Cały świat pod dachem

Monika Łącka

GOSC.PL |

publikacja 24.02.2016 06:00

– Zmęczony pielgrzym będzie wdzięczny za kawałek podłogi, ciepłą wodę i za to, że jest chciany. Że otwiera się przed nim drzwi domu i serca – przekonuje Marzena Wójcicka.

– Nasi gospodarze Emilia i Silvio przyjęli nas jak swoje dzieci – mówi Ania Jungiewicz  (w bluzce w kwiatki) – Nasi gospodarze Emilia i Silvio przyjęli nas jak swoje dzieci – mówi Ania Jungiewicz (w bluzce w kwiatki)
Archwium Anny Jungiewicz

Za 5 miesięcy pod Wawelem pojawić się może nawet 2,5 mln młodych pielgrzymów z całego świata. Dotąd chęć przyjazdu do Krakowa zgłosiło 576 607 osób ze 162 krajów świata. Na razie nie da się jeszcze określić, ile noclegów będzie potrzeba na Światowe Dni Młodzieży (pierwsze szacunki będą znane pod koniec lutego), ale można się spodziewać, że ok. 400 tys. osób wybierze pakiet z noclegiem w domach, szkołach (i innych placówkach), polach namiotowych itd.

Wystarczy tak niewiele

– Najlepszą formą zakwaterowania uczestników ŚDM są noclegi u rodzin. Dla gospodarzy to niezwykła okazja, by poznać i posłuchać tego, jak wierzą i czym żyją młodzi z całego świata. To także szansa, aby podzielić się polską tradycją, kulturą i słowiańską serdecznością – przekonuje Ewa Korbut z Biura Prasowego ŚDM. Jak podkreśla, wymagania nie są duże: wystarczą zaledwie 3 mkw. miejsca w mieszkaniu i dostęp do łazienki.

– Młodym nie trzeba ani organizować czasu, ani zostawiać kluczy do domu. Pielgrzymi będą wychodzić rano, o godzinie wskazanej przez gospodarzy, jeśli ci wychodzą wcześnie. Wracać będą po wydarzeniach centralnych, wieczorem. Będą mieć ze sobą karimaty i śpiwory – dodaje E. Korbut. Jeśli rodzina może poczęstować gości śniadaniem, będzie to miły gest dla pielgrzyma. Nie jest to jednak konieczne, bo jeśli naprawdę byłby to problem, śniadanie zapewni komitet parafialny.

Do Komitetu Organizacyjnego cały czas spływają dane z komitetów parafialnych (czyli deklaracje przyjęcia pielgrzymów zdobyte podczas tzw. kolędy). Kapłani nie ukrywają jednak, że – mimo próśb i zachęt – chęć przyjęcia pielgrzymów zgłasza o wiele za mało osób niż potrzeba. Deklarację wciąż jednak można pobrać ze strony: www.krakow2016.com i oddać do komitetu parafialnego.

Traktowali nas jak synów

– Boję się, czy pielgrzymi poczują się u nas chciani. A w Australii ludzie wiwatowali na naszą cześć, śpiewali, klaskali i cieszyli się, że jesteśmy... – mówi ks. Grzegorz Lenart, wikariusz parafii Matki Bożej Różańcowej w Krakowie-Piaskach Nowych. Część ludzi, zwłaszcza starszych, niesłusznie obawia się, że będą musieli zajmować się pielgrzymami, dowozić ich, przygotowywać jedzenie. – Inni – co jest smutne – mówią wprost, że na czas ŚDM chcą wyjechać z Krakowa. Są też osoby, które mają dużo miejsca, ale boją się przyjąć pielgrzymów, bo nie wiedzą, kim oni będą ani z jakich krajów przyjadą. Tłumaczę, że to będą chrześcijanie, więc nie ma czego się bać. I że skoro młody człowiek wydaje pieniądze na bilet do Polski i na pakiet pielgrzyma, to po to, by spotkać się z Bogiem, papieżem i z mieszkańcami naszego kraju. Ugośćmy ich – zachęca ks. Grzegorz, który na ŚDM był dwa razy – w Kolonii (miał wtedy 17 lat) i w Sydney.

Pobyt u rodzin wspomina z wielkim wzruszeniem. – Prawdą jest, że pielgrzym może spać wszędzie i wymiar duchowej pielgrzymki zależy od niego samego. Jadąc na ŚDM, w głębi serca marzy jednak, by trafić do rodziny. I nie chodzi o wygodę, ale o bliższe poznanie ludzi z danego kraju. O to, by zobaczyć, jak przeżywają swoją wiarę. Nocując w szkole, nie doświadczy się tego. W rodzinie noce są długie, bo spędza się je na rozmowach – tłumaczy. Co ważne, nawiązane znajomości i przyjaźnie wszyscy chcą potem podtrzymywać. – Z „moimi” rodzinami nadal wysyłamy sobie kartki na święta – opowiada ks. Lenart.

Podczas ŚDM w Kolonii w pierwszym tygodniu nocował u rodziny pochodzącej z Suchej Beskidzkiej, a że jest ze Spytkowic, to na dzień dobry poczuł się jak w domu. W drugim tygodniu na dwa dni trafił do Marii i Helmuta. – Nie mieli swoich dzieci, więc gości traktowali jak synów. Wszędzie chcieli nas wozić, rano częstowali śniadaniem, dawali też prowiant na cały dzień i kieszonkowe, żebyśmy sobie coś kupili. Kolejne dni spędziliśmy u protestantów, którzy od progu powiedzieli: „Tu są klucze, tam lodówka, jesteście u siebie”. A my byliśmy wdzięczni, że po prostu nas chcą – opowiada ks. Grzegorz.

Wyjazdy na ŚDM były dla niego umocnieniem w wierze, choć jadąc do Kolonii, nie do końca rozumiał ideę ŚDM. Będąc na miejscu, szybko pojął, o co chodzi. – W Polsce mówi się, że młodzi z Kościoła odchodzą i że jest ich mało. A mnie podczas czuwania przed Mszą św. z udziałem papieża Benedykta XVI uderzyło, jak nasz Kościół jest wielki. W plenerze, w wielkim skupieniu przed Najświętszym Sakramentem, modliło się ponad 2 mln młodych ludzi! Atmosfera była niezwykła i czułem, że na spotkanie z Jezusem nie idę sam, że młodych chrześcijan nie brakuje – wspomina.

Zobaczyłam wspólnotę

Dwa razy na ŚDM była też Magdalena Klasa, obecnie początkująca wolontariuszka ŚDM Kraków 2016. – Najpierw poleciałam do Sydney, głównie po to, by zobaczyć ten kraj, mniej byłam nastawiona na przeżycia duchowe. W drugim tygodniu zaczęłam jednak rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi – zobaczyłam wspólnotę młodych chrześcijan. Podczas Mszy św. z papieżem bardzo zaskoczył mnie chłopak z Dominikany, który widząc, że jest nam zimno, dał nam swoją kurtkę i folię termiczną. A potem dzieliliśmy się jedzeniem. To było wzruszające – opowiada. Podczas Tygodnia w Diecezjach była w Melbourne, gdzie mieszka dużo naszych rodaków – zarówno osób, które z Polski wyemigrowały po II wojnie światowej, jak i tych, które wyjechały w stanie wojennym. – Wszyscy bardzo się cieszyli, że mogą się spotkać z młodym pokoleniem Polaków, a rodzina, do której trafiłam z dwiema koleżankami, opiekowała się nami, jak tylko mogła. Gdy zmęczone, zmarznięte i zmoknięte wracałyśmy wieczorem, bardzo doceniałyśmy, że mamy ciepłe łóżko (a przecież wystarczy podłoga!) – mówi Magda.

Jej walizka do Australii dotarła kilka dni po niej i gdyby nie to, że trafiła do rodziny, miałaby problem. – W lipcu jest tam zima i choć w dzień jest ciepło, to wieczorem temperatura spada, a ja zostałam bez kurtki, czapki, szalika. Na szczęście „moja” rodzina miała córkę, która już nie mieszkała w domu, ale wciąż były tam jej ubrania. Mogłam je pożyczać – wspomina.

Po raz drugi na ŚDM pojechała do Madrytu. – To był już bardziej świadomy wyjazd – należałam do grupy istniejącej przy mojej sercańskiej parafii (w której cały czas działam) i najpierw pojechaliśmy na międzynarodowe spotkanie sercańskiej wspólnoty młodych, a potem na ŚDM. Mieszkaliśmy w szkole i choć taki nocleg ma swój urok, to pobyt w domu daje coś więcej. To ludzka serdeczność – podkreśla.

Wiara to pomoc bliźniemu

Przygoda Marzeny Wójcickiej, koordynatorki wolontariatu międzynarodowego KO ŚDM Kraków 2016, ze Światowymi Dniami Młodzieży zaczęła się, kiedy była w gimnazjum. W telewizji zobaczyła relację z ŚDM. – Zapragnęłam odnaleźć swoje miejsce w Kościele – upewnić się, że młodzi mają je tam i mogą się w nim dobrze czuć. Że mogą być w Kościele radośni i szczęśliwi. Zaskakiwało mnie, że w mojej parafii na Mszach młodzieżowych jest pusto, że moi rówieśnicy nie chcą być w Kościele – mówi. Kilka lat później pojechała więc do Madrytu. – Na ŚDM poczułam radość z bycia blisko Boga i służenia innym we wspólnocie Kościoła. Doświadczyłam też różnorodności i tego, że Kościół jest jeden i powszechny – mimo różnych kultur i języków łączy nas jeden Bóg. Zrozumiałam, że w Kościele każdy ma swoją misję do spełnienia – opowiada.

Do Rio pojechała już jako wolontariuszka. – Jadąc na ŚDM, nie zastanawiałam się, gdzie będę spać – po prostu chciałam tam być. W Brazylii kilka dni spędziłam u rodziny i choć nie znaliśmy wspólnego języka (ja – angielski, oni – portugalski), dogadywaliśmy się na migi, za pomocą karteczek i tłumacza Google oraz poprzez uśmiech. Ludzie przyjmowali tam pielgrzymów, choć sami nie mieli miejsca – nawet w fawelach otwierali drzwi domów i serc – wspomina i dodaje, że kontakt z rodzinami przetrwał poprzez Facebook, a najcenniejszą pamięcią jest modlitwa.

Jak zauważa, nie wszyscy mamy możliwość podróżowania, a na ŚDM przyjedzie do nas cały świat. – Można przyjąć go i poznać pod swoim dachem! Dla pielgrzymów to z kolei szansa na poznanie Polski, naszej gościnności, kultury, religijności. Goszcząc pielgrzymów, można też zrobić piękny uczynek miłosierdzia w Roku Miłosierdzia – zachęca M. Wójcicka.

W Rio gościnny dom znalazły też Ania i Marta Jungiewicz. – Wtedy byłyśmy pielgrzymami, a obecnie obie jesteśmy zaangażowane w przygotowanie ŚDM Kraków 2016 – mówi Ania. – Na ŚDM jechałyśmy, by zobaczyć powszechny Kościół inny od tego, który znamy. Bo choć Jezus jest jeden, a Eucharystia wszędzie taka sama, to każdy kraj ma swoją specyfikę. W Brazylii poczułyśmy radość wiary i okazało się, że ona oznacza tam pomoc bliźniemu. „Nasza” rodzina była tego przykładem – opowiada i dodaje, że razem z siostrą mogły zakosztować ich życia. – Nie chodzi tylko o śniadanie i brazylijską kawę, ale o codzienność, rozmowy przy stole i niezwykłą otwartość. I choć nie zawsze łatwo było się porozumieć, to nie było to problemem – zapewnia.

Gościnność Ania i Marta czuły też na ulicach. – Nigdzie nie pomyślałyśmy, że jesteśmy obciążeniem dla miasta. Gdy poszłyśmy na pizzę, jakaś pani zapytała, czy jesteśmy pielgrzymami i czy mamy jak zapłacić. Okazało się, że postanowiła zaprosić nas na tę pizzę, a gdy dowiedziała się, że mam tego dnia urodziny, cały lokal śpiewał mi „Sto lat”. W domu czekała druga niespodzianka – nasi gospodarze o urodzinach dowiedzieli się z Facebooka i przygotowali mi tort i hot dogi – wspomina Ania i przekonuje, że przyjmując pielgrzymów, można zyskać o wiele więcej niż się daje. Na dowód tego w jej domu rodzinnym w Goszczy (diec. kielecka) przyjętych zostanie 10 osób, a w domu jej drugiej siostry – kolejnych 10.

Nie lękajcie się!

Te słowa św. Jana Pawła II, pomysłodawcy ŚDM, w kontekście przyjmowania pielgrzymów nabierają specjalnego znaczenia. Na ŚDM nie byłam, ale w 2005 r. pojechałam na spotkanie Taizé do Mediolanu i wielka była moja radość, gdy na nocleg trafiłam do rodziny. Smutno by mi było, gdyby drzwi tego domu były zamknięte, bo Patrizia i Sergio baliby się nas przyjąć. A oni zaufali nam w ciemno i dali wszystko. Patrizia każdego dnia wstawała wcześniej, by zrobić nam śniadanie i caffè latte, a potem podwieźć do oratorium na poranną modlitwę. W 2011 r., podczas Kongresu Bożego Miłosierdzia, w moim domu gościnę znalazła z kolei pani z Królestwa Tonga – maleńkiej wyspy na Pacyfiku. Na dzień dobry rozbroiła nas uśmiechem, była jak anioł z dalekiego kraju. Do dziś jej dzieci na Facebooku mówią do mnie „little sis” (ang. mała siostrzyczko), bo dla ich mamy byłam jak córka. Czego więc lękają się mieszkańcy naszej diecezji przed ŚDM?

TAGI: