Warto było się spotkać

Roman Tomczak

publikacja 02.12.2015 06:00

Wiele godzin poświęcają na pracę dla innych, na ewangelizację. – Sporo tego czasu dajemy od siebie – przyznaje ktoś z sali. – Za mało! – uważa ktoś inny.

Atmosfera tych spotkań ma w sobie coś z klubu hobbystycznego. Tylko że tu obiektem zainteresowania jest żywy Kościół Zdjęcia Roman Tomczak /Foto Gośća Atmosfera tych spotkań ma w sobie coś z klubu hobbystycznego. Tylko że tu obiektem zainteresowania jest żywy Kościół

Spotykają się raz w tygodniu. Dla wielu z nich to za mało. Nawet wtedy, gdy widzą się w szkołach, do których chodzą, albo podczas Dni Młodych, na pielgrzymkach, flash mobach, Drogach Krzyżowych w autobusie i tych wszystkich inicjatywach, których są współautorami albo autorami po prostu.

Znają się na wylot. Wiedzą, czego się po sobie spodziewać. Może dlatego nie było problemu z właściwym przydzieleniem każdego do konkretnych diakonii Światowych Dni Młodzieży. Może dlatego nie ma problemu z wyznaczeniem kogoś do zadań, które pojawiają się nagle, niezaplanowane. Tak, jak było z organizacją kursu pierwszej pomocy przedmedycznej, zaplanowanego na wigilię dnia pamięci o ofiarach wypadków. – Kto do stoiska przy wejściu?! – krzyczy zza stolika Ania. – Potrzebni do tańca belgijskiego! Brakuje dwóch osób do ulotek! Na sali szum, szybkie konsultacje z sąsiadami, wreszcie ręce w górze: „Ja! Ja!”. Każdy wie, w czym się przyda. Nikt nie ukrywa swoich zdolności. Nikt się nie miga. Spróbowaliby... Tacy już są – wolontariusze.

Mogą nas być tysiące

Prawie wszyscy, którzy co wtorek zapełniają salkę na plebanii parafii Matki Bożej Królowej Polski, to weterani ochotniczej pracy na rzecz Kościoła. Dlaczego się w nią angażują? „Bo ksiądz nam każeeeee...” – rzuca ktoś, wywołując salwę śmiechu. „Nieprawda! Żeby mieć szóstkę z religii” – ktoś kontynuuje zabawę... – A tak naprawdę, to... po to, żeby ewangelizować – mówi ktoś i zgiełk powoli przycicha. – Żeby spotkać się z papieżem Franciszkiem. Żeby poczuć ducha wspólnoty – padają odpowiedzi. – Wszyscy jesteśmy wierzący i w ten sposób możemy pokazać, jak kochamy słowo Boże – uważa Natalia.

Zdają sobie sprawę, że nie wszyscy wierzący chcą angażować się w wolontariat. Gdyby tak było, w samej Legnicy byłyby ich tysiące. Sama wiara, samo przyznawanie się do katolicyzmu, nie wystarczają. Marta mówi, że to dlatego, iż dla wielu wiara jest zbyt powszechna, zbyt ugruntowana. I dlatego myślą: „To po co się angażować, skoro jest nas tak wielu?”. – To staje się wtedy takie oczywiste, normalne, że skoro nasza rodzina była w Kościele, to i będzie. Po co się angażować? – uważa. Ale oni, wolontariusze, są innego zdania. Mówią, że o wiarę trzeba cały czas walczyć świadectwem. W tym znaleźli swoją misję do spełnienia. Niektórzy dodają także, że przecież są potrzebni innym. Tym, którzy ciągle szukają swojego miejsca w życiu.

Taką osobą jest Rafał, który mimo że jest wolontariuszem, nadal szuka. – Po prostu nie jestem do końca pewien, czy to, co tutaj robię, jest sensem mojego życia. Ale o tym chcę się przekonać, pracując w wolontariacie – dodaje zaraz.

To nie spotkanie klepiących paciorki

Jednak zdecydowana większość z nich ma już tę pewność. Zgadzają się, że to, co już zrobili w ramach wolontariatu, nie poszło na marne, że przynosi efekty. Takich efektów oczekują także po Światowych Dniach Młodzieży. Szczególnie jednego.

– Uważam, że Światowe Dni Młodzieży spełnią swoje zadanie, jeśli okaże się, że dzięki nim więcej młodych spotkało Pana Boga w swoim życiu – mówi Hania. – Nawet ci, którzy nie przyjadą, ci, którzy to, co się będzie u nas działo, zobaczą w relacjach telewizyjnych albo w internecie. Jeśli postanowią, że przyjadą na następne dni młodzieży, jeśli wstąpią do jakiejś wspólnoty, to wtedy będzie znaczyło, że było warto pracować, warto było się spotkać w Krakowie – mówi.

Ale do tego, żeby spotkać na swojej drodze Pana Boga, nie potrzeba aż Światowych Dni Młodzieży. Czasami wystarczy rozmowa na szkolnym korytarzu. Wolontariusze z Legnicy mają mnóstwo takich rozmów za sobą. – Czasami mam wrażenie, że oni tylko czekają, żebym im opowiedział, co robimy, jak się realizujemy, co u nas nowego. To nie jest tak, że zawsze trafiamy na mur obojętności – zaznacza Maciej, który zna takie sytuacje z życia studenckiego. – Nawet ci, którzy nie chodzą do kościoła, włączają się w takie rozmowy i wcale nie są negatywnie nastawieni. Imponuje im, że my się przyznajemy do Jezusa, że działamy na rzecz Kościoła. Ogólnie młodzi ludzie są ciekawi tego, czym jest religia, czym jest wiara. Wiele razy prowokowali mnie do takich rozmów – przypomina sobie.

Większość z nich przyznaje, że ta szkolna ewangelizacja do łatwych nie należy. – Czasami wyśmiewają nas, bagatelizują. Mówią, że jesteśmy „frajerami, że dajemy się wykorzystywać za free księżom”. Pytają: „Co ty, czytasz Pismo Święte? Po co?”. Odpowiadam: „Bo lubię” – śmieje się Natalia.

Zdają sobie sprawę, że jest ich ciągle za mało. Zwłaszcza teraz, przed Światowymi Dniami Młodzieży. Ale wiedzą także, że jedynym prawdziwym argumentem za tym, aby przyłączali się do nich następni, są oni sami. – Już wiele razy tak było, że ktoś się znalazł wśród nas przypadkiem, albo przyszedł za namową chłopaka czy dziewczyny... i już został. Zobaczył, że to nie jest spotkanie klepiących paciorki, tylko zabawa, śmiech, wspólna praca, przyjaźnie, zażyłość. Przykład działa najbardziej pociągająco – uważają.

Tu jest moje miejsce

Najlepiej wie o tym Radosław Fydrych. Do wspólnoty legnickich wolontariuszy trafił przed miesiącem. Z wolontariatem, ba! – w ogóle ze Światowymi Dniami Młodzieży pierwszy raz zetknął się właśnie dzięki niej. Radek pochodzi z województwa kujawsko-pomorskiego. Do Legnicy przyjechał w poszukiwaniu pracy, jako świeżo upieczony absolwent Politechniki Warszawskiej. Piątego dnia pobytu poszedł na Mszę św. To było w dzień papieża Jana Pawła II.

– Po Mszy zapowiedziano koncert zespołu góralskiego. Pomyślałem – i tak nie znam miasta, nie mam tu rodziny, nigdzie mi się nie spieszy. Nie wiedziałem tylko, gdzie jest to Centrum Spotkań Jana Pawła II, bo tam miał być występ. Pomyślałem, że zapytam pierwszego księdza, jakiego spotkam. Pierwszym był... biskup pomocniczy. Pokierował, gdzie mam iść, zapytał, skąd jestem, i tak od słowa do słowa zapytał, czy nie chciałbym się zaangażować w wolontariat przed Światowymi Dniami Młodzieży. Pomyślałem: „Dlaczego nie?”, choć nie wiedziałem o nich właściwie nic, tylko ze słyszenia – wspomina Radek.

Od tej pory jest regularnym uczestnikiem spotkań na plebanii parafialnej. Co go tu trzyma? Mówi, że zaskoczyła go otwartość, pewna bezceremonialność i szczera troska grupy, aby czuł się tu dobrze. – Przyszedłem sprawdzić, co robi ten cały wolontariat, na czym polega. Przyszedłem i – powiem szczerze – odnajduję się tutaj – przyznaje z uśmiechem. – Po pierwsze, przekonała mnie otwartość tych ludzi. Tu nikt nie robi niczego na siłę. Oni tu przychodzą, bo mają taką potrzebę. To, co robią, robią z potrzeby serca, z chęci pogłębienia wiary. Jest tu jedna dziewczyna, która czuje w sobie powołanie i ma zamiar pójść w tym kierunku po maturze. A więc są to ludzie, którzy myślą o tym, co robią, na poważnie. Starsi biorą na siebie bardzo poważne obowiązki, widać, że im to odpowiada – mówi Radek.

Świeżo upieczony wolontariusz przyznaje, że obawiał się, iż będzie najstarszy w tej grupie. Nie jest. W dodatku uważa, że najlepiej czuje się właśnie wśród starszych od siebie wolontariuszy. – Jak tylko mnie zobaczyli pierwszy raz, podeszli, pogadali, zaproponowali, żebym został po spotkaniu, bo może lepiej się poznamy. Pytali o moje zainteresowania, talenty, gdzie chciałbym się zaangażować, gdzie czułbym się najlepiej. Bo tu są różne diakonie: od chórów, od śpiewów, od liturgii, od oprawy liturgicznej, itd. – wylicza. – Byłem w szoku, jakie to wszystko poukładane, zorganizowane. Bardziej spodziewałbym się nudnych spotkań z księdzem instruującym, co każdy ma robić. A tak nie jest.

TAGI: