Wśród drapaczy chmur

Urszula Rogólska

publikacja 06.10.2015 06:00

– Burzliwa to była rozmowa. Rzuciłam księdzu: „Z »czarnuchami« nie gadam”. A on spokojnie: „Powiedz, że w Boga nie wierzysz, a Jezus nie istnieje”. Coś mnie przydusiło.

 Ewelina i Tomek zdecydowali się na wspólny wyjazd do misji ojców oblatów w Chinach ZDJĘCIA Urszula Rogólska /foto gość Ewelina i Tomek zdecydowali się na wspólny wyjazd do misji ojców oblatów w Chinach

Dziś, po czterech latach od tamtego spotkania, ma jedno pragnienie: żeby ludzie zobaczyli w niej Jezusa, tam, gdzie nie będzie mogła o Nim mówić głośno… – Wiesz, jak to jest, kiedy się budzisz, widzisz słońce, błękitne niebo; albo wręcz przeciwnie: chmury i deszcz, a jednak się uśmiechasz? Wypijasz kawkę z Panem Bogiem i szczęśliwa mówisz do Niego: „Co dziś dla mnie przygotowałeś…?” – uśmiecha się oświęcimianka Ewelina Grzegorzek. Kilka lat temu nawet jej przez myśl nie przemknęło, że tak może być. Każdy ranek był po prostu czarny i ciemny.

To, co w sercach

Kiedy przekazujemy ten numer „Gościa” do druku, Ewelina razem ze swoim narzeczonym Tomkiem Grazi są jakieś 8,5 tys. km (w linii prostej) od Oświęcimia, a ich zegarki wskazują sześć godzin różnicy do przodu w stosunku do czasu polskiego. Od końca sierpnia codziennie podczas lekcji angielskiego patrzą w skośne oczy swoich małych uczniów w szkole podstawowej prowadzonej przez misjonarzy oblatów w Hongkongu. Będą tam nauczycielami wolontariuszami przez najbliższe dziewięć miesięcy. Kiedy mówią o miejscu swojej pracy – ale i codziennego życia – starannie ważą słowa. Bo Chiny na pewno nie są miejscem, w którym – oficjalnie – z otwartymi ramionami czeka się na Jezusa. – Jedziemy do szkoły i placówki misyjnej, którą prowadzi międzynarodowa wspólnota ojców oblatów. Ich przełożonym jest Polak o. Sławomir Kalisz OMI. Będziemy tam nauczycielami angielskiego – mówią Ewelina i Tomek. – Ale zabieramy też to wszystko, co mamy w sercach, a czego zostawić za drzwiami samolotu się nie da…

Niech będzie chiński

– Studiowanie filologii angielskiej z tłumaczeniowym chińskim nigdy nie było moim marzeniem ani planem – opowiada Ewelina. – Po maturze u oświęcimskich salezjanów miałam jechać na studia do Anglii. Ale jednak wydarzyło się coś tak ważnego, że wybrałam studia w Polsce. Chciałam, żeby było blisko Bielska. Wybrałam UŚ w Katowicach. Z racji moich szerokich zainteresowań trudno mi było wybrać jedną rzecz. Zdecydowałam się więc na MISH – Międzywydziałowe Indywidualne Studia Humanistyczne – i anglistykę z tłumaczeniowym chińskim. Dlaczego? Bo brzmiał egzotycznie i był dla mnie wyzwaniem. W ogóle nie myślałam o nim w perspektywie zawodowej. Od pierwszego roku studiów wiedziałam jednak, że chcę lecieć do Chin. Ale jak to miało wyglądać – to była zagadka.

– Ja już w liceum miałem pomysł, żeby zostać tłumaczem – opowiada Tomek Grazi, sosnowiczanin. – Na studiach trzeba było wybrać drugi język. Pomyślałem: niech będzie chiński, bo to się może opłacać w dzisiejszym świecie. Interesowałem się protokołem dyplomatycznym, marzyła mi się prestiżowa praca w dyplomacji, w MSZ-ecie. I wtedy poznałem Ewelinę.

Przegrałam zakład

– Rok wcześniej byłam zupełnie inną Eweliną – śmieje się oświęcimianka. – Byłam w klasie maturalnej. Wpakowałam się w satanistyczne gry komputerowe. To było moje życie. Każdy ranek wyglądał tak samo: po co żyć? Wszyscy i tak umrzemy. Brakowało mi sensu życia i poczucia, że komuś na mnie zależy. Depresja każdego dnia od rana do nocy. Chodziłam do szkoły salezjańskiej, ale nie miało to dla mnie znaczenia. Nie wierzyłam w Boga. I wtedy… przegrałam zakład. Nie pamiętam, w jakiej sprawie, ale założyłam się z koleżanką, że jeśli przegram, jadę na rozmowę z ks. Przemkiem Sawą z Diecezjalnej Szkoły Nowej Ewangelizacji (dziś wspólnota nosi nazwę Szkoła Ewangelizacji „Cyryl i Metody”) i w niedzielę do kościoła św. Pawła w Bielsku na Mszę z modlitwą o uzdrowienie. Jeśli wygram – idziemy do kina.

Ewelina zakład przegrała. I do dziś wspomina burzliwą rozmowę z ks. Przemkiem. – Strasznie mnie ksiądz wkurzał. Grałam taką bohaterkę – co mi tu „czarny” będzie gadał. Rzuciłam księdzu: „Z »czarnuchami« nie gadam”. A on w czasie rozmowy spokojnie do mnie: „Powiedz, że w Boga nie wierzysz, a Jezus nie istnieje”. Coś mnie przydusiło. I tego powiedzieć nie mogłam. Ksiądz mi powiedział, że jeśli chcę coś z moim życiem zrobić, mam się przestać użalać nad sobą. Ksiądz zaproponował Ewelinie kurs „Kobieta w Biblii”, który był za kilka dni. Poszła też na tę Mszę za przegrany zakład.

– Wtedy nic mnie jeszcze nie ruszało – mówi Ewelina. – Ale na kursie zmieniło się zupełnie wszystko… Hasło, że Pan Bóg kocha mnie od zawsze i bezwarunkowo, rozłożyło mnie na łopatki… Już sobie nie wyobrażałam środy bez jazdy do Bielska na Msze św. i modlitewne spotkania wspólnoty. Rodzice nie chcieli ze mną jeździć. Prawo jazdy miałam od dwóch tygodni. Tata dał mi kluczyki i powiedział: „Kierunek Cieszyn”. A ja musiałam jechać. Bo to Pan Bóg wyciągnął mnie z głębokiego dołu. Po raz pierwszy w życiu poczułam, czym jest spokój. Z dnia na dzień wszystko się zmieniło! Nie mogłam nie mówić w domu o tym, co się we mnie działo. Mama wkrótce zaczęła jeździć ze mną. Tata tylko spoglądał zza gazety. Niedługo potem razem z mamą pojechałyśmy na kurs „Nowe Życie”. Tata – pół roku później – na kurs dla mężczyzn. Dziś całą trójką już jesteśmy we wspólnocie…

Podstęp

– Miałem życie zaplanowane. I nie było w nim miejsca dla Pana Boga – mówi Tomek. – Poznałem Ewelinę i ona użyła podstępu. Mnie, kompletnie niewierzącego człowieka – a nawet mocnego przeciwnika wszystkiego, co z Panem Bogiem i Kościołem związane – zaprosiła na kurs „Nowe Życie” w Bystrej Krakowskiej. Czego się nie robi dla takiej kobiety… Pojechałem. Ewelina była ze mną. Już po pierwszych godzinach chciałem złapać plecak i uciekać. Ale nie wypadało stchórzyć. Na dodatek to był dzień urodzin Eweliny. Pomyślałem: jakoś wytrwam.

– Z każdą chwilą ręce opadały mi coraz bardziej – mówi Ewelina. – Nie mogłam zrozumieć, że nic go nie rusza! – W pewnym momencie postanowiłam: „Boże, rób z nim co chcesz”. I to było dla mnie uwalniające. Zrezygnowana wyszłam z sali, poszłam odpocząć. – Zostawiła mnie samego, wkurzonego dość mocno. A wróciła po dwóch godzinach i zobaczyła… jak śpiewam i się modlę ze wszystkimi! – śmieje się Tomek. – Nie wiem, co się wydarzyło. Dałem Panu Bogu 24 godziny: „Spróbuj” – rzuciłem. I zdążył! To była chwila spontanicznej modlitwy. Zmienił mnie w momencie. Byłem już Jego…

Zacząłem szukać swojego miejsca w kościele, wspólnoty dla mężczyzn. Modliłem się o to. I przy wyjściu z kościoła w Sosnowcu w oczy rzucił mi się plakat z zaproszeniem na spotkanie Wspólnoty Mężczyzn św. Józefa. Poszedłem na jedno spotkanie i zostałem. Kiedy powstało u nas Centrum Nowej Ewangelizacji, ucieszyłem się, że i tu będzie działać coś podobnego do wspólnoty Eweliny w Bielsku.

Szczęśliwi

Wspólne pasje: nauka chińskiego i życie z Jezusem pochłaniały ich coraz bardziej. Oboje bardzo chcieli pojechać do Chin – szlifować język, poznać ludzi, kulturę. – Wymyśliłam sobie, żeby postarać się o stypendium – mówi Ewelina. – Nie było łatwo, ale to akurat mnie wybrano i mogłam jechać – w zeszłym roku. Tymczasem rozchorowałam się na tyle poważnie, że musiałam zrezygnować z wyjazdu. Żadne leki nie pomagały na bardzo silną alergię. – Nie rezygnowaliśmy z pomysłu wyjazdu, ale postanowiliśmy, że chcemy wyjechać razem i nie chcemy brać dziekanki – mówi Tomek. – Zacząłem szukać kontaktu z polskimi misjonarzami. Tak trafiliśmy na ojca Sławka. Obroniliśmy nasze licencjaty i… ruszamy w drogę. – Nie mogę nie odczytywać tego jako Bożego planu, bo kiedy nasze marzenia zaczęły nabierać realnego kształtu, moja choroba po prostu zniknęła… – dodaje Ewelina…

Oboje mówią, że czas w Hongkongu chcą wykorzystać na służbę innym, pracę w szkole, ale i praktyczną naukę kantońskiego i mandaryńskiego. Po powrocie chcą zacząć studia magisterskie. Ewelina planuje też zebranie materiału do pracy naukowej o kulturze i tożsamości mieszkańców Hongkongu. – Co biorę na drogę? Pewność, że z Jezusem jestem człowiekiem szczęśliwym, człowiekiem, który ma piękne marzenia – podkreśla. – Każdy dzień jest cudowną niespodzianką! Moim największym marzeniem jest, żeby ludzie zobaczyli we mnie Jezusa, tam gdzie nie będę mogła o Nim mówić głośno…

Ewelina i Tomek są w Hongkongu od 26 sierpnia. Nie zamykają się w placówce misyjnej. Szeroko otwierają oczy na świat i życie, które toczy się w cieniu drapaczy chmur, tak charakterystycznych dla tego miejsca. A nie brakuje w nim biedy i ludzkich dramatów. „Proszę was o modlitwę za biednych z hongkońskich ulic i za to miejsce, w którym pieniądz jest bożkiem i jedyną wartością…” – napisała przed chwilą…

TAGI: