Żal za grzechy

ks. Tomasz Jaklewicz

publikacja 17.03.2016 06:00

Rachunek sumienia prowadzi do żalu za grzechy. Katechizm mówi, że żal jest „bólem duszy i znienawidzeniem popełnionego grzechu z postanowieniem niegrzeszenia w przyszłości”. Sedno nie leży w emocjach, ale w decyzji o odwróceniu się od grzechu i zwróceniu do Boga.

„Gdy dusza ujrzy i pozna ciężkość swych grzechów, niech nie rozpacza, ale z ufnością niech się rzuci w ramiona mojego miłosierdzia, jak dziecko w objęcia ukochanej matki”  (Jezus do św. Faustyny) canstockphoto „Gdy dusza ujrzy i pozna ciężkość swych grzechów, niech nie rozpacza, ale z ufnością niech się rzuci w ramiona mojego miłosierdzia, jak dziecko w objęcia ukochanej matki” (Jezus do św. Faustyny)

Wyrażenie „ból duszy” jest pewną metaforą. Zresztą nie do końca trafioną. Ból ciała jest sygnałem choroby. Jeśli boli, trzeba się leczyć, iść do lekarza, zrobić badania itd. Bywają jednak choroby, które rozwijają się w początkowej fazie bezobjawowo, bez bólu czy gorączki. To bardzo niebezpieczne, bo można za późno podjąć leczenie. Z duszą bywa podobnie. Jeśli po grzechu uwiera nas sumienie, dziękować Bogu, bo to sygnał, że coś było nie tak, pobłądziłem, zrobiłem coś złego, trzeba się nawrócić. Ale nie zawsze po grzechu „dusza boli”, czyli pojawia się stan emocjonalnego rozbicia, smutku, niepokoju, wstrętu do siebie itd. I co wtedy?

Żal za grzechy, owszem, najczęściej łączy się z jakimś egzystencjalnym bólem duszy czy z psychicznym poczuciem winy, ale jego istota leży gdzie indziej. Nie można sprowadzać religijnego żalu za grzechy do tego, czy coś czujemy, czy nie. Skoro „zrobienie” żalu za grzechy jest warunkiem spowiedzi, nie może chodzić tylko o emocje, ale o pewną pracę woli, o decyzję, o wyciągnięcie konsekwencji z rachunku sumienia. Staję w pokorze przed Bogiem i mówię jak syn marnotrawny: „Ojcze, zgrzeszyłem”.

Wystarczy żal (nie)doskonały

Sednem żalu za grzechy jest uznanie swojego grzechu – skrucha. Tak, to ja jestem temu winien. Dzięki rachunkowi sumienia widzę prawdę o sobie, dostrzegam swoją winę, biorę ją na siebie. Staję zawstydzony przed swoim Stwórcą i Ojcem. Boże, Ty masz rację, tak, to było złe, szkodliwe, raniące Ciebie, innych i mnie samego. Widzę jasno sprzeczność między wolą Boga, między Jego miłością a tym, co uczyniłem. Zło jest złem. Nawet jeśli dało mi krótkotrwałą przyjemność. Katechizmowo oddzielamy żal za grzechy od postanowienia poprawy, ale w praktyce te dwa akty są nierozłączne. Skoro uznaję swój grzech, to znaczy, że chcę z nim zerwać. Dlatego postanawiam zrobić wszystko, co możliwe, by do niego nie wracać. To jest pewien wewnętrzny akt człowieka, czasem proces.

Często towarzyszą mu silne emocje, łzy nawrócenia. I pięknie, jeśli tak jest. To, co przeżywamy emocjonalnie, głębiej w nas zapada, jest znakiem autentyczności. Ale same uczucia nie są ani istotą, ani warunkiem żalu za grzechy. W nauczaniu Kościoła i praktyce pokutnej pojawiło się rozróżnienie na żal doskonały i niedoskonały. Ten pierwszy nazywany jest po łacinie „contritio” (od „contro” – miażdżyć, kruszyć), ten drugi „attritio” (od „attero” – łamać). Różnią się one motywem skruchy. Żal doskonały wypływa z miłości do Boga kochanego nade wszystko, żal niedoskonały wynika z lęku przed wiecznym potępieniem i innymi konsekwencjami grzechu. Podkreślmy, że w obu przypadkach obecny jest motyw religijny. Oba są znakami, że łaska Boża wykonuje swoją robotę.

W praktyce nie zawsze będziemy potrafili ocenić, ile w nas jest lęku przed konsekwencjami grzechu, a ile tego doskonałego żalu, że obraziliśmy Boga, naszego największego Dobroczyńcę. W człowieku różne motywacje (miłość i lęk) bywają przemieszane. Zawsze w jakimś stopniu boimy się o siebie, nie tylko o swoje zbawienie, ale o dobrą opinię u ludzi czy o dobre samopoczucie. To jest naturalne. Ale nawet taki żal niedoskonały ma w sobie choć szczyptę czy zalążek miłości do Boga. Gdzieś w nas słyszymy Boże pytanie skierowane do Adama po grzechu: „Gdzie jesteś?”.

Aby przystąpić do spowiedzi, wystarczy żal niedoskonały. Tak uczy Kościół. I jest w tym głęboka pedagogiczna mądrość. Trudno oczekiwać, by na początku drogi nawrócenia człowiek rozumiał, jak bardzo obraża Boga swoim grzechem. Przypomnijmy sobie, jakie motywacje kierowały synem marnotrawnym. Kiedy już roztrwonił majątek ojca, doświadczył upokorzenia i głodu. Chciał jeść to, co jadły świnie, ale i tego nie miał. „Wtedy zastanowił się i rzekł: Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę…” (Łk 15,17). Jego motywacja nie była wzniosła, szukał ratunku dla siebie, przekonał się boleśnie o oszustwie grzechu, było mu w grzechu bardzo źle. Jednocześnie zdawał sobie również sprawę, że zranił ojca i dlatego chciał go przeprosić, czuł się niegodny miana syna. Kiedy już doświadczył jego przebaczenia i miłości, z pewnością lepiej zrozumiał złość swojego grzechu. Mniej myślał już tylko o sobie, a w większym stopniu o bólu, który zadał ojcu.

Można powiedzieć, że motywacja jego żalu zmienia się, przesuwa od koncentracji na lęku o siebie w stronę zwrócenia całej uwagi na zranioną miłość ojca. Taki sam proces ma miejsce w drodze do konfesjonału, w procesie nawrócenia i pokuty. Nawet jeśli motywy naszego żalu początkowo dotyczą bardziej nas samych, to łaska sakramentu pogłębia i uszlachetnia naszą skruchę, otwiera nam oczy na miłość Boga.

Judasz czy Piotr?

Nie każde poczucie winy prowadzi do autentycznego żalu za grzechy. Judasz po zdradzie czuł ból duszy, znienawidził swoją zdradę, ale jednocześnie znienawidził siebie samego. Ostatecznie źródłem jego rozpaczy była zraniona duma, pycha. Widział ostro własną niedoskonałość, ale nie widział, niestety, miłosiernej miłości Jezusa. Chciał sam wymierzyć sobie sprawiedliwość. Krzyż Jezusa okazałby się niepotrzebny, gdyby człowiek mógł sam odpokutować swój grzech. Ojciec Józef Augustyn zwraca uwagę, że należy oczyszczać nasze akty żalu z postawy judaszowej. „Najgorszym złem dla człowieka nie jest sam grzech, ale pycha związana z nim, która zamyka go w jego własnym grzechu i nie pozwala otworzyć się na ofiarowane mu miłosierdzie Boga” – zauważa. Warto porównać, jak w bardzo podobnej sytuacji (po zdradzie Jezusa) zachował się Piotr. Jego urażona męska ambicja musiała cierpieć równie mocno jak Judasza, ale kiedy poczuł na sobie kochające spojrzenie Jezusa, zapłakał nad sobą. Żal Piotra doprowadził go do przemiany serca, do większej miłości.

Ojciec Augustyn wylicza szereg szczegółowych kryteriów, które różnią żal „judaszowy” od żalu „piotrowego”. Wszystko sprowadza się ostatecznie do tego, że „piotrowy” żal za grzechy ma zawsze odniesienie do Boga, którego mogę się nawet nieco bać, ale ostatecznie wiem, że On mnie nie opuści i tylko On może mnie uleczyć. Zdrowy żal ma w sobie element nadziei, jest odwróceniem się od przeszłości, daje głębsze zrozumienie, że sam nie dam rady iść dalej, że muszę liczyć bardziej na miłość Boga niż siebie. Mój grzech pokazuje mi, że nie mogę ufać sobie. Żal otwiera drogę do nowego aktu ufności, zawierzenia siebie Panu. „Tak mnie skrusz, tak mnie złam, tak mnie wypal, Panie, byś został tylko Ty, jedynie Ty”.

Pięknym przykładem głębokiej skruchy jest postawa króla Dawida po grzechu z Batszebą i podstępnym zabiciu jej męża. Prorok Natan za pomocą przypowieści pobudza sumienie Dawida. Król uznaje swój grzech: „Zgrzeszyłem wobec Pana” (2 Sm 12,13). I potem w Psalmie 51 otwiera swoją duszę przed Bogiem. Medytowanie tej modlitwy skruszonego grzesznika może być świetną pomocą w przygotowaniu do spowiedzi. „Zmiłuj się nade mną, Boże, w swojej łaskawości, w ogromie swego miłosierdzia wymaż moją nieprawość! Obmyj mnie zupełnie z mojej winy i oczyść mnie z grzechu mojego! Uznaję bowiem moją nieprawość, a grzech mój jest zawsze przede mną. Tylko przeciw Tobie zgrzeszyłem i uczyniłem, co złe jest przed Tobą (…). Stwórz, o Boże, we mnie serce czyste i odnów w mojej piersi ducha niezwyciężonego! Nie odrzucaj mnie od swego oblicza i nie odbieraj mi świętego ducha swego! Przywróć mi radość z Twojego zbawienia i wzmocnij mnie duchem ochoczym! (…) Moją ofiarą, Boże, duch skruszony, nie gardzisz, Boże, sercem pokornym i skruszonym”.

Ten tekst powstał ok. 3 tys. lat temu! Ale nadal jest świeży, dotyka głęboko. Kolejne pokolenia grzeszników odnajdują w nim słowa, które współbrzmią ze stanem ich własnej duszy. Jeden przykład. Ryszard Riedel, zniewolony narkotykami zmarły przedwcześnie lider „Dżemu”, wyśpiewał przejmujący bluesowy song-modlitwę, współczesne „Miserere mei”. „Pozwól mi spróbować jeszcze raz. Niepewność mą wyleczyć, wyleczyć mi. Za pychę i kłamstwa, za me nałogi, za wszystko, co związane z tym. Te świństwa duże i małe, za mą niewiarę. Rozgrzesz mnie, no rozgrzesz mnie! Panie mój, o Panie! Chcę trochę czasu, bo czas leczy rany. Chciałbym, chciałbym zobaczyć co, co dzieje się w mych snach. Co dzieje się. I nie, nie chcę płakać, Panie mój! Uczyń, bym był z kamienia, bym z kamienia był. I pozwól mi, pozwól mi spróbować jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz…” („Modlitwa III”). Warto posłuchać (kto nie zna), jak brzmi ta bluesowa ballada wyśpiewana jego ochrypłym głosem.

Niemodny żal

Współczesność nie radzi sobie z poczuciem winy, chciałaby je unieważnić przez rozmycie wszelkich zasad lub wyleczyć raz na zawsze na kozetce psychoterapeuty. Kościół katolicki bywa oskarżany o wpędzanie ludzi w poczucie winy. „Współczesna kultura relatywizuje poczucie winy i wstyd będący jej następstwem: to przecież tylko niewygodny stres, który przeszkadza nam w funkcjonowaniu. Unieważniając ów wstyd, unieważniamy odpowiedzialność, a więc i tę niezwykłą jakość, jaką jest świadoma siebie ludzka tożsamość. Prowadzimy do zbydlęcenia człowieka” – zauważa Bronisław Wildstein w najnowszej książce.

Współcześni Adam i Ewa, jak w raju, uciekają w krzaki. A ponieważ nie chcą odsłonić swej nagości przed Bogiem, wymyślają coraz to nowe sposoby radzenia sobie z napięciem związanym z popełnionym grzechem. Ale wszystko to na nic. Bo jak czytamy w Liście do Hebrajczyków: „Nie ma stworzenia, które by było przed Nim niewidzialne, przeciwnie, wszystko odkryte i odsłonięte jest przed oczami Tego, któremu musimy zdać rachunek” (4,13). „Omnia nuda et aperta ante oculis Eius” – powtarza Jan Paweł II w „Tryptyku rzymskim”, medytując przed Sądem Ostatecznym w Kaplicy Sykstyńskiej.

Wyjście jest jedno: zwrócić się ku Bogu i w Nim odnaleźć najwyższą przejrzystość, przebaczenie i nowy początek. Jestem zagubioną owcą, ale wiem, że Pan mnie szuka. Zagubiony, ale poszukiwany. Zawsze mogę zacząć od nowa.

TAGI: