęliśmy czekać na ratowników. Dotarli z Chaty Téryego po czterech godzinach. Potem przyleciał śmigłowiec. Reszty nie pamiętam.

Szkoda czasu na biadolenie

Jacek Parkitny (ojciec Tomka, nauczyciel języka polskiego): – Rozmawiałem z naczelnikiem HZS-u (Horská Záchranná Služba). Typ komandosa. Twardziel. Uścisk generała. Jak podał mi rękę na przywitanie, to od razu poszło mi w kręgosłup. (śmiech) Pytam: „Dlaczego Tomek przeżył? Czy dlatego, że wiedział, że należy pływać w lawinie?”. A on popatrzył mi w oczy i bez słowa wskazał palcem w górę. Kiedy dowiedzieliśmy się o wypadku syna? Zawsze umawialiśmy się, że zadzwoni. I tak robił. Nawet gdy spał zimą na Rysach. A tu cisza. Małgosia, jak to matka, zaczęła się martwić: „Czemu Tomek nie dzwoni?”. Sama chwyciła za telefon, ale nikt nie odbierał. Na SMS-y też nie odpowiadał. Zadzwonił jego kolega. Partner w górach. Już po głosie poznaliśmy, że coś jest nie tak.

Małgosia Parkitny (mama Tomka, nauczycielka języka polskiego): – Wszystko wydarzyło się 13 stycznia. Czekałam na telefon, a Tomek nie dzwonił. Gdy rozmawiałam z jego kolegą, powiedziałam: „Nie wiem, co tam się stało. Proszę tylko nie mieć poczucia winy. Teraz trzeba się skupić na tym, by pomóc Tomkowi”. Dlaczego nie zareagowaliśmy histerią? Tego nie da się po ludzku wytłumaczyć. Trzymał nas Pan Bóg. Ja – może to zabrzmi dziwnie – czułam się przygotowana na tę sytuację. Na początku roku, dwa tygodnie przed wypadkiem, poważnie poparzyłam sobie nogę. Powiedziałam wtedy: szkoda czasu na biadolenie, zrobię sobie w domu rekolekcje. Nie mogę pojechać ze wspólnotą na Seminarium Odnowy Wiary (nie mogłam nawet założyć buta!), to zrobię je sobie tu, w pokoju. Koleżanka rzuciła; „Posłuchaj Witka Wilka, dobrze ci zrobi”. (śmiech) Znałam Witka z rekolekcji „Jezus żyje”. I rzeczywiście przed wypadkiem Tomka słuchałam tych konferencji. Podnosiły mnie. Kierowały wzrok ku niebu. Nastawiały na uwielbienie. I zaczęłam uwielbiać. Adorowałam Jezusa. Wypoczywałam przy Nim. Po tych dwóch tygodniach domowych rekolekcji czułam się wypełniona chwałą Bożą i tak nastawiona na uwielbienie, że gdy zadzwonił telefon i dowiedziałam się o wypadku, nie przeklinałam rzeczywistości, ale zaczęłam chwalić Boga.Tomek: – Kiedy zrozumiałem, że doświadczyłem cudu? Gdy obudziłem się po kilku dniach farmakologicznej śpiączki i usłyszałem to, co mówili lekarze w Popradzie i ratownicy górscy. Ten mój upadek to same paradoksy. Plecak powinno się ściągnąć. Ja go nie ściągnąłem. Gdybym to zrobił, nie przeżyłbym. Nie miałem na głowie kasku, więc gdy huknąłem o ziemię, kask, który był przytwierdzony do plecaka, odebrał energię uderzenia. Głowie, szyi, kręgosłupowi nic się nie stało. Miałem śpiwór, który mnie ocalił. Hipotermia, która miała mnie zabić – uratowała, bo spowolniła proces wylewu krwi. Pielęgniarki mówiły mi, że miałem jedynie 23–25 stopni.

To twardziel. Lubi wyzwania

Jacek: – Zwykły wypadek – pomyślałem w pierwszej chwili. Pewnie nic poważnego. Ale gdy usłyszałem szczegóły, struchlałem. „Prawdopodobnie głowa i kręgosłup są całe” – zapamiętałem ten komunikat. To było ważne. Co robić? – zaczęliśmy się naradzać z żoną. Pojechałem do Popradu. Moją głowę rozsadzały tysiące myśli. Wszedłem na OIOM i zobaczyłem Tomka. Leżał pogrążony w farmakologicznej śpiączce. Zacząłem rozmawiać z ordynatorem. Mówił po słowacku, ale rozumieliśmy się. Powiedział krótko: „Ratownicy górscy mówią wprost: nikt takiego wypadku w Tatrach nie przeżył”. Potem na każdym kroku słyszałem jedno słowo: cud. I w szpitalu, i w Starym Smokovcu w siedzibie HZS-u. „Proszę pana – opowiadał poruszony szef ratowników – to było 400 metrów w dół, a potem jeszcze 100 metrów lotu w pionie!”. Tomek to silny mężczyzna. Wie, czego chce. Chciał zostać strażakiem? Został. Dostał się do wymarzonej szkoły w Częstochowie. Nie boi się ryzyka, stanięcia z niebezpieczeństwem twarzą w twarz. To twardziel. Lubi wyzwania. Proszę zobaczyć, jak przerobił swój mały pokoik.

Tomek: – Zrobiłem w ścianie i suficie chyba ze sto dziur. Wiertła się topiły w żelbetonie. (śmiech) Zmieniłem pokój na ściankę do wspinaczki. Wspinaczka ma wiele odcieni. Ja wybrałem tę najbardziej hardcorową. Zimowe wejścia. Wiem, że przeżyłem cudem. Dosłownie kawałek dalej zaczynały się kamienie. Gdybym na nie upadł, nie byłoby czego zbierać. Lawina zatrzymała się tuż przed nimi. Kolejna rzecz: lecąc w dół i kotłując się w lawinie, nachwytałem w płuca sporo śniegu. Gdy leżałem na OIOM-ie, dostałem zapalenia płuc. Lekarze bardzo się zaniepokoili. Bali się sepsy. To wszystko nie wróżyło dobrze. I znów, jak wierzę, zainterweniował Bóg. Po wybudzeniu ze śpiączki zacząłem wypluwać wodę z płuc. Wyszedłem z tego.

Po powrocie z Tatr miałem prowadzić rekolekcje dla chłopaków „Dotyk ognia”. Na Górze Świętej Anny. Miałem ambitny plan. Chciałem postawić na relacje, wiedziałem, że same konferencje nie wystarczą. Młodzi faceci muszą mieć żywą relację nawzajem ze sobą i z Jezusem. Tylko ona jest w stanie przemienić ich życie. Chciałem, by jak najwięcej z sobą rozmawiali. Wiedziałem, że takie spotkania przemieniają. Moje marzenie? Przyciągać mężczyzn do Jezusa. Zapalać ich pasją. Lubię ryzykować, również w sferze wiary. Czytam w Biblii o tym, że Bóg błogosławi odważnym gestom. Od lat związany jestem z grupami charyzmatycznymi. Widziałem wiele Bożych interwencji, uzdrowień, przełomów. Pociąga mnie radykalna wiara, pójście za Jezusem do końca. Jak bardzo Bóg zaryzykował, przysyłając na świat Syna.

Bóg ratuje mu skórę

Małgosia: – Może to zabrzmi paradoksalnie, ale od samego początku wielbiłam Pana Boga i dzięki tej formie modlitwy nie tylko nie wpadłam w panikę, depresję, ale jeszcze pocieszałam i wspierałam moją rodzinę. Bóg jest dobry. Nie mam co do tego wątpliwości. Tomek przed wyjazdem powiedział: „Mamo, jaki ja jestem szczęśliwy. Mam wymarzoną pracę, świetną dziewczynę, kocham góry, realizuję swe pasje”. Jesteśmy od lat w Domowym Kościele.

Jak Tomek trafił do wspólnoty? W 2003 roku bardzo się rozchorowałam. Nie potrafiłam wyjść z domu. Byłam unieruchomiona. Moja przyjaciółka powiedziała: „Małgosia, pomodlimy się za ciebie na Mszy z modlitwą o uzdrowienie w Gliwicach”. Pamiętam jak dziś: Jacek był tu, w pokoju, Tomek u siebie. Usłyszałam wewnętrzny glos: „Wstań”. Czułam, że mam wstać i chodzić. Nie potrafię tego opisać, bo słowa są wobec tej tajemnicy bezradne. To było silne przynaglenie. Nie dowierzałam. Całą noc zadawałam Bogu pytanie: „Czy naprawdę jestem uzdrowiona?”. Okazało się, że Bóg naprawdę zainterweniował. Zaczęliśmy jeździć na Górę św. Anny na rekolekcje „Jezus żyje”. Wzięliśmy z sobą dziesięcioletniego Tomka. Tam poznał świetnych ludzi. Jeździliśmy na te rekolekcje co rok. Tomek zobaczył żywą wiarę u swoich rówieśników. Właściwie nie siedział w domu. Zaangażował się w Gliwicach w Odnowę. Na maksa. Jak zawsze. On wszystko, co robi, robi na maksa.

Jacek: – Bóg naprawdę ratuje mu skórę. Przed laty Tomek skakał na szczudłach power-reiser. Źle postawił nogę i spadł z 2,5 metra, uderzając czaszką o beton. Lekarz był wówczas zdumiony tym, że nic mu się nie stało…

Tomek: – Moje serce ciągnie do tego, by prowadzić mężczyzn do Jezusa. Wierzę, że to nie jest mój pomysł na życie, ale Jego inicjatywa. Każdego dnia błogosławię Boga za to, co się stało. Kości mi się poskładają, mięśnie zaczną pracować. Wyjdę z tego. Mam połamaną miednicę. Ale żyję, rozumiecie? Żyję!

Małgosia: – Otrzymujemy niesamowitą pomoc w załatwianiu wszystkich formalności związanych z wypadkiem. Bez wspólnoty nie udźwignęlibyśmy tego. Czujemy wsparcie Boże każdego dnia. Jesteśmy bardzo poruszeni tym, jak żywo ludzie zareagowali na to wydarzenie. Bardzo pomogła nam Basia – przyjaciółka ze wspólnoty. Jest aniołem, którego posłał Bóg. To ona ogarnia rzeczy, wobec których jesteśmy bezradni. Przychodzili ludzie, chcieli nas pocieszyć, a… to ja ich pocieszałam. Nie wiedzieli, skąd to w sobie znajduję. A ja doskonale wiedziałam.

Znajomi zachowali się wspaniale. Nasz oazowy krąg zorganizował w naszym mieszkaniu Mszę Świętą. Telefony dzwoniły non stop. Wszyscy zapewniali o modlitwie. Pomagali finansowo. Robili zakupy. Pomagali w ubezpieczeniach, tłumaczeniach dokumentów. Załatwiali transport. Wspaniale zachowali się nasi koledzy i koleżanki w pracy. Jacek był na urlopie bezpłatnym, stale jeździł do syna na Słowację. Dyrekcja i nauczyciele z jego szkoły wręczyli mu kopertę z pieniędzmi, które zarobiłby, gdyby chodził do pracy. Czuliśmy wsparcie z każdej strony. Niosła nas modlitwa. To naprawdę nie jest metafora. Ta solidarność dosłownie rozkłada człowieka na łopatki…

Czego uczy mnie życie? „Nie skupiaj się na złych, trudnych rzeczach. Uwielbiaj Boga. W ciemno. On z wszystkiego cię wyciągnie”. Tuż po wypadku Tomka miałam w głowie obraz Piotra, który maszeruje po falach i słyszy: „Nie patrz ani w lewo, ani w prawo, tylko w Moją twarz”. To właśnie staram się robić. Nie zważając na okoliczności, patrzeć w twarz Jezusa. Gdy dowiedziałam się, że Tomka porwała lawina, prosiłam tylko o jedno: „Panie, wyciągnij z tego ogromne dobro”. I czuję, że właśnie zaczyna to robić.

TAGI: