Ona jest tęczą!

Marcin Jakimowicz

publikacja 13.11.2015 06:00

O Synu, który sam wybiera sobie Matkę, i ogromnej mocy Różańca - rozmowa z o. Augustynem Pelanowskim.

Ona  jest tęczą! roman koszowski /foto gość

Marcin Jakimowicz: Kiedy Ją poznajemy?

Ojciec Augustyn Pelanowski: Już w pierwszych zdaniach Ewangelii Mateusza. W rodowodzie Jezusa. To jest klucz do Jej osoby. W tym całym spisie ludzi występuje na końcu, ale w bardzo szczególny sposób. Zakończenie rodowodu budzi zdumienie. Po wymienieniu wszystkich przodków Józefa Mateusz ukazuje go nie jako ojca Jezusa, ale… męża Maryi, „z której narodził się Jezus zwany Chrystusem”. To kompletnie inny zapis niż wcześniejsze. Józef jest tylko mężem Maryi, nie jest ojcem Jezusa. Jaka była świadomość pierwszych gmin judeochrześcijańskich? „Wiemy, że Józef nie był ojcem Jezusa”. Zważywszy, że już w tamtym czasie próbowano deprecjonować Jezusa, szkalować Go, powstawały fałszywe rodowody, tzw. toledot Jeszu, w których wskazywano, że jest On bękartem rzymskiego legionisty. Tekst Mateusza jest istotnym kluczem i ma też charakter apologetyczny, obronny. Łukasz mówi, że Jezus był, „jak mniemano”, synem Józefa. Określenie to pochodzi od greckiego nomidzo, które określa postawę myślenia, sądzenia, posiadania przekonania o czymś i pochodzi od nomos (prawo, zasada). Łukasz chciał podkreślić, że Jezus był synem Józefa jedynie prawnie, ale nie w rzeczywistości. O Maryi nie da się powiedzieć krótko. To jest tak misterna istota; klejnot stworzony z prawdziwie jubilerską pasją i zaangażowaniem, że opowiedzenie o Niej krótko byłoby sprofanowaniem Jej tajemnicy…

Zmieścimy się w formule wywiadu do „Gościa”?

Spróbujemy. (śmiech) Pomyślmy, kim trzeba być, by zgodzić się na narodzenie Syna Boga? Dziewictwo to zbyt mało, na świecie żyło mnóstwo dziewic. Trzeba być niepokalanym, czyli absolutnie wolnym nie tylko od grzechów uczynkowych, ale i grzechu pierworodnego. Dziecko nie mogło się począć w środowisku grzechu, skoro od grzechu miało uwolnić. A jeśli miało uwolnić od grzechu, to jako pierwszą uwalnia swoją Matkę. Gdy się jest niepokalanym, to jest się również niezwykle pokornym. „Jak to? – spyta ktoś. – Ludzie, którym się wydaje, że są doskonalsi moralnie, zwykle poniżają innych”. Niepokalaność Miriam wiąże się z Jej ogromną pokorą. Ja – wielki grzesznik – nawet w małej części nie potrafię sobie wyobrazić takiego stanu istnienia. Bez najmniejszej skazy. Ktoś taki wie, że jest fundamentalnie różny od reszty ludzi. Odczuwa wolność od grzechu, widzi swą odmienność, nie miota nim żaden rodzaj pożądania, pazerności. Taki człowiek ma inny sposób myślenia, odczuwania, inną gospodarkę uczuciową. Ta wyjątkowość jest tak monumentalna, że jest on na 100 procent pewny, że nie jest to efekt jego wysiłku, ale ma pełną świadomość niezasłużonego daru, który otrzymał, zanim zaczął zdawać sobie sprawę z jego obecności. Pełna autonomia wobec ekspansji zła. Miriam wiedziała: „mam to od Boga” i wobec Niego czuła największe uniżenie, jakiego grzesznik Augustyn Pelanowski nawet nie może sobie wyobrazić. Wobec ludzi nie przybierała postawy wyniosłości i pogardy, bo wiedziała, że ona ma to za darmo! Widziała nędzę ludzi, ich zagubienie, ale nie oceniała ich. Nie chorowała na ślepotę umysłu. Była prorokiem, widziała daleko.

Czuła w kościach, że nie będzie sielsko-anielsko?

Doskonale to czuła. Od początku wyczuwała, że Jezus skończy dramatycznie. Bo jeśli Ona – niepokalana – próbując ze wszystkich sił ukryć się przed ludźmi, widziała tak gigantyczną różnicę między sobą a innymi, to co dopiero Jej Syn! Domyśla się, że Syn Boga stworzy jeszcze większe napięcie między sobą a resztą społeczeństwa. Że inni nie wytrzymają tego napięcia, nie wytrzymają tej Jego dobroci. Eksplodują agresją i ostatecznie Go zabiją. I to szczególnie ci, którzy sami uważają się za dobrych. Dlaczego Go zabiją? Bo On naprawdę jest dobry. To ich doprowadzi (i wciąż doprowadza) do furii. A On… wykorzysta to do tego, by ich zbawić. Miriam widziała to proroczo i zgadzała się na to wszystko. Było to jednocześnie Jej dramatem i szczęściem. Świat jest zmieszany…

Ona też, jak czytamy, była „zmieszana”. Dlaczego moc archanioła Gabriela, odpowiedzialnego przecież za zrównanie z ziemią Sodomy, Jej nie zniszczyła?

Słowo „zmieszała się” jest zbyt delikatne, subtelne, i nie oddaje tego, co stało się w chwili Zwiastowania. Trzeba dobrze zrozumieć to zmieszanie, zostało tam użyte słowo, które pochodzi od gr. rdzenia tarasso, oznaczające zmieszanie, poruszenie, zaniepokojenie, zatrwożenie, doznawanie wzburzenia. Niekiedy tak jest, że wielkie zmiany na lepsze zaczynają się od pewnego przewrócenia do góry nogami całego naszego myślenia i uczuć. Dla tak czystej duszy, jaką miała Maryja, przyjście archanioła było tylko zmieszaniem, ale dla innych dusz, nieposiadających cechy niepokalaności, takie wzburzenie zawsze jest przewrotem do dna egzystencji, sięgającym aż do wnętrza grobowych klimatów. Archanioł wywrócił Jej życie do góry nogami. Przychodzi do niej Gabriel: anioł mściciel, anioł zemsty, wykonujący Boże wyroki. To on przynosił karę na Sodomę, na Asyryjczyków za czasów Ezechiasza. Staje przed Miriam i mówi: będziesz matką Syna Bożego.

Czy to nie czytelny symbol Nowego Przymierza? To On poniesie karę; w Nim kara zamieni się w miłosierdzie?

Tak! Lot po zniszczeniu Sodomy ruszył w góry. Co robi Miriam? Idzie w góry. Ten sam schemat. Co jest dzisiejszą Sodomą? – możemy zapytać. Cały świat. Kto dziś przyjmie karę? Kto zostanie zniszczony? Dzieje się coś niezrozumiałego: sędzia wykonuje wyrok na sobie samym. Poświęca się, przyjmuje ciężar grzechów. Plan nie z tej ziemi. Maryja rusza w góry do Elżbiety. Idzie 153 kilometry (liczba, która występuje w ostatnim połowie ryb). Rusza w chaszcze, przedziera się, pokonuje przeszkody, by dotrzeć do krewnej…

Gdy przed piętnastu laty moja żona była pierwszy raz w ciąży, w pewnym momencie przez kilka dni dziecko nie dawało znaku życia. Baliśmy się, że jest martwe. I dopiero wówczas oddaliśmy je Maryi. W tym momencie brzuch Doroty zaczął… podskakiwać. Zadzwoniłem do Ciebie i powiedziałem: dziecko jakby tańczyło, a Ty zacząłeś się śmiać…

Czytamy, że „poruszyło się dzieciątko w łonie Elżbiety”. A tam użyte jest słowo skirtao, co znaczy dosłownie, że malutki Jan tańczył, wyczuwając obecność Mesjasza! Może Elżbieta miała ten sam problem co wy? Może też nie odczuwała ruchu dziecka i martwiła się, że nosi martwy płód? Zobaczmy, jaka była jej emocjonalna reakcja na to, co się wydarzyło. Ona krzyczała z radości, prorokowała. Przyjście Miriam spowodowało ożywienie. To normalne: Ona zawsze przynosi życie.

Co się dzieje z Janem Kowalskim, który zaczyna odmawiać Różaniec?

Przyjście Jezusa przez ciało Maryi (miał komórki z Jej komórek!) dało ludzkości nadzieję na wyjście z tego podłego świata (to określenie z Listu do Galatów 1,3-4). Jeśli przez Różaniec wchodzę w atmosferę Jej oddziaływania, Jej dotyku, to zmienia się nie tylko moje nastawienie uczuciowe, psychiczne, ale przede wszystkim duchowe. Zaczynam patrzeć na świat jak Ona. A ponieważ jesteśmy tak zaśmieceni, że odmówienie jeden raz „Zdrowaś, Maryjo” do nas nie dociera, powtarzamy tę modlitwę 50, 100, 150 razy. To terapia oczyszczająca. Trzeba te śmieci wykopać łopatą, kilkadziesiąt razy wykonać ten modlitewny ruch, by umożliwić Maryi dotknięcie mnie do żywego.

Żadna modlitwa na świecie nie jest tak wyszydzona…

Bo jest najskuteczniejsza. Jest pierwotnym dotknięciem tajemnicy Boga. Jest zbudowana ze słów Zwiastowania i Nawiedzenia. Wchodząc w nią, uczestniczę w tajemnicy Wcielenia. Jest najlepszym przygotowaniem do Komunii św. Zły duch nie znosi tej modlitwy. Stąd te wszystkie ironiczne uwagi o „klepaniu Różańca”, o tym, że to dobre dla staruszek. Ironia jest skuteczną strategią złego ducha. Dlaczego skuteczną? Bo człowiek jest pyszny, skupiony na sobie i boi się wyśmiania. W Apokalipsie czytamy, że Dziecię Niewiasty zostało uniesione do Boga. To nie jest tylko opowieść o Jezusie, ale o każdym, kto jest w tym Dziecięciu. Jeśli oddaję się Miriam, zostaję uniesiony do Boga.

We wspólnocie często dostawaliśmy proroctwa: zostawaliśmy wciągani do nieba na Różańcu.

Dokładnie o tym mówię! Różaniec jest windą. W Apokalipsie użyte jest słowo harpadzo (kojarzy się nam z harpagonem, czyli kimś gwałtownym). Harpadzo to porwać łup albo nawet niewolnika, a nawet ukraść. W pewnym przenośnym znaczeniu to również ująć kogoś, oczarować albo być porwanym przez zachwyt. Dlaczego Jan użył takiego mocnego słowa na zdobycie nieba przez Dziecko Niewiasty? Czy nie ma jakiegoś delikatniejszego i bardziej poetycznego wyrażenia na przebycie drogi z ziemi do nieba? Oznacza ono, że zostajemy nie uniesieni, ale porwani. Człowiek nie jest w stanie dojść do nieba własnymi siłami, ale jeśli odda się Miriam, ona porywa go do nieba w zachwycie. Z całym jego oporem, obciążeniem, buntem…

Dlaczego Maryja się ukrywa? Pozostaje w cieniu? Mam wielu szczerze oddanych Jezusowi znajomych, którzy Jej nie zauważają, nie doceniają…

Pierwszy powód jest bardzo osobisty: Ona nie lubi stać w świetle reflektorów. Zawsze była skryta, nie manifestowała swej obecności, a nasz ziemski charakter zostaje uszlachetniony w niebie. Więc już taka została. (śmiech) Nie lubi się popisywać. A z drugiej strony przez to Jej ukrywanie się każdy z nas ma wolność wyboru. Ona nie zmusza do niczego. Możesz wejść w chrześcijaństwo, ale nie musisz, Bóg daje ci absolutną wolność. W Apokalipsie czytamy: „A Zasiadający był podobny z wyglądu do jaspisu i do krwawnika, a tęcza dokoła tronu, podobna z wyglądu do szmaragdu”. Jaspis jest koloru zakrzepłej krwi, ale ma zielone inkluzje, żyłki. Są z tej samej substancji, ale innego koloru. A krwawnik jest zielonym kamieniem, który ma czerwone inkluzje. Jedna rzeczywistość, która ma dwie natury. Jak Jezus: jedna osoba, ale dwie natury. Kościół widział w symbolu tęczy samą Maryję. Ta tęcza w oryginale to berakot (od słowa hebrajskiego barak – piorun). To skręcone pioruny, które już nie rażą, nie są już karą.

Ona jest tęczą? Czy nie jest kpiną Złego, który nie mając mocy stwórczej, małpuje, kradnie, odwraca znaczenie symboli, że tęczę widzimy na zadymach, w czasie których manifestuje się grzech?

Zły ma potrzebę ironizowania, wyszydzenia świętej rzeczywistości, ośmieszenia jej, bluźnienia. Czy to przypadek, że niektórzy transwestyci przybierają sobie imię Miriam?

Wrócę do Różańca. Tajemnica Znalezienia. Jezus po bar micwie znika na trzy dni. Nie powinien robić takich rzeczy matce…

Ale powinien je zrobić Ojcu. Jezus daje priorytet Ojcu niebieskiemu. Ten dwunastolatek wie, że Józef nie jest jego ojcem, i nie szlocha, nie rozpacza, nie szuka w innych tatusia. Z wypowiedzi Jezusa wynika jedno: „to nie ja się zgubiłem, ale wy!”. Na darmo szukali Go wśród kuzynów. To ciekawe, że wśród bliskich nie znajdziesz Tego, który jest najbliższy. (śmiech) Znajdziesz go szybciej wśród dalekich (w psalmach czytamy o zbawieniu „na krańcach ziemi”). Najbliższa ci osoba często zasłania Jezusa. Trzy dni poszukiwań to zapowiedź trzech dni Jezusa w grobie. To projekt, który Miriam znakomicie odczytała. Dlatego przy grobie Jezusa Jej nie widzimy. Ona nie musi Go szukać jak Maria Magdalena. Wie, że wstanie ze śmierci.

„Zachowywała wszystkie sprawy w swym sercu”. Co to znaczy? Nie opowiadała koleżankom: wiecie, ten mój Syn jest wyjątkowy, jakiś inny?

Żyła z tajemnicą tak potężną, że nie można jej było zrozumieć w jednej chwili. Trzeba było ją składać po kawałku. Jak puzzle. Z wydarzeń, słów, obrazów. Miriam składała w sercu te fragmenty w całość.

W Kanie Jezus mówi: „To nie moja godzina”, a Maryja: „Twoja. Już czas”. Rozeznawała znaki czasu lepiej niż Mesjasz?

Zobaczmy relację, jaka ich łączyła. Jezus był jedynakiem (szczególny związek z matką). Józef szybko znika, umiera (a może, jak chce wschodnie chrześcijaństwo, zostaje wzięty do nieba?). Przez to, że Jezus nie ma biologicznego ojca, Jego więź z matką jest bardzo szczególna: niezwykle ścisła, ale nie uzależniająca. To absolutna jedność, nie symbioza. W historii świata nie było takiej relacji. Oni się rozumieli bez słów. Dialog w Kanie trwał krótko. Nie kłócili się przez pół godziny. Jedno zdanie Maryi, jedno Jezusa i wszystko jest jasne.

Zżymam się, gdy słyszę wywody w stylu: modlę się Różańcem, bo Mama wyprosi ci rzeczy, których normalnie nie dostaniesz. Czyli w domyśle jest taki scenariusz: zły Syn i dobra Mama, która załatwia biznesy. To nie bałwochwalstwo?

Też słyszę podobne rzeczy. Z czego wynikają? Pewnie z tego, że ci, którzy tak mówią, mieli tatusia, który nie chciał dawać, i wszystkie domowe interesy załatwiali przez mamusię. Przenosimy ten schemat na relacje duchowe. To nie jest tak, że u Niej wyprosisz rzeczy niedostępne u Syna. Pomyśl: kto wymyślił Maryję? (śmiech) Przecież sam jednorodzony Syn i przedwieczny Ojciec! On wymyślił Mojżesza po to, by wstawiał się za Izraelem. Jedynie udawał przed nim, że chce wyniszczyć lud, by w Mojżeszu rozbudzić troskę o Izrael. To Syn „wymyślił” swą Matkę. Po co? Może po to, byśmy mieli z Nim lepszy kontakt? Przecież przewidywał, że wielu ludzi (zwłaszcza mężczyzn) będzie miało lepsze relacje z biologiczną matką, więc ułatwił nam dostęp do nieba.

TAGI: