Tajemnice zza krat

ks. Tomasz Lis 


publikacja 26.11.2015 11:34

Kogo nie ciekawi, jakie są ulubione dania w zakonnej kuchni, co robią osoby zakonne w wolnym czasie, ile się modlą i jakimi problemami żyją? Jeszcze bardziej ciekawe może okazać się odkrywanie sekretów zakonnego życia sprzed ponad trzech wieków, kiedy to żeńskie klasztory obowiązywała rygorystyczna klauzura. 


Kilkanaście lat temu odkrywczego bakcyla złapała Anna Szylar, która zajęła się odsłanianiem tajemnic z trzywiekowego pobytu sióstr benedyktynek w Sandomierzu. – Dzięki zachowanym archiwaliom po siostrach benedyktynkach, księgach przyjęć do zakonu, wykazach zmarłych zakonnic czy też bardzo interesujących księgach przychodów i wydatków konwentu oraz dzięki zapiskom kronikarskim i zachowanym listom poszczególnych zakonnic dziś naprawdę bardzo dużo możemy się o nich dowiedzieć – opowiada Anna Szylar.


Z posagiem do zakonu


Pierwszych 13 benedyktynek przybyło do Sandomierza w 1615 r. z Chełmna. Wkrótce dołączyło do nich kolejnych 5. To one stanowiły grupę, mającą na celu zorganizowanie nowej placówki. Pośród pierwszych sandomierskich zakonnic była córka fundatorki Zofia Sieniawska. Nowej wspólnocie przewodziła s. Dorota Kamieńska, która po roku powróciła do Chełmna. Stało się to dzięki staraniom Elżbiety Sieniawskiej, energicznej marszałkowej, która prawdopodobnie wpłynęła na ksieni z Chełmna, aby jej córka Zofia została nową przełożoną, którą później zakonnice wybrały na pierwszą ksienię. – Klasztor sandomierski był bogatą fundacją magnacką, wstępowały tutaj panny z wysokimi posagami. Gdy śledzi się pochodzenie przekraczających klasztorną furtę dziewcząt, to były wśród nich córki rodzin magnackich, szlacheckich, senatorskich oraz mieszczanki. Zakonnic pochodzenia chłopskiego nie odnotowano – wyjaśnia pani Anna. Prawie każda z nich wnosiła wraz z wstąpieniem do klasztoru posag.

– Nie był to warunek przyjęcia, jednak posag pomagał zapewnić utrzymanie przyszłej zakonnicy. Najlepszymi posagami były dobra ziemskie, jednak od 1635 r. prawo zakazywało alienacji dóbr szlacheckich na rzecz zakonu czy Kościoła. Zdarzało się, że na czas życia w zakonie klasztor mógł użytkować wniesione w posagu dobra, które po śmierci zakonnicy wracały do rodziny. Najczęściej w posagu wnoszono sumy pieniężne. Były to kwoty rzędu od 500 do 1000 złotych polskich. Czasem zdarzały się większe – nawet do 20 tys. złotych.

Panny przywoziły także rzeczy osobiste: łóżko, sienniki, pierzyny oraz materiały na uszycie habitów i zakonnej odzieży. Zdarzało się również, że wnosiły w posagu biżuterię, którą z czasem używano do przyozdabiania ornatów – opowiada A. Szylar. Jak można wyczytać w kronikach, zdarzało się także, że niektóre przyjmowano ze względu na duże zdolności osobiste. – Sandomierski klasztor słynął z pięknego śpiewu i muzyki liturgicznej. Trafiały tutaj szlachcianki uzdolnione muzycznie i wokalnie. Ich talent był nie lada posagiem, dzięki któremu mogły funkcjonować chór śpiewaczy i zespół muzyczny. Jedną z takich była Cecylia Zygmuntowska, która miała duże zdolności muzyczne – dodaje.


Klasztorne urzędy


Główną przełożoną zakonu była ksieni, którą wspólnota wybierała dożywotnio. Głównym jej zadaniem było dbanie o życie duchowe sióstr i przestrzeganie reguły. Przez cały czas istnienia klasztoru w Sandomierzu benedyktynki 19 razy wybierały ksienie. – W archiwach zachowały się dwa opisy elekcji ksieni. Prawo głosu miały wszystkie zakonnice, nieobecne w klasztorze mogły przysłać swoje wota. Głosowano najczęściej w kaplicy, a wybór zazwyczaj poprzedzały modlitwy. Głosowanie i liczenie odbywało się przy udziale biskupa lub komisarza. Kolejnym etapem była konfirmacja ksieni, podczas której otrzymywała ona pastorał, symbol władzy, pierścień, który oznaczał zaślubiny z klasztorem, i regułę. Nowo wybranej ksieni pozostałe zakonnice składały homagium, czyli przyrzeczenie posłuszeństwa – opowiada znawczyni historii sandomierskiego klasztoru. Jak podają kroniki zakonne, temu wydarzeniu towarzyszyły zakonne świętowanie i uroczysty obiad. – Ojciec ksieni Tarłówny po konfirmacji córki przez trzy dni „pańsko traktował” zakonnice i zaproszonych gości – opowiada pani Anna. Majątkiem klasztoru zarządzała przeorysza. Wybierała ją sama ksieni.

– Był to bardzo pracochłonny urząd. Do jej zadań należało kontrolowanie co kwartał cel mniszek, prowadzenie księgi zarządzeń, sporządzanie inwentarza. Subprzeoryszy podlegały folwarki zakonne i majątek zewnętrzny. Finanse należały do siostry podskarbianki. To ona prowadziła rejestr wpływów i wydatków. Ten urząd wymagał dobrej znajomości ekonomii i rachunków. W starych dokumentach klasztoru spotkałam wiele błędów w podliczeniach – wskazuje pani Anna. Bardzo szczególną posadą była funkcja sekretarki, która miała urzędowy obowiązek wytykania w sekrecie błędów i zaniedbań ksieni. – Używając języka współczesnego, była także rzecznikiem praw zakonnych. Bo z jednej strony pilnowała przestrzegania reguły, z drugiej miała obowiązek wysłuchiwania zażaleń zakonnic i przekazywania ich ksieni. Ona również pisała kronikę – dodaje. Wejścia do klasztoru strzegła furtianka, ona zawiadamiała o przybyciu gości i dawała jałmużnę biednym.

– Sprawami gospodarczymi zajmowała się szafarka, która miała do pomocy refektarkę, dbającą o jadalnię, westiarkę, zajmującą się ubraniami, i piwniczną dbającą o zakonne napoje i trunki. O chorych dbała infirmerka lub infirmantka. O rozwój duchowy zakonnic na poszczególnych stopniach życia zakonnego troszczyły się mistrzynie. Ponadto było jeszcze bardzo wiele innych funkcji zakonnych. Często zdarzało się, że jedna mniszka sprawowała ich kilka. Były to te, które można było połączyć – wyjaśnia A. Szylar.


Benedyktyńskie przysmaki


Dziś o zakonnej kuchni wydano już niejedną książkę, pełną niezwykłych przepisów kulinarnych. Podobnie zakonne nalewki można nabyć już na wielu kiermaszach zakonnych smaków. A jak benedyktynki kuchnię prowadziły? – Niezastąpionym informatorem na ten temat są księgi przychodów i wydatków z lat 1739–1818, zachowane rękopisy zawierające przepisy kulinarne oraz inwentarze klasztoru i folwarków. Warto dodać, że z kuchni tej korzystały też dziewczęta z klasztornej szkoły, a także czeladź oraz biedni przychodzący po jałmużnę – wymienia pani Anna.

Duża cześć produktów trafiała do klasztornej kuchni z folwarków, które należały do zakonu, inne nabywano lub sprowadzano nawet z odległego Gdańska. – Takie zadanie powierzano najczęściej szyperowi, który spławiał zboże z majątków do Gdańska. Dostawał listę specjalnych zakupów, na której były między innymi: przyprawy korzenne, bakalie, kawa, cukier, piwo angielskie czy wino francuskie – wymienia znawczyni zakonnych tajemnic. Benedyktynki spożywały dwa główne posiłki. Zaskakuje to, że nie jadły śniadania. Główny posiłek, czyli obiad, jedzono około godziny 11, zaś wieczerzę, czyli dzisiejszą kolację, około 18. Przygotowywane posiłki były w ówczesnym standardzie.

Najczęściej jedzono różnego rodzaju kasze, do tego porcja mięsa, przeważał drób. Podawano warzywa, owoce i oczywiście pieczywo. W zakonie przygotowywano także na zimę powidła, suszone grzyby, kwaszono ogórki. Odświętne posiłki były bardziej wystawne. – Siostry słynęły z wypieku wspaniałych ciast. Może nas zdziwić, ale do picia używały piwa produkowanego w klasztornych browarach. Było ono niskoprocentowe. Jakość wody pitnej nie była dobra, więc jej nie podawano. Odświętnym napojem była kawa, zaś herbata traktowana była jako lekarstwo – opowiada pani Anna.

W czasach i dniach postnych benedyktynki przestrzegały ściśle posiłków postnych. Siostry pościły w środy, piątki i soboty, a w Adwencie i Wielkim Poście obowiązywał post ścisły.
Zakonne anegdoty
W kronikach benedyktynek lub we wspomnieniach ówczesnych im sandomierzan można znaleźć wiele zabawnych sytuacji lub zakonnych wydarzeń. 
Jedną z nich jest opowieść, jak siostry łaźnię ratowały. Otóż przy klasztorze działała łaźnia, która w tamtych czasach była swoistym luksusem. Pewnego razu podczas nagrzewania wybuchł w niej pożar. „Oczytane” zakonnice nie wiedząc, jak poradzić sobie z ogniem, postanowiły posłużyć się stadem gęsi.

Sądząc, że jak gęsi kapitolińskie Rzym uratowały od zbrojnego napadu, tak i poczciwe zakonne stadko drobiu może uratować łaźnię. Wrzuciły je w ogień. Niestety, łaźnia spłonęła, a z nią stado smakowitego drobiu. 
Podczas kolejnego pożaru, który zajął bardzo szybko niemal cały klasztor, ogień objął też znajdującą się nieopodal studnię. Niestety, drewniane wiadro, którym czerpano wodę, szybko spłonęło. Dlatego do gaszenia ognia zaczęto używać składowanego w piwnicach piwa. I tak płomienie obejmujące kolejne części klasztoru piwem polewano.