Inne biedy – to samo dobro

ks. Ireneusz Okarmus

publikacja 23.12.2015 06:00

W tej chwili jest ich wszystkich zaledwie 43. Pracują w Polsce i poza jej granicami. Kierując się wskazaniem św. brata Alberta, swojego założyciela, działają tam, gdzie nikt inny nie usłuży.

 W domu przy ul. Saskiej jest kaplica. Codziennie bracia wraz z kilkoma bezdomnymi odmawiają tu Różaniec i nabierają duchowych sił zdjęcia Ks. Ireneusz Okarmus /Foto Gość W domu przy ul. Saskiej jest kaplica. Codziennie bracia wraz z kilkoma bezdomnymi odmawiają tu Różaniec i nabierają duchowych sił

Bracia albertyni za główny cel realizacji swojego powołania stawiają sobie pomoc ludziom bezdomnym. Nie zrażają się, że ci, którzy wpadli w bagno bezdomności, są najczęściej ofiarą choroby alkoholowej.

W nich widział Oblicze Chrystusa

To właśnie posłudze dla osób bezdomnych św. brat Albert poświęcił swoje życie, porzucając dobrze zapowiadającą się karierę artystyczną. Z myślą o ich ratowaniu przywdział habit Trzeciego Zakonu św. Franciszka z Asyżu i 25 sierpnia 1887 r. zamieszkał w ogrzewalni, w miejscu schronienia bezdomnych z Krakowa. Chciał poznać ich potrzeby z bliska i dać przykład uczciwego życia i pracowitości.

Dokładnie rok później brat Albert złożył śluby tercjarskie, co uważa się za początek zgromadzenia braci albertynów. Nie poprzestał na tym. Wiedział, że są takie obszary ludzkiej nędzy duchowej i materialnej, do której potrzeba kobiecej ręki. Założył więc zgromadzenie sióstr albertynek. Pierwsze obłóczyny 7 sióstr odbyły się 15 stycznia 1891 r. w kaplicy biskupów krakowskich, w obecności brata Alberta i kard. Albina Dunajewskiego. W testamencie, jaki zostawił swoim duchowym braciom i siostrom ze zgromadzenia, wskazywał, że „dla miłości Boga powinni iść zawsze tam, gdzie warunki najcięższe, gdzie człowiek opuszczony znajduje się w wielkiej potrzebie, a gdzie nikt inny nie usłuży. Mają to czynić z wiarą w człowieka, w dobro tkwiące głęboko w sercu każdego zagrożonego, które można wyzwolić dobrym słowem czy też miłosiernym znakiem, jaki stanowi choćby »miska strawy«. Dostrzeżone przy tym znieważone Oblicze Chrystusa należy oczyścić czynnym miłosierdziem: uratować poprzez pracę i wspólnotę godność człowieka”. Te słowa i dziś są inspiracją dla tych, którzy – odczytując albertyńskie powołanie – służą pomocą bezdomnym.

Fundacja daje pracę

Pięć lat temu zgromadzenie braci albertynów założyło fundację, by pomagać osobom bezdomnym, zapewnić im godziwe mieszkanie i byt oraz wspierać w powrocie do społeczeństwa. – W statucie jest zapisane, że może ona wspierać tylko nasze dzieła charytatywne, które służą bezdomnym i ubogim. W archidiecezji mamy dwie placówki. Obie w Krakowie. Jedna znajduje się przy ulicy Skawińskiej 4 i 6, gdzie są przytulisko dla bezdomnych mężczyzn, noclegownia i kuchnia dla ubogich, druga przy ul. Saskiej 9, gdzie jest dom dla mężczyzn wychodzących z bezdomności – wyjaśnia brat Hieronim, który od niedawna szefuje Fundacji Zgromadzenia Braci Albertynów. Założenie fundacji ma swoje konkretne korzyści. Jedną z nich jest status organizacji pożytku publicznego, na którą darczyńcy mogą przekazać 1 proc. podatku. Zdobyte w ten sposób pieniądze służą pomocy bezdomnym. Fundacja pozwala też albertynom na współpracę z podobnymi organizacjami z krajów zachodnich, które przekazują im pieniądze na działalność zgromadzenia. Nieruchomości, którymi zarządza zgromadzenie, również zostały przekazane na fundację. Ta zaś dzierżawi niektóre z nich, a uzyskane w ten sposób pieniądze są wykorzystywane na działalność placówek zgromadzenia. Jest także bezpośrednia korzyść dla bezdomnych. Fundacja zalegalizowała działalność gospodarczą i zaczęła zatrudniać osoby bezdomne, dając im etat. W tej chwili pracuje w ten sposób ok. 10 osób. – Zależało nam, aby powrócić do tego, co kiedyś zorganizował brat Albert. Za jego czasów działały warsztaty mebli giętych, w których pracowali bezdomni. Wtedy były inne źródła bezdomności. Brat Albert mówił, że chronicznych pijaków jest 40 proc., a reszta to osoby bezrobotne, szukające pracy. Wtedy wystarczy bezdomnemu dać uczciwą, płatną pracę, aby odzyskał on swoją ludzką godność. Dziś bezdomność to w 80 proc. osoby uzależnione od alkoholu, a pozostała grupa to ludzie chorzy psychiczne i z pogranicza niedorozwoju psychicznego. Praca cały czas pozostaje ważnym czynnikiem, aby odbudować pozycję społeczną – wyjaśnia brat Hieronim.

Podnoszenie poprzeczki

Działające w Krakowie dwie albertyńskie placówki dla bezdomnych diametralnie różnią się od siebie funkcjonowaniem i profilem. Przytulisko przy ul. Skawińskiej daje całodobowy pobyt 80 bezdomnym mężczyznom. – Tam człowiek może przyjść z ulicy, wykąpać się, dostać posiłek, zmienić odzież i iść dalej. Może przebywać w przytulisku dzień, tydzień, miesiąc, a nawet kilka lat, musi jednak dostosować się do pewnych surowych zasad. Nasi podopieczni mają wtedy zapewnioną opiekę duszpasterską, możliwość wyrobienia dokumentów osobistych, uczestnictwa w terapii odwykowej, znalezienia pracy. Oprócz tego są w tej placówce noclegownia i kuchnia dla ubogich – opowiada brat Bernard, który posługiwał tam przez 6 lat, a dziś jest odpowiedzialny za prowadzenie domu przy ul. Saskiej, gdzie znajdują się mieszkania chronione dla mężczyzn wychodzących z bezdomności. Tym, którzy są tutaj przyjmowani, stawiane są dużo wyższe wymagania niż bezdomnym, którzy są przyjmowani do przytuliska. – Warunkiem jest przynajmniej roczna trzeźwość, dobra opinia od prowadzącego placówkę, gdzie bezdomny wcześniej przebywał, i stałe dochody – przynajmniej na poziomie stałego zasiłku z opieki społecznej, który teraz wynosi ok. 600 zł – wyjaśnia brat Hieronim.

Te wymagania to dla wielu bezdomnych wysoko zawieszona poprzeczka i są nie do pokonania, bo większość z nich ma problem z uzależnieniem od alkoholu. W takiej sytuacji wejście w trwałą trzeźwość przynajmniej przez rok jest dużym wyzwaniem. Nic dziwnego, że przez pierwsze lata po otwarciu w 2001 r. domu przy ul. Saskiej połowa z 47 miejsc była pusta. Dziś wszystkie miejsca są zajęte, a nawet nie brakuje chętnych, którzy chcieliby przenieść się tutaj z albertyńskiego przytuliska. To efekt wymagań, jakie od lat bracia stawiają przebywającym w przytulisku. Od tych, którzy są zdolni do pracy, wymagają podjęcia jej, zaś od tych, którzy mają problem z uzależnieniem – podjęcia leczenia, terapii bądź wejścia we wspólnotę anonimowych alkoholików. Ten dom ma być bowiem kolejnym etapem wychodzenia z bezdomności, które zaczyna się w przytulisku. – Nam zależy na tym, aby nasi mieszkańcy usamodzielniali się, w czym mamy im pomóc. Temu ma służyć między innymi nauczenie ich gospodarowania pieniędzmi, bez czego nie ma co marzyć o pełnej samodzielności. Dlatego są zobowiązani do odpłatności – tłumaczy brat Bernard. – W domu nie ma oddzielnych mieszkań. Po jednej i po drugiej stronie korytarza są po trzy pokoje z kuchnią i łazienką, tworzące jeden kompleks, zamieszkiwany przez 9 mężczyzn. Ma on liczniki wody, gazu i prądu. Mieszkańcy płacą proporcjonalnie do swojego zużycia mediów od 130 do 180 zł. Gdy ich na to nie stać w danym momencie, muszą o tym poinformować i przedstawić wiarygodne argumenty. Mieszkańcy mają też obowiązek dbać o czystość kuchni, łazienki, toalety, klatki schodowej. Każdy z nich ma tydzień dyżuru – opowiada. Opuszczając ten dom, podopieczni robią kolejny krok na drodze wychodzenia z bezdomności, a na ich miejsce przychodzi ktoś z przytuliska, robiąc w nim miejsce tym, którzy są na ulicy i czekają na dach nad głową.

Ilu się usamodzielniło?

Przez ostatnie dwa lata każdego roku usamodzielniały się 4 osoby. Gdy tylko znalazły pracę dającą stałe dochody, wynajmowały mieszkania i rozpoczynały nowe życie. W tym roku w ich ślady poszło już 5 innych. Jeden z mieszkańców domu dostał mieszkanie poza Krakowem, w gminie, z której pochodzi, i tam zamieszkał. Są też sytuacje, które szczególnie cieszą braci, gdy widzą, że ktoś powraca do normalnego życia. – Kilka lat temu mieszkał u nas młody chłopak, który przyszedł z ośrodka dla narkomanów w Pleszowie. Przeszedł terapię i przez rok mieszkał u nas. Podjął jednak naukę w szkole i wrócił do rodziny – wspomina brat Hieronim. W Krakowie od lat działa również „Program Pomocy Lokatorom”, prowadzony przez Wydział Mieszkalnictwa Urzędu Miasta i polegający na przekazywaniu lokali, które są do remontu. Prawo do niego można uzyskać za kaucją kilku tysięcy złotych. Przyjmujący lokal zobowiązuje się w ciągu pół roku przeprowadzić remont, który musi zostać odebrany przez odpowiednie instytucje, jako warunek dalszego korzystania z niego na zasadzie mieszkania czynszowego. – Taka propozycja remontu mieszkania to jest poważne wyzwanie. Kilku naszych mieszkańców podjęło takie ryzyko i z naszym wsparciem ukończyło remont, a teraz mieszkają na swoim – opowiada brat Hieronim.

TAGI: