Krew i kardamon


Marcin Jakimowicz


publikacja 18.02.2016 06:00

Stare arabskie przysłowie mówi, że zdeptany kwiat palmy jeszcze piękniej pachnie. Kościół maronicki był deptany, niszczony, przetrwał w kleszczach przeciwieństw. Może dlatego wydaje tak wspaniały aromat?


15-tonowa statua Maryi górująca nad Harissą niedaleko Bejrutu to czytelny symbol tej ziemi 15-tonowa statua Maryi górująca nad Harissą niedaleko Bejrutu to czytelny symbol tej ziemi
Nariman El-Mofty /AP Photo/east news

O maronitach Polacy usłyszeli na dobrą sprawę dopiero przed kilku laty. Śledząc informacje napływające z będącego beczką prochu Libanu i za sprawą brodatego cudotwórcy. 
Jeszcze kilka lat temu na to pachnące Orientem imię reagowaliśmy; „Charbel? Nie, nie znam”, a jego imię nie kojarzyło się nam z hasłem: „Boży pomazaniec”, ale raczej z jakąś nieokreśloną marką francuskich perfum. Od kilku lat pustelnik z Libanu jest jednym z najpopularniejszych świętych nad Wisłą. Poznaję to między innymi po coraz to nowych tytułach książek, które lądują na moim biurku.


Od czasu ekspansji samozwańczego Państwa Islamskiego sytuacja w Libanie jest niezwykle napięta. Przed trzema miesiącami w zamachu bombowym na zatłoczonej ulicy na południu Bejrutu zginęło 41 osób, a 200 zostało rannych. Do ataków przyznali się bojownicy ISIS. Powstanie, które wybuchło w Syrii w 2011 r. przeciwko rządom Baszara el-Asada, przerodziło się w krwawą wojnę. Do liczącego jedynie 4 mln obywateli Libanu (kraj jest naprawdę niewielki, ma zaledwie 10 tys. km kw.) przyjechało już grubo ponad 1,5 mln uchodźców. Państwo funkcjonuje w kleszczach rozgrywek politycznych sąsiadów: Syrii, Izraela i Palestyny. W medialnych doniesieniach z tej rozpalonej słońcem ziemi co chwila powraca motyw niezwykłej gościnności i wytrwałości mieszkających pod cedrami Libanu chrześcijan. 


Szwajcaria Wschodu 


Maronici są najliczniejszą grupą wyznawców Chrystusa w Libanie, integralną częścią Kościoła założonego przez samego św. Piotra. Nieprzerwanie trwają w jedności z Kościołem rzymskim.
Kadr z głośnego filmu „Karmel”. Otwierają się drzwi zakładu fryzjerskiego i do pomieszczenia wtacza się spora procesja z figurami Jezusa i portretami Maryi. To codzienny obrazek w Libanie. Dzielnice muzułmańskie obok regionów, gdzie mieszkańcy wystawiają na balkony czy podwórka ogromne krzyże, a na każdym kroku spotkać można kapliczkę z wizerunkiem św. Charbela; ubogie wioski obok drapaczy chmur (przed wojną domową Bejrut nazywany był Szwajcarią Bliskiego Wschodu).

Kraj, w którym po dwóch stronach barykady stają wyznawcy Allaha, a walczący w Syrii z ISIS szyici z Hezbollahu są, paradoksalnie, tymczasowym „gwarantem bezpieczeństwa” granic państwa.
Przed pięciu laty w górskiej wiosce Qanat Bekish, na wysokości 1800 m n.p.m. stanął najwyższy krzyż świata. Budowano go 2 lata. Ma aż 73,8 m, co stanowi dokładnie jedną dziesiątą wysokości, na jakiej wznosi się Golgota. Jest oświetlony przez 1800 reflektorów. To czytelny symbol Libanu – ziemi, w której chrześcijanie są u siebie.

„Ostatni bastion chrześcijaństwa na Bliskim Wschodzie” – tak często nazywa się ten kraj pełen kontrastów. Nic dziwnego. Liczba chrześcijan Bliskiego Wschodu kurczy się z roku na rok. Jeszcze sto lat temu stanowili oni prawie połowę ludności regionu, dziś jest ich już tylko 5 procent.
 Na Bliskim Wschodzie modlą się wspólnoty, które jako pierwsze odpowiedziały na orędzie Jezusa z Nazaretu. Pachną jerozolimskim kadzidłem, olejkami różanymi, cynamonem i kardamonem. „Szalony, kto śmierć uważa za sen mający trwać wiecznie” – wołał św. Efrem Syryjczyk. Jego poezję znajdziemy często w maronickiej liturgii. Śpiewane po syriacku (aramejsku) hymny płynące spod cedrów Libanu wykonywane są w języku, którym posługiwał się sam Jezus!

Kościół maronicki modli się od VII wieku. Jest jedynym wschodnim Kościołem katolickim, który nie powstał w wyniku oddzielenia się części wiernych Kościoła wschodniego. 
Katolickie Kościoły wschodnie wywodzą się z unii poszczególnych wspólnot z Rzymem. Unie te miały doprowadzić do uznania zwierzchności papieskiej przy zachowaniu ich własnej tradycji liturgicznej. Przystępowała do nich zazwyczaj tylko część episkopatu tych Kościołów, co w efekcie wprowadzało kolejne rozłamy. Z tego powodu na Wschodzie istnieją równolegle Kościoły niekatolickie i ich katolickie odpowiedniki, z reguły mniej liczne. To nie dotyczy maronitów. Gdy w 1181 r. maronicki patriarcha złożył przysięgę wierności papieżowi przed łacińskim patriarchą Antiochii, nie towarzyszył temu żaden rozłam ani wśród hierarchii, ani wiernych.


Zemsta


Gdy w 1099 r. krzyżowcy dotarli do potężnych gór Libanu, spotkali tętniące życiem chrześcijańskie wspólnoty. Maronici stali się oddanymi sprzymierzeńcami krucjat, chętnie wstępowali do zakonów rycerskich i wspierali militarnie krzyżowców. W 1215 r. Jeremiasz II Al-Amchit jako pierwszy patriarcha maronicki odwiedził Wieczne Miasto, by uczestniczyć w obradach Soboru Laterańskiego IV. Gdy krucjaty padły, a krzyżowcy wrócili „na tarczy” do domów, na ziemi przodków pozostali maronici. Nic dziwnego, że to oni stali się celem niezwykle krwawych prześladowań ze strony wyznawców islamu. Początkowo egipskich mameluków (do 1516 r.), a następnie, aż do 1919 r., Turków osmańskich.

Jak wspomina w swej kronice z 1474 r. podróżnik Marcellin de Civezza: „Naród maronitów żył pod okupacją, znosząc nieustanne uciski i tyranie. Na każdym kroku spotyka się w Libanie ruiny, płacz i przerażenie. Pod pretekstem pobrania podatku władze odbierały wieśniakom cały dobytek, bito ich i torturowano, by ograbić ze wszystkiego, co posiadali”. W XIX w. krwawe prześladowania ze strony Turków spowodowały, że maronici masowo emigrowali za Ocean. Do dziś tworzą w Stanach Zjednoczonych dynamiczną diasporę.

Obecnie liczbę maronitów szacuje się na ok. 3,2 miliona. Na czele Kościoła stoi patriarcha Antiochii i Całego Wschodu Maronitów. Ma siedzibę w Bkerke niedaleko Bejrutu. Co ciekawe, to właśnie maronici dali Arabom w czasach Imperium Osmańskiego świadomość odrębności narodowej od Turków. Przetrwali w kleszczach przeciwieństw. Co więcej, stworzyli model funkcjonowania państwa opartego na zaufaniu i poszanowaniu religijnej odmienności. 
Specyfiką Libanu jest zgodne współżycie islamsko-chrześcijańskie, zagwarantowane w konstytucji (np. uroczystość Zwiastowania NMP jest obchodzona jako święto państwowe). –

Ten pakt narodowy wyróżnia nasz kraj w świecie arabskim – wyjaśnia kard. Bechara Rai, 77. z kolei patriarcha Antiochii. – Dlatego Jan Paweł II stawiał Liban za przykład dla Wschodu i Zachodu. Chrześcijanie są obecni na Bliskim Wschodzie od 2000 lat, o 600 lat dłużej niż muzułmanie. Wywodzący się od Fenicjan Maronici należą do pierwotnych mieszkańców tych ziem. W Libanie chrześcijanie mają znaczący wpływ na życie społeczne i cieszą się wciąż wolnością religijną. 


Uciekają demony


Nazwa Kościoła pochodzi od imienia św. Marona – żyjącego w IV w. mnicha i cudotwórcy. Do założonej przez niego wspólnoty wstąpiło aż 800 mnichów, którzy rozpoczęli chrystianizację kraju. Maron, przyjaciel św. Jana Chryzostoma, był pustelnikiem. Żył w górach w Syrii, wśród ruin antycznej świątyni pogańskiej, a jedynym jego schronieniem był namiot z koziej skóry. W 444 r. Teodoret, biskup Cyru, w swej „Historii mnichów syryjskich” tak opisał eremitę: „Z taką bowiem hojnością wielkoduszny Dawca obdarował Marona łaską uzdrawiania, że sława jego rozeszła się wszędzie, ściągała ludzi, którzy naocznie mogli się przekonać, że jest ona uzasadniona. Można było zobaczyć, jak rosa błogosławieństwa gasi ogień gorączki, jak ustają dreszcze i jak uciekają demony”. Pragnący samotności eremita odwiedzany był przez tłumy pielgrzymów. Z biegiem czasu wokół niego uformowała się wspólnota nazwana „Beit Maron”, czyli „Dom Marona”. Po jego śmierci ok. 410 r. uczniowie wybudowali sanktuarium nad brzegiem rzeki Oronte. Klasztor został zniszczony w X w. przez muzułmanów, a głowę świętego przewieziono jako relikwię do Włoch. Do dziś przechowywana jest w katedrze w Foligno w Umbrii.


Anielski głos


Kilkanaście lat temu jednomyślnie okrzyknięto ją Wielką Damą śpiewu chrześcijańskiego i Złotym Głosem Wschodu. Krytycy cmokali z zachwytu, słuchając hymnów w jej wykonaniu, a albumy wydawane przez znakomitą wytwórnię Harmonia Mundi stawały się bestsellerami. Urodzona w libańskim Deir-El-Ahmar s. Marie Keyrouz jest wierną Kościoła maronickiego. Na co dzień żyje we wspólnocie bazylianek strzegącej niezwykle bogatej kultury muzycznej Wschodu. 
Wielu katolików nad Wisłą, słysząc hymny maronitów, łapie się za głowę: „A cóż to za arabskie zawodzenie?” (takie głosy dały się słyszeć po koncercie Ensemble Organum w Jarosławiu). Tymczasem hymny płynące spod cedrów Libanu śpiewane są w języku, którym posługiwał się sam Jezus!

Chorał w jej wykonaniu dla Europejczyka brzmi zaskakująco, niemal szorstko. Skoro katolik znad Wisły czuje się trochę nieswojo, wchodząc na nabożeństwo do ukrytej w Beskidzie Niskim łemkowskiej cerkiewki, trudno się dziwić, że niedowierzaniem reaguje na orientalną muzykę liturgiczną płynącą spod cedrów Libanu. To nie monotonny, delikatny, harmonijny, pastelowy śpiew mnichów, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni, ale przejmujący, pachnący Orientem powiew Bliskiego Wschodu, gdzie przez wieki tradycja modlitwy psalmami była starannie pielęgnowana.


Cuda, cuda!


Co sprawiło, że Jan Kowalski zakochał się w mnichu, który w pustelni spędził ostatnie 23 lata swego życia? Cuda. Mnóstwo cudów. Statystyka św. Charbela jest doprawdy imponująca. Ponad 6 tys. uzdrowień w ciągu 60 lat od śmierci pustelnika. Ciało, które od ponad stu lat nie ulega rozkładowi. 4 mln pielgrzymów szturmujących w ciągu roku klasztor w Annaya. 
Youssef Makhlouf (to jego prawdziwe dane z dowodu osobistego) urodził się 8 maja 1828 r. w Bekaa-Kafra. Już jako nastolatek zapragnął pozostać maronickim mnichem, a w wieku 23 lat wbrew woli rodziny wstąpił do klasztoru w Mayfouk. Uciekł z domu na bosaka! Po dwóch latach przeniesiono go do klasztoru św. Marona w Annaya, gdzie w 1853 r. złożył śluby zakonne i przyjął zakonne imię Charbel. „Cel mojego życia? Całkowite zjednoczenie się z Bogiem” – słyszeli współbracia.

Odmawiał godzinami Różaniec, pod habitem nosił włosiennicę, spał na twardej ziemi, jadał raz dziennie bezmięsny posiłek z resztek, które pozostały po klasztornym obiedzie. Opowiadano o psychicznie chorych, którzy wychodzili z pustelni o zdrowych zmysłach, o setkach fizycznych uzdrowień. Po śmierci mnicha jego ciało badano kilkadziesiąt razy. W 1965 r. Paweł VI beatyfikował mistyka, a 9 października 1977 r. ogłosił go świętym.

Sława skromniutkiego libańskiego eremity przerosła najśmielsze oczekiwania. 
Mówimy „Liban”, myślimy różnorodność, szacunek, religijna i kulturowa mozaika. Kraj nazwany przez Jana Pawła II „przesłaniem dla świata” uznawany jest wciąż za jedyne pluralistyczne państwo Bliskiego Wschodu. Jak długo pozostanie znakiem nadziei? Gdy w 2013 r. w rzymskim Koloseum Drogę Krzyżową prowadził na prośbę papieża maronicki patriarcha kard. Bechara Rai (to właśnie maronici zaszczepili do Kościoła rzymskiego Różaniec i to pasyjne nabożeństwo) w swych rozważaniach wołał: „Jakże smutny jest widok tej błogosławionej ziemi cierpiącej, której dzieci zawzięcie ranią się nawzajem i umierają! Wydaje się, że nic nie powstrzyma zła, terroryzmu, zabójstw, nienawiści. O Dziewico: udziel nam pokoju. Gwiazdo Wschodu, wskaż nam nadejście Świtu”.

TAGI: