To jest petarda!

Marcin Jakimowicz

publikacja 05.12.2015 06:00

O tym, jak słowa: „Zobacz, to ten pijak!”, mogą złamać życie, i o Bogu, który ożywia trupy, z Dobromirem „Makiem” Makowskim rozmawia Marcin Jakimowicz.

Dobromir Makowski, roman koszowski /foto gość Dobromir Makowski,
raper, założyciel fundacji „Młodzi dla Młodych”, może powiedzieć o sobie: „przeszedłem przez piekło”

Marcin Jakimowicz: Jesteś w stanie podziękować za swoje pokiereszowane życie czy budzisz się w nocy zlany zimnym potem?

Dobromir „Mak” Makowski: Jestem w stanie dziękować. Za wszystko. Za to, że moi rodzice pili, że moja mama nas zostawiła, że sprzedawała swoje ciało za pieniądze. Za to, że moi rodzice siedzieli w kryminale, że jako brzdąc wylądowałem z bratem na ponad pięć lat w domu dziecka. Za to, że ojciec był niewidomy. Za to, że od dziecka słyszałem: „Makowski, jesteś nikim!”. Widzę po latach, że Bóg zbudował pomysł na moje życie, wykorzystując cierpienia, które wcale nie pochodziły od Niego. Ja Go nie oskarżam. To nie On stworzył cierpienie, wiem o tym. On jest ekspertem od naprawiania sytuacji kryzysowych. Nie spotkałem lepszego terapeuty.

Pierwsze wspomnienie z domu dziecka?

Pamiętam etap, gdy miałem 4–5 lat. Pamiętam ludzi, którzy mówili: „Jesteś zerem. Nic z ciebie nie będzie”. Pamiętam tatę, który zabierał nas na weekendy do Pabianic. Miał w ręku laskę i mówił: „Jeśli zobaczysz jakąś przeszkodę, powiedz mi”. W końcu ojciec zabrał nas do domu na dobre. I wtedy rozpoczął się kolejny rozdział dramatu. Tata pił i gdy był nawalony, rzucał się na nas z agresją. Nie miał hamulców. Gdy pijany zawołał: „Zabiję was”, czuliśmy, że nie żartuje. Zamykał nas na noc w łazience i ryczał: „Siedźcie tu, szmaty!”. Brał siekierę i szedł do babci, by szantażować ją: „Oddaj rentę, bo…”.

A jak reagowali pobożni sąsiedzi?

Wiesz, co jest dramatem naszych czasów? Milczące chrześcijaństwo. Nienawidziłem Kościoła. Wiesz czemu? Bo raz mój niewidomy ojciec chciał wejść do kościoła, by się pomodlić, ale potknął się na progu i usłyszał: „Ooo, to ten pijak Makowski”. Pamiętam to jak dziś. „To ten pijak Makowski”. Powiedziałem: nie chcę chodzić do tego teatru, gdzie ludzie udają pobożnych, a tak naprawdę czekają na to, by kogoś wytknąć palcem. Nienawidziłem tej szopki. Pierwsza Komunia, do której dziecko przystępuje z czystym sercem, a za nim już piętrzą się butelki wódy przygotowanej na imprezę. Każda okazja jest dobra… Bo taka polska tradycja. Zamiast wziąć dziecko do parku, poopowiadać mu o Bogu, zaczynamy „świętowanie”.

Dziecko widząc problemy rodziców, ich bezradność, agresję mówi: „Nigdy nie będę taki jak oni!”. A potem jako nastolatek z przerażeniem stwierdza, że stosuje zasadę Ctrl+C, Ctrl+V, kopiuje najgorsze zachowania. Dlaczego?

Bo nie zna innych emocjonalnych schematów. W podświadomości kształtuje takie same wzorce zachowania i zaczyna tak samo reagować. Pracuję dziś z dzieciakami i widzę, że reagują w sposób, który widzą w domu, nie dlatego, że tak chcą, ale dlatego, że inaczej nie potrafią. Jeśli przy dziecku ojciec robi mi potężną awanturę i „rzuca mięsem”, jego stworzone do pokoju i miłości dziecko kopiuje ten schemat. Kopiuje kod. Jesteśmy jak aparat fotograficzny.

Słowa naprawdę mają moc czy to tylko pobożna metafora?

Mają moc. Jezus się nie mylił. Moc ma i przekleństwo, i błogosławieństwo. Całe życie łamało mnie to, że słyszałem słowa krytyki, pogardy. To mnie zabijało. Kluczem do uzdrowienia jest to, co napisał św. Paweł: „Przemieniajcie się przez odnawianie umysłu” (Rz 12,2).

To prawdziwa definicja nawrócenia. Metanoia to dosłownie zmiana myślenia, przemiana umysłu, a nie popularne rekolekcyjne równanie „zły + łaska = dobry”.

Tak! Bóg podpowiada: zmień myślenie. O sobie, o Mnie. Słyszę często: nawracasz się, gdy przyjmujesz Pana Jezusa. Nieprawda. To jedynie chwila podjęcia decyzji. Cała droga dopiero się rozpoczyna. Nawracasz się każdego dnia.

Nie chciałeś kopiować mechanizmów, które widziałeś w domu. Czemu ugrzęzłeś w alkoholu i narkotykach?

Marzyłem o tym, by stworzyć inny dom, ale ponieważ od dziecka nasiąkałem agresją, krytyką, szemraniem, złym nastawieniem, nie potrafiłem tego zrobić. Dlaczego mój tata pił? Bo nie radził sobie z samym sobą. To był jego sposób na rozwiązanie problemu. Tego mnie nauczył. Wiesz, czemu pierwszy raz sięgnąłem po narkotyki? Bo byłem przerażony tym, że mnie pobiją w pogotowiu opiekuńczym. Strach zasiany przez tatę zakiełkował. Byłem sparaliżowany lękiem i gdy ktoś podsunął mi narkotyk i powiedział: „rozluźnij się”, od razu po to sięgnąłem.

Byłeś bity w domu dziecka?

Byłem bity w pogotowiu opiekuńczym. Nie chcesz wiedzieć, co tam się działo… Lali nas starsi wychowankowie. Dochodziło do gwałtów. Chłopcy rozbierali dziewczyny i robili im straszne rzeczy. Kolega wyskoczył z okna, spadł na barierkę i zniszczył kręgosłup. Kumpela pocięła sobie twarz, bo dziewczyny ją rozebrały i kazały uprawiać samogwałt na oczach kolegów i koleżanek. Nikt nie reagował. Miałem dwanaście lat. To zorało mi psychikę. Zakochałem się w rozpuszczalniku. Był moją ucieczką, uwolnieniem. Wreszcie nikt mnie nie krzywdził! Kiedyś przedawkowałem. Uratowano mnie. Trafiłem do ośrodka dla uzależnionych. W Bytomiu na Bobrku. Siedziałem w kaplicy (to był katolicki ośrodek) i nagle wszedł jakiś ksiądz. Usiadł na podłodze i powiedział: „Zaśpiewam piosenkę, a w tym czasie Ktoś wejdzie do kaplicy i dotknie twojego serca”. Pomyślałem: „wariat”. A on zaczął grać: „Już teraz we mnie kwitną Twe ogrody!”. Grał i… rozwalał mój system. Zacząłem płakać, kłócić się z Bogiem. „Dałeś mi matkę, która mnie zostawiła, ojca, który mnie katował”. A ten ksiądz śpiewał i śpiewał. Na końcu zaproponował modlitwę. Pomodliłem się. Wyjechałem. Moje nawrócenie trwało dwa tygodnie. Miałem dwanaście lat. Wróciłem do domu dziecka. Wytatuowałem się, sięgnąłem po narkotyki. Zacząłem kraść. Trafiłem do grupy przestępczej. Okradaliśmy samochody.

W jaki sposób Bóg się do ciebie dobrał?

Gdy zaczęli umierać moi koledzy (niektórzy zostali zamordowani), zacząłem nerwowo patrzeć na zegarek. Ile mi zostało? Jak skończę? Jako dziewiętnastolatek przyćpałem. Obudziłem się na melinie. Poczułem swąd palącej się skóry. Okazało się, że spadła na mnie lampka i skóra zaczęła się tlić. Zacząłem wyć do Boga: „Kim ja jestem? Jak bardzo się stoczyłem!”. Kumple widzieli, jak płaczę, i mówili: „Co się dzieje?”. A ja wykrzyczałem: „Nie widzicie, jak skończyliśmy?” Krzyczałem: „Boże, zmień moje życie!”. Poznałem ludzi z Kościoła ewangelicznego. Zacząłem przychodzić do nich na spotkania. Kościół katolicki nie chciał mnie wtedy przyjąć. Gdybym spotkał tak świetnych kapłanów, jakich znam dziś, wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale tak miało być.

Nie denerwowały cię piosenki: „Jezus kocha, przytula”? Te wszystkie hymny o miłości?

Nie. Irytowało mnie coś innego: faryzeizm. I w Kościele ewangelicznym, i w katolickim spotykałem ludzi pełnych jadu i krytyki. Słyszałem: „Uważajcie na niego. To złodziej, jedynie udaje, że się nawrócił”. Ci ludzie mówili o wszechmocnym Bogu, w którego… nie wierzyli. To mnie odpychało. Na szczęście Bóg sam zaczął o mnie walczyć.

Długo ciągnęło się za tobą: „To ten pijak Makowski”?

Tak. Nosiłem w sobie ogromny bunt, żal. Ale powiedziałem: „Proszę Cię o ogień. Jeśli mam Ci służyć, to tylko z takim zapałem, z jakim kradłem i szukałem narkotyku”.

I masz wrażenie, że płoniesz?

Tak. W sali, w której rozmawiamy, mamy spotkania modlitewne. Modlimy się za ludzi, błogosławimy ich. Widzę potężne działanie Bożej mocy. To jest petarda.

Miałeś okazję powiedzieć ojcu: przebaczam?

Trzy miesiące przed jego śmiercią zdarzyło się coś ważnego. Szedłem ulicą w Warszawie i usłyszałem: „Zadzwoń do taty i podziękuj za wszystko, co masz”. Chwyciłem za telefon. Powiedziałem: „Tato, dziękuję!”. Zaczął bardzo płakać. Po jego śmierci mój brat powiedział mi: „Dobromir, gdy pracowałeś w Telewizji Polskiej i robiłeś program »Raj«, tata za każdym razem oglądał cię, a potem dzwonił do znajomych i mówił, jaki jest z ciebie dumny”. Zatkało mnie. Pobiegłem na jego grób i zacząłem szlochać: „Ale byłeś uparty! Nigdy mi nie powiedziałeś, że jesteś ze mnie dumny”. Ludzie mi mówili: „Twój tata poszedł do piekła”. Nad grobem ojca pytałem Boga: „Jak to jest?”, a On w pewnym momencie zapytał: „Powiedz mi, kim on był dla ciebie?”. Powiedziałem: „Tatą”. I usłyszałem: „A dla mnie był dzieckiem”. Usłyszałem: „Ile razy widziałeś go, jak płakał?”. „Trzy, cztery”. A Bóg powiedział: „A ja kilkaset razy. Widziałem, jak wołał: »Dlaczego piję?«. »Dlaczego jestem niewidomy?«”. Na końcu usłyszałem: „Dobromir, komu bardziej zależało na tym, by twój ojciec poszedł do nieba: tobie czy Mnie?”. Zrozumiałem jedno: gdyby to na nas Bóg położył odpowiedzialność za to, kto będzie w niebie, nikt by w nim nie wylądował. Zobaczyłem nieprawdopodobne Boże miłosierdzie.

Czytam „Dzienniczek”. Zamiast „idiotów, zdrajców, kanalii, świń” i paru innych warczących wyrażeń Jezus używa niezrozumiałego sformułowania: „biedni grzesznicy”.

To sedno chrześcijaństwa! Bóg mi powiedział: „Twój tata nie był żulem. Był bardzo samotnym poranionym człowiekiem, którego świat nie umiał pokochać”. Zacząłem strasznie płakać. Dotarło do mnie, że mamy tak bardzo ograniczony obraz Jego miłości! Lądujemy na wyspie i zamiast łowić ludzi, zaczynamy budować sobie wspólnotki i wyszukiwać różnice między nimi. A Bóg mówi: „Ja nie przyciągałem was do siebie, byście się wzajemnie krytykowali, ale pokochali się nawzajem tak, jak Ja was pokochałem”. Czuję, że Bóg mówi: „Zostawcie te polityczne gierki, stańcie się moją wędką. Chcę przez was łowić ludzi!”.

Ulf Ekman usłyszał w Jerozolimie: „Nigdy nie nazywaj martwym tego, co Ja mogę ożywić”. I wówczas zobaczył, jak bardzo przez całe życie osądzał Kościół katolicki. Przed rokiem… został katolikiem. Powiedział: „Przez lata żyłem jedynie uprzedzeniami”. Ty przeszedłeś podobną drogę.

Tak. Żyłem jedynie uprzedzeniami. A Bóg nie chce mieć w Kościele sędziów, tylko pracowników na roli. Zobaczyłem żywy Kościół. Pojechałem do Rzeszowa na katechezę audiowizualną. Gdy ojciec Wiktor Tokarski powiedział: „Pomodlimy się za ciebie”, w mojej głowie uruchomił się mechanizm: „Uważaj!”. I wtedy usłyszałem pełną mocy modlitwę wspólnoty. Charyzmaty, języki, błogosławieństwo. Zobaczyłem żywy Kościół. Poznałem dzieciaki z katolickich domów dziecka, zakonnice prowadzące domy samotnych matek. Byłem pastorem młodzieżowym w swym zborze. Wpadłem do moich braci i powiedziałem: „Kogo Bóg chroni? Sieroty i wdowy! Poznałem wiele katolickich domów dziecka i domów samotnych matek. Jak możemy tych ludzi osądzać? A może okaże się, że plując na innych, plujemy w twarz samemu Jezusowi?”. Zobaczyłem, że katolicy są tak samo głodni Boga, Jego charyzmatów, jak ja. 

Przez ostatnie dwa lata zrobiliśmy wiele wspaniałych projektów…Dziś Bóg upomina się o jedność. Gramy w tej samej drużynie, jesteśmy kadrą narodową Polski. Płyniemy na jednej arce. I może niektórzy marudzą: „Ależ tu śmierdzi, hipopotam zrobił kupę”, a inni: „Znów trzeba sprzątać po słoniach”, a ja mówię: „Panowie, ale to jest jedyny statek, który jeszcze płynie!”. Kościół to jedyny statek, który jeszcze płynie.

Bywały chwile, gdy w czasie twojej pracy wołałeś do Boga, a opowiadała ci cisza, pustka? Miałeś wrażenie, że wołasz do ściany? Że to zabawa w głuchy telefon.

Teraz mam taki czas. Przeżywam kryzys. Nie szarpię, się, nie panikuję. Czekam na to, co On z tym zrobi. Mam szereg pytań, obaw. Jestem jak pilot, który wleciał w chmury i nie widzi celu. Ale robię to co Dawid: śpiewam „Choćbym szedł ciemną dolina, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną”. Błogosławię w ciemno. Wbrew temu, co we mnie krzyczy. Wczoraj w sklepie podbiegła do mnie kobieta i wołała: „Słuchałam twego świadectwa. Jesteś niesamowity!”, a ja stałem i modliłem się: „Boże, jestem wrakiem, ale dziękuję Ci za te słowa i proszę Cię byś błogosławił tej pani. Proszę, byś mnie pobłogosławił. Wywyższam Twoje dobre imię. Nie mam pretensji. Za wszystko dziękuję”.

Na ulicy spotykasz się z agresją, sytuacjami podbramkowymi. Wracasz do domu i nosisz tych ludzi na plecach?

Chrześcijanin, który nie ma problemów, to tylko ten, kto nie zaangażował się w żadną służbę. Ci, którzy mówią, że ciągle jest super i kąpią się w błogosławieństwie, to ci, którzy nic nie robią. Ja uczę się oddawać Jezusowi to, co biorę od ludzi, ale to się nie dzieje „z automatu”. Jezus zaprasza: „złóż swój ciężar na Mnie”. Uczę się tego, ale mam świadomość, że to proces. Na siłowni nie bierzesz od razu stu kilo na klatę. Jeżdżę po szkołach, domach dziecka, szpitalach, prowadzę świetlicę środowiskową, podejmuję działania profilaktyczne, biegam przez cały dzień, a wieczorem wracam często wyczerpany do domu i płaczę: „Jeśli dziś tego ode mnie nie weźmiesz, to jutro nie wychodzę na ulicę”.

To samo mówił Leif Hetland, facet, dzięki któremu milion muzułmanów przyjęło Jezusa: „Często te spotkania są tak wyczerpujące emocjonalnie, że wieczorem wracam do hotelu i płaczę”.

To normalna, zdrowa sytuacja.

Co czujesz, gdy jako nauczyciel akademicki robisz parafkę w indeksie, który podsuwa ci student? Słyszysz jeszcze w głowie: „To ten pijak Makowski”?

Nie. Już nie. Jestem bezgranicznie wdzięczny. Ludzie wypowiadali nade mną sądy: „Jesteś nikim”. Bóg wypowiedział inne słowa i na szczęście to one mają moc nad moim życiem.

TAGI: