Leki to nie wszystko

publikacja 02.02.2016 06:00

O pomocy ludziom cierpiącym, terapeutycznej roli śpiewu i marzeniach nowicjusza z bratem Janem z Madagaskaru rozmawia Klaudia Cwołek.

Ojciec Marek Mańka, mistrz nowicjatu, i brat Jan przy figurze św. Kamila Klaudia Cwołek /Foto Gość Ojciec Marek Mańka, mistrz nowicjatu, i brat Jan przy figurze św. Kamila

Klaudia Cwołek: Czy to pierwsza zima, jaką Brat przeżywa w Europie?

Brat Jean: W Polsce jestem już półtora roku, pierwszą zimę tutaj przeżyłem w Warszawie. Jest inaczej, niż myślałem czy znałem z filmów. U nas, na Madagaskarze, nigdy nie mamy minusowej temperatury. Na początku mówiłem, że w Polsce wszystko mi się podoba, tylko pogoda mi troszkę przeszkadza. Teraz już się przyzwyczaiłem, ale jest mi bardzo zimno.

Jak to się stało, że Brat przyjechał do naszego kraju?

Kamilianie na Madagaskarze mają misję, ale nie mają nowicjatu. Więc jeżeli ktoś chce do nich wstąpić, musi pojechać do nowicjatu do Burkina Faso, Włoch albo do Polski. Ja chciałem być w Polsce.

Dlaczego?

Żeby zobaczyć coś innego. Wydawało mi się, że w Burkina Faso będzie podobnie, a ponieważ misja kamilianów na Madagaskarze należy do polskiej prowincji, dlatego tak się stało.

Jakie były pierwsze wrażenia po wylądowaniu w Warszawie?

To było straszne. Wszystko było dla mnie dziwne, nowe i trudne. Nie mówiłem po polsku, znałem tylko kilka słów: „dzień dobry”, „nie rozumiem” i „co to jest”. Nic więcej. Zastanawiałem się: gdzie ja jestem? Nieznajomość języka była dla mnie blokadą. Plan był taki, że nowicjat rozpocznę wcześniej, ale jak zobaczyłem trudności, najpierw postanowiłem dobrze nauczyć się polskiego.

Z jakiego powodu Brat wybrał kamilianów?

Na Madagaskarze są różne zakony, ale ja chciałem pomagać cierpiącym – i to nie jako lekarz, ale jako kapłan. Z rodziną mieszkałem w stolicy i tam szukałem miejsca dla siebie. Rozmawiałem z proboszczem, który dał mi adresy różnych zakonów, wśród nich byli także kamilianie. Tyle że oni mają misję daleko, dziesięć godzin drogi samochodem od mojego domu, i nikogo tam nie znałem. Ale postanowiłem ich poznać. Napisałem list, oni do mnie zadzwonili i spotkaliśmy się. Przełożonym jest o. Stefan Szymoniak, Polak, z którym rozmawiałem. Byłem ciekawy, czym jest praca księdza w szpitalu, bo to było dla mnie coś zupełnie nowego. Na Madagaskarze kamilianie pracują inaczej, nie mają takich domów opieki jak w Polsce, zajmują się np. trędowatymi.

Dlaczego Brat chce pomagać właśnie osobom chorym i cierpiącym?

Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Po prostu takie mam pragnienie.

Spotkał się Brat wcześniej z cierpieniem?

Tak, bo moja mama pracowała kiedyś w szpitalu jako pielęgniarka. Tam spotkałem ludzi, którzy potrzebują pomocy, i wydawało mi się, że ich nikt nie rozumie. Zastanawiałem się, co ja mógłbym dla nich zrobić. Myślę, że sama pomoc medyczna nie jest wystarczająca. Kiedy byłem na praktykach w domu opieki kamilianów w Zabrzu, widziałem, że pytanie o samopoczucie, rozmowa z chorymi jest dla nich bardzo ważna. Leki to nie wszystko.

Jak rodzina zareagowała na taki wybór?

Z mamą nie miałem problemu, z tatą trochę. W gimnazjum mówiłem, że chcę być stewardem, uczyć się języków. W domu nigdy wcześniej nie było rozmowy o tym, że mogę być księdzem, nie byłem też ministrantem. Gdy już tak zdecydowałem, tato wypytywał, co się stało, bo to było dla niego niezrozumiałe. Mam też dwóch braci, dla nich również to było zaskoczenie. Ponieważ wiedzą, że lubię śpiewać, mówili mi, że w zakonie nie można tego robić. Odpowiadałem, że sam chcę zobaczyć, jak jest. I tak już pięć lat jestem u kamilianów. Najpierw byłem w postulacie na Madagaskarze, mam za sobą też dwa lata seminarium.

Pasją Brata jest śpiewanie, dowiedziałam się o udanym występie na spotkaniu kolędowym w Gliwicach. Czy wszyscy Malgasze pięknie śpiewają?

Nie wszyscy. Ja też śpiewam jak śpiewam, normalnie, ale ludzie mnie chwalą. Osobiście bardzo to lubię, to jest dobre. W zakładzie opieki kamilianów w Hutkach śpiewałem jednej pani, która była bardzo chora, i to było dla niej wielką pomocą i ulgą.

Co to są za pieśni?

Po malgasku, religijne, rodzinne, o miłości, radości, coś w tym stylu. Zawsze wcześniej zapowiadam, o czym będzie piosenka.

Czym różni się Kościół w Polsce od Kościoła na Madagaskarze?

Wszystko sobie inaczej wyobrażałem. U nas mówi się, że Kościół w Europie już zamiera, nie ma powołań. A tu w Polsce widzę, że ludzie wierzą podobnie jak u nas. Ale liturgia wygląda inaczej. Duża różnica jest na przykład w przeżywaniu Bożego Narodzenia. U nas wszystko jest żywiołowe, a u was o wiele spokojniejsze. Nie mamy wieczerzy wigilijnej ani kolędy, gdy ksiądz chodzi po domach. Msza też u nas jest dłuższa. Święcenia kapłańskie trwają sześć godzin.

Tęskni Brat za domem?

Pewnie, to jest 14 tysięcy kilometrów stąd…

Jest Brat obecnie jedynym nowicjuszem w Taciszowie. Czy to jest trudne?

Są plusy i minusy. Nie jestem gadułą, ale nie myślałem, że będę sam. Nie jest to jednak dla mnie ogromna trudność, bo cały czas jest ze mną magister nowicjatu. Mamy normalne wykłady, rozmowy, wycieczki. Czasem brakuje mi towarzystwa rówieśników, ale nie czuję się osamotniony, a Pan Bóg wie, co robi, zna mnie. Może to dla mnie jest lepsze i bardzo się z tego cieszę, dobrze się czuję.

O czym Brat marzy?

Żeby być księdzem i misjonarzem, na przykład w Polsce. Wiem, że to jest trudne, mimo to chcę iść dalej. Chciałbym tutaj studiować, ale jak będzie, to nie ode mnie zależy.

Brat Jan
Jego pełne nazwisko to Nasoloarimalala Jean Christian Tantely. Urodził się w 1990 roku w Antananarywie, stolicy Madagaskaru, gdzie mieszkał z rodziną cały czas. Ukończył technikum handlowe. W 2011 roku zgłosił się do kamilianów w Fianarantsoa. Po postulacie i dwóch latach seminarium przyjechał do Polski. Najpierw w Warszawie uczył się języka polskiego, a we wrześniu ubiegłego roku rozpoczął nowicjat w Taciszowie.

Kamilianie

Zakon Posługujących Chorym założył św. Kamil de Lellis, urodzony w Italii w 1550 roku. Przed jego narodzinami matka miała sen, w którym widziała syna na czele grupy mężczyzn z czerwonymi krzyżami na piersiach. Myślała, że czeka go zły los, bo takimi krzyżami naznaczano przestępców skazanych na karę śmierci i prowadzonych na egzekucję. Nie mogła przewidzieć, że jej syn założy zakon, którego członkowie będą nosili habity z czerwonym krzyżem na piersiach. Kamil pochodził z rodziny szlacheckiej i najpierw był żołnierzem. Prowadził hulaszczy tryb życia, stracił majątek i został żebrakiem. To zapoczątkowało jego drogę do nawrócenia. Chciał wstąpić do kapucynów, ale stan zdrowia po niezagojonej ranie na nodze mu to uniemożliwił. W końcu sam założył zakon Kleryków Regularnych Posługujących Chorym, popularnie zwanych kamilianami. Zmarł 14 lipca 1614 w Rzymie. Do naszego regionu kamilianie trafili przez zakonników niemieckich. Dom polskiej prowincji kamilianów znajduje się w Tarnowskich Górach, a nowicjat w Taciszowie. Zakon zajmuje się duszpasterstwem chorych, prowadzi własne ośrodki lecznicze i opiekuńcze, ma też swoje parafie. Polscy kamilianie pracują również poza granicami w różnych krajach zachodniej Europy, na Madagaskarze, w Gruzji i Armenii. W ostatnich latach nowicjat w Taciszowie skończyło dwóch Malgaszy i dwóch Gruzinów.

TAGI: