Jezus też był uchodźcą

publikacja 26.10.2015 06:00

O internetowym hejcie, strachu, i Ewangelii bez gwiazdek z bp. Krzysztofem Zadarką, przewodniczącym Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek oraz delegatem KEP ds. Imigracji, rozmawia Karolina Pawłowska.

 – Jesteśmy jako  chrześcijanie powołani do budowania mostów,  nie murów – przypomina  bp Zadarko Karolina Pawłowska /Foto Gość – Jesteśmy jako chrześcijanie powołani do budowania mostów, nie murów – przypomina bp Zadarko

Karolina Pawłowska: Wrócił Ksiądz Biskup właśnie z obozów uchodźców w Niemczech i Szwajcarii. Czy to, co Ksiądz zobaczył, pozwala mieć nadzieję, że poradzimy sobie z tą wielką falą napływającą do Europy?

Bp Krzysztof Zadarko: Niemcy i Szwajcaria tak. Dla naszego państwa uchodźcy to temat właściwie nieznany. Szwajcarzy mają struktury, metody i procedury. Przede wszystkim to Czerwony Krzyż, który bazuje na wieloletnich doświadczeniach, dysponuje olbrzymią liczbą wolontariuszy i procedur ułatwiających im działanie. Jeżeli land ogłasza alarm, to pracodawcy mają obowiązek dać wolne wolontariuszowi, a państwo wypłaca ekwiwalent za jego nieobecność w pracy. Szef obozu w Niemczech, z którym rozmawiałem, mówił, że od razu zgłosiło się kilkudziesięciu tłumaczy z języka arabskiego. Mają ogromną liczbę lekarzy, pielęgniarek, prawników. My tego nie mamy.

Apel papieża Franciszka, by każda parafia przyjęła rodzinę uchodźców, wprawił w konsternację niektóre środowiska deklarujące się jako chrześcijańskie…

Apel ten trzeba rozumieć jako pewne uproszczenie, ale ma jedno przesłanie: bądźmy otwarci, bo ich sytuacja jest tragiczna. W książce „Prorok” papież opowiada historię swojej rodziny. Jego wyjątkowa wrażliwość na ten temat wynika też z faktu, że wie, co znaczy być uchodźcą. Jego pierwsza podróż po objęciu urzędu Piotrowego na Lampedusę [włoska wyspa na Morzu Śródziemnym, na którą przypływają tysiące uciekinierów z Afryki – red.] nie była przypadkowa. Zwrócił uwagę świata, wszyscy się wzruszyli i… nic. Musiały minąć trzy lata, żeby uświadomiono sobie, jak krytyczna jest sytuacja. Gdyby państwa Zachodu zwróciły uwagę na sytuację kryzysową jeszcze przed 2010 r. – a wiemy przecież, że patriarcha Damaszku przyjeżdżał do krajów zachodnich, błagając, żeby interweniować, bo eskalacja napięcia grozi wybuchem – gdyby zareagowały wówczas w odpowiedni sposób, nie byłoby dzisiaj tej sytuacji.

Mówię o tym, bo niedawno przez Słupsk przeszedł marsz przeciwników przyjęcia przez Polskę uchodźców. Organizowały go środowiska deklarujące swoją wiarę i gotowość do stawania w jej obronie.

Taka postawa nie ma nic wspólnego z obroną wiary. Przeciwnie. Rozumiem jednak, że skrajne emocje mogą też pojawiać się w sercu ludzi wierzących. Lęk przed islamistami jest zrozumiały, ale nie wszyscy uchodźcy są tykającymi bombami. Zdecydowana większość nie jest. Tak jak nie wszyscy mieszkańcy Europy są ksenofobami czy neofaszystami. Nie miałem okazji rozmawiać z organizatorami tego marszu, byłem wówczas w Niemczech i Szwajcarii. Wydaje mi się jednak, że wpisuje się on w ogólnopolską narrację innych marszów, w których, niestety, widać gromadzony jakiś kapitał polityczny. Jestem pewien, że gdyby ci krzyczący na ulicy spotkali się twarzą w twarz z uchodźcami, którzy proszą o bezpieczeństwo i życie, hasła z ich ust wydobywałyby się ciszej. Albo w ogóle by ich nie było.

Nie boi się Ksiądz Biskup, że wśród tak wielkiej masy uchodźców mogą ukryć się terroryści, np. kupujący paszporty syryjskie?

Zdajemy sobie sprawę, że wśród uchodźców mogą pojawić się ludzie, którzy przybywają po to, by szerzyć ideologię quazi- czy wręcz terrorystyczną bądź posuwać się do realizacji takich aktów. Wszyscy bez wyjątku są badani i weryfikowani. Nie sądzę, aby terrorysta planujący zamach chciał znaleźć się w grupie pierwszego ryzyka i poddawać się wnikliwemu prześwietlaniu. Nie zapominajmy też, że terroryści nie pochodzą wyłącznie z importu. Ludzie urodzeni i wychowani na zachodzie Europy są członkami organizacji terrorystycznych. Wyjeżdżają i legalnie wracają, ukryci pod płaszczykiem swojego paszportu. Bardziej niż terroryzmu obawiam się, że tak wielka grupa uchodźców nie znajdzie sposobu na inne życie niż na tzw. socjalu. Przyjęcie uchodźców to nie tylko zapewnienie dachu nad głową i jedzenia. To sprawa dalszej odpowiedzialności i stworzenia takich warunków, w których uchodźca nie stanie się ciężarem dla nas i dla samego siebie. Potrzeba m.in. mediatorów międzykulturowych, kogoś, kto pokaże, gdzie są urzędy, jak wypełnia się formularze, jak trafić do lekarza, zapisać dziecko do szkoły. Dla kogoś, kto przyjeżdża z innej kultury, bez znajomości języka, w dodatku z traumą wywołaną zagrożeniem życia, odnalezienie się w nowych realiach będzie trudne.

Gdybyśmy mieli jednak potraktować wezwanie papieża dosłownie…

…to w Polsce znalazłoby się ok. 30 tys. uchodźców. To jest możliwe, ale nie bez współpracy ze strukturami państwowymi i UNHCR [Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców – red.]. Przypomnijmy sobie, że przez Polskę przeszło 100 tys. Czeczenów. Większość z nich wyjechała dalej na Zachód, zostało 10 tys. W ponad 90 proc. to byli muzułmanie. Na początku stycznia przybędą do nas pierwsze transporty grup uchodźców i wtedy będzie potrzeba spokojnego reagowania. Po rozmowach z agendami rządowymi, odpowiadającymi za politykę państwa wobec uchodźców i imigrantów, wiem, że Polska jest logistycznie gotowa przyjąć 8 tys. osób. Nie wiemy jednak dokładnie, jak będzie wyglądała relokacja. Jest więcej pytań niż odpowiedzi. Ale też zdecydowanie za dużo lęków wynikających przede wszystkim z niewiedzy. I niestety z rozlewanego wszędzie hejtu, który kreśli najgorsze scenariusze i może zamknąć drzwi do uratowania setek tysięcy ludzkich istnień.

Obrazki, filmy i wstrząsające tytuły dotyczące zbrodni islamistów są wszechobecne. Na profilach społecznościowych roztaczane są apokaliptyczne wizje, co czeka chrześcijan, albo sarkastyczne komentarze: otwórzmy nasze chrześcijańskie serca...

To głębokie nadużycie i manipulacja. Nie zachęcam do przyjmowania w naszym kraju szaleńców i morderców, ale tych, którzy potrzebują autentycznej pomocy, bo groziła im śmierć. Nie chcę, żebyśmy przyjmowali oprawców, tylko ofiary. Ale w imię jakiego prawa mam podejrzewać czekającą na relokację do Polski rodzinę syryjską, że ma przygotowane bomby-pułapki w plecakach i noże, żeby wszystkim nam poderżnąć gardła? Procedury weryfikacyjne, które muszą przejść uchodźcy w ramach relokacji, będą wyłapywać ludzi niebezpiecznych. Dziwię się, zwłaszcza duchownym, kiedy udostępniając takie hasła, wpisują się w antyludzką narrację.

A groźba konfrontacji chrześcijaństwa z cywilizacją islamu?

To zagrożenie należy traktować poważnie. Ideologia skrajnego liberalizmu i niepohamowanej tolerancji, lansowana przez środowiska lewackie, jest niebezpieczna i zgubna. Trzeba sygnalizować zagrożenie, ale nie reagować na te sygnały agresją i nienawiścią. Jesteśmy jako chrześcijanie, jak powiedział papież, powołani do budowania mostów, a nie kolejnych murów. Jeżeli jednak człowiek przychodzący z zewnątrz, niesie zagrożenie, czy nie poprzestaje na prośbie o pomoc, ale za chwilę będzie miał litanię roszczeń, których nie będziemy w stanie spełnić, nie dziwię się, że w sercach wielu ludzi budzi się pragnienie zbudowania muru, który oddzieli „nas” od „tamtych”.

Odpowiedzią Kościoła na zjawisko uchodźców są słowa Jezusa: „Byłem przybyszem, a przyjęliście mnie”. W Ewangelii nie ma w tym miejscu gwiazdki, pod którą kryje się dopowiedzenie: przybyszem, ale chrześcijaninem, uznającym ten sam system wartości, etc…

Nie trzeba być nawet wierzącym, żeby rozumieć konieczność pospieszenia z pomocą. Wystarczy być człowiekiem, działać z poczucia humanitaryzmu. Chrześcijaństwo do tego dokłada nam obraz Chrystusa, który utożsamił się z przybyszem, głodnym, spragnionym. Tych słów nie da się wymazać z Ewangelii. Jezus też był uchodźcą. Święta Rodzina nie pojechała na wycieczkę do Egiptu, tylko ratowała swoje życie przed mordercą. Dzieci, które zostały – zginęły. To powinno być dla nas wystarczającą motywacją do tego, że kiedy uciekający przed śmiercią zapuka do naszych drzwi – niezależnie od pochodzenia, religii, rasy, koloru skóry – powinniśmy zrobić wszystko, żeby ocalić jego życie. Nie jesteśmy powołani do tego, żeby z góry wydać werdykt, że to zakamuflowani dżihadyści.

Poradzimy sobie mentalnie, kiedy pojawią się pierwsi uchodźcy?

Udowodniliśmy wiele razy, że potrafimy solidaryzować się z potrzebującymi, bez pytania o to, czy pomagamy chrześcijanom czy niechrześcijanom. Jestem przekonany, że Polacy potrafią wyciągnąć rękę i umieścić na niej swoje serce. W Niemczech i Szwajcarii niepokojące jest to, że mieszkańcy tych krajów, mając wielkie doświadczenie, przy tak wielkiej skali zjawiska zaczynają być zmęczeni pomaganiem. Obawiam się, że u nas dojdzie do sytuacji, w której będziemy zmęczeni uchodźcami, jeszcze zanim ci się u nas pojawią. Kiedy staną pod naszymi drzwiami z prośbą o pomoc, nawet najlepsi z nas będą wykończeni hejtem, bezproduktywnymi dyskusjami, histerią. Nie znajdą w sobie siły i ochoty, żeby pomagać. 

TAGI: