Krzyż i skrzydła

Agata Combik

publikacja 15.02.2016 12:07

Spotkasz je nad Biblią i w otoczeniu wnucząt, przed Najświętszym Sakramentem i przy pieczeniu sernika. Zdobią kwiatami ołtarz, organizują koncerty, z pasją studiują. Mamy, babcie, teściowe i… osoby konsekrowane.

 Obrzęd błogosławieństwa wdów. Od lewej stoją: Aleksandra, Bogusława, Anna i Halina Zdjęcia Agata Combik /Foto Gość Obrzęd błogosławieństwa wdów. Od lewej stoją: Aleksandra, Bogusława, Anna i Halina

Od pierwszych wieków chrześcijaństwa istniały wdowy poświęcające się Bogu i oddające na służbę Kościołowi. Z czasem ukształtował się specjalny obrzęd wprowadzający kobiety do stanu wdowieństwa. Od kilkudziesięciu lat dawna tradycja odżywa. W archidiecezji wrocławskiej mamy już 5 osób, które przez obrzęd błogosławieństwa wdów dołączyły do grona osób konsekrowanych. W życiu czterech z nich dokonało się to 2 lutego br. w katedrze wrocławskiej. Złożyły przyrzeczenia, biskup odmówił nad nimi specjalną modlitwę, wręczył krzyże i brewiarze. Każda z nich usłyszała wówczas: „Droga siostro, przyjmij ten krzyż i wpatruj się zawsze w Chrystusa Pana. On uleczy twoje rany i doda orle skrzydła twojemu życiu (…)”. A następnie: „Przyjmij księgę modlitwy Kościoła. Niech chwała Pana nieustannie rozbrzmiewa w twoim sercu, a z twoich ust niech płynie błaganie o zbawienie całego świata”.

Z książką nad książkami

Halina Styś i jej mąż Józef przeżyli razem 38 lat. Wychowali sześciu synów: Michała, Adama, Bogumiła, Stanisława, Jana Józefa i Wincentego. – Mąż zmarł w 2012 r., w pierwszy piątek miesiąca, przed świtem. Byłam przygotowana na tę śmierć. Towarzyszyłam mu w chorobie do ostatnich chwil – wspomina. – Byliśmy razem w doli i niedoli, tak jak nas uczył sługa Boży ks. Aleksander Zienkiewicz, „Wujek”. Czuję się jego duchową córką. Zaprowadził mnie do niego „Pod Czwórkę” mój przyszły mąż. Ksiądz A. Zienkiewicz towarzyszył potem nieustannie naszej rodzinie – modlił się za nas, wspierał, zachęcał, bym nie rezygnowała ze swojej pracy zawodowej, przekonując, że Pan Bóg da mi siły, by pogodzić liczne obowiązki. Jestem – także z pasji – polonistką i historykiem sztuki; pracowałam jako nauczycielka z młodzieżą licealną. Przez lata mieszkanie wypełniał gwar licznej rodziny.

Z czasem synowie powychodzili z domu, pożenili się. Halina wspomina pustkę, jakiej doświadczyła po śmierci męża. Pustkę, która nagle „rozkwitła” modlitwą oraz kolejnymi zaangażowaniami, i to na wielu polach. – Musiałam się nauczyć nowego stylu życia. Dziękuję Bogu za ten czas. Za ciszę domową, za lectio divina, któremu mogę poświęcić przedpołudniowe godziny. Całe życie kochałam książki, a teraz stwierdziłam, że najważniejszą z nich jest Pismo Święte – mówi. – Po pogrzebie synowie ufundowali mi pielgrzymkę do Ziemi Świętej i to był impuls do rozpoczęcia studiów na Telewizyjnym Uniwersytecie Biblijnym. Właśnie skończyłam III rok.

Wśród osób, które towarzyszyły jej na drodze do wdowieństwa konsekrowanego, Halina wspomina m.in. ks. Aleksandra Radeckiego, matkę Krystynę ze Zgromadzenia Sióstr Bożego Serca, ks. Jana Sucheckiego. – Należę do parafii św. Maurycego we Wrocławiu. Dołączyłam do niedawno powstałego tu parafialnego koła Caritas, wspieram dyskretnie osoby z domu samotnej matki – wyjaśnia. – Jestem członkinią dominikańskiej fraterni bł. Czesława, któremu również wiele zawdzięczam. Błogosławieństwo wdów to dla mnie wielka łaska.

Domowniczka Boga

Anna Rychter 36 lat temu straciła w wypadku samochodowym męża i dwoje dzieci. Sama wyszła z niego bez większego szwanku. – To było dla mnie wydarzenie podobne do doświadczenia św. Pawła pod Damaszkiem, gdy upadł na ziemię i nawrócił się – wspomina. Już nad ciałami swoich bliskich postanowiła, że nie wyjdzie ponownie za mąż. Chciała pozostać wierna temu, który odszedł do domu Pana, a z którym wciąż łączyła ją silna duchowa więź.

– Na drogę wdowieństwa konsekrowanego wprowadziła mnie myśl zawarta w książce Jana Dobraczyńskiego: „Od wszystkiego odrywam, rozłączam, zabieram, aby dać wam Siebie” – wyjaśnia. Związała się z wrocławską Wspólnotą „Duży Dom”, żyjącą duchowością bł. Karola de Foucauld i małej siostry Jezusa Magdaleny – duchowością nazaretańską. Pociągała ją zwłaszcza możliwość zamieszkania w miejscu, gdzie można godzinami, dniem i nocą, adorować Najświętszy Sakrament w domowej kaplicy. – Od przeszło 20 lat pozostaję pod jednym dachem z Jezusem Eucharystycznym. Z Chrystusem, który adorujących Go obdarowuje sobą i prowadzi ku Ojcu – mówi.

Żyje trochę jak prorokini Anna, też wdowa, trwająca nieustannie na modlitwie w świątyni jerozolimskiej. Dodaje, że duchowość br. Karola ma wiele wspólnego z drogą wdów konsekrowanych. Prowadzi do modlitwy na „miejscach pustynnych”, ale i do otwarcia na potrzeby Kościoła, najbliższej rodziny, świata.

Barwna makatka

Bogusława Królicka, od urodzenia oławianka, zawsze starała się żyć w przyjaźni z Panem Bogiem – jako córka, żona, matka, babcia. Z mężem przeżyła 34 lata. W grudniu minęło 5 lat, odkąd zmarł. Po jego odejściu pani Bogusława zaczęła szukać. Czego? – Trudno mi to nazwać, określić, ale wiedziałam, że chcę „czegoś więcej”, chcę życia oddanego służbie Bogu, ludziom – tłumaczy. I wspomina swoje szczególne spotkanie z pewnym tekstem Pisma Świętego, z 1 Listu do Koryntian (7,39-40): „Żona związana jest tak długo, jak długo żyje jej mąż. Jeżeli mąż umrze, może poślubić kogo chce, byleby w Panu. Szczęśliwsza jednak będzie, jeśli pozostanie tak, jak jest (…)”. – Przez te słowa Pan Bóg coś zasiał w moim sercu… Potem przeczytałam pewien artykuł w „Gościu Niedzielnym”, znalazłam jakieś informacje w internecie. I tak stopniowo dojrzewało we mnie pragnienie oddania się Bogu w konsekrowanym wdowieństwie. Po dwóch latach zmagań decyzja zapadła – mówi.

Oławianka należy obecnie do parafii pw. Świętych Apostołów Piotra i Pawła. Proboszcz ks. Janusz Gorczyca z radością towarzyszył jej, gdy składała swoje życie w Boże dłonie. Od wielu lat Bogusława podejmuje tu rozmaite zaangażowania, posługi. Wiadomo, że można na nią liczyć. Obecnie odpowiada m.in. za dekorowanie kościoła. Przystraja świątynię kwiatami, wkładając w to całe swoje serce. Mówi, że to Pan Bóg wydobywa z człowieka różne talenty. – Parafia to po prostu mój dom – twierdzi.

– Z perspektywy czasu widzę, jak On mnie w życiu prowadził krok po kroku. To trochę tak jak z makatką. Gdy się ją wyszywa i ogląda od lewej strony, niewiele widać. Jeśli ją odwrócimy, ukazuje się piękny wzór. Do tego, by go dojrzeć, trzeba mądrości, czasu, czuwania…

Służba na pięciolinii

Aleksandra Kołkowska znana jest wielu wrocławianom i nie tylko. Ze swoim chórem występowała wielokrotnie w różnych kościołach (a nawet w hali Orbita podczas rekolekcji z o. Antonello Cadeddu), wykonując Akatyst. – Wdową jestem od ponad 20 lat – mówi. – Konsekrowane wdowieństwo to taka moja „ostatnia prosta”. Przygotowały mnie do tego, jak sądzę, m.in. lata posługi w charakterze organistki. Praca w różnych parafiach, m.in. karmelitańskiej, u franciszkanów, kapucynów, na pewno kształtowała moją duchowość. Bardzo bliski jest mi zwłaszcza Karmel. Doszłam do takiego etapu, że chcę już całkowicie ofiarować się Bogu. Stał się jedynym celem mojego życia. Jestem przez Niego kochana i chcę całą moją miłość oddać Jemu. Wdowa znaczy „wolna”. Chcę być wolna dla Boga.

Skąd pomysł, by wejść na drogę konsekrowanego wdowieństwa? Ziarenko zostało zasiane dzięki pewnemu spotkaniu. – Odwiedziła mnie kiedyś Danuta Meloch, która jako pierwsza w naszej diecezji przyjęła konsekrację dziewic. Wtedy usłyszałam po raz pierwszy o indywidualnych formach życia konsekrowanego, o stanie dziewic i stanie wdów w Kościele. Opowiadała o tym z taką pasją i zachwytem, że… coś we mnie zapaliła – mówi Ola. Potem były kolejne spotkania, rozmowa z o. Jackiem Kicińskim, wikariuszem biskupim ds. życia konsekrowanego, podjęcie formacji na Podyplomowych Studiach Życia Konsekrowanego – gdzie zwykle przygotowują się kandydatki. Jednocześnie Ola kończyła Podyplomowe Studia Teologiczne.

Synowie, a także synowa, przyjęli decyzję Aleksandry z radością. Wiele wsparcia otrzymała od ks. Czesława Studennego z parafii św. Jana Chrzciciela w Piekarach. – Cieszę się, że przez obrzęd błogosławieństwa wchodzę do stanu wdów konsekrowanych. Odpowiada mi to, że żyjemy indywidualnie, jednocześnie głęboko przeżywając to, że naszą wspólnotą jest Kościół – mówi. – Kocham muzykę kościelną, chóralną. Mam nadzieję, że dalej tak będę służyć Kościołowi. Oli bardzo bliski jest Akatyst i ma w związku z nim wiele planów, ale to już jest opowieść na całą książkę… Jedno jest pewne: kobiety, które swoje wdowieństwo oddają Panu Bogu, na pewno się nie nudzą. A swoimi pasjami i służbą – na kolanach i z zakasanymi rękawami – potwierdzają: ich życie dostaje skrzydeł.

Posłane

Według danych z grudnia 2015 r. w Polsce było wówczas 251 wdów konsekrowanych oraz jeden wdowiec (mężczyźni również mogą przystępować do obrzędu błogosławieństwa). Wciąż przybywają kolejne. W adhortacji apostolskiej Vita consecrata czytamy: „Ostatnio odrodziła się też praktyka konsekracji wdów, znana od czasów apostolskich (por. 1 Tm 5,5.9-10; 1 Kor 7,8), oraz konsekracja wdowców. Osoby te, składając wieczysty ślub czystości, przeżywanej jako znak królestwa Bożego, konsekrują swój stan życia, aby poświęcić się modlitwie i służbie Kościołowi”.

Więcej na: www.konsekrowane.org.

TAGI: