Tam nic nie jest  udawane

Krzysztof Król

publikacja 03.08.2015 06:00

Niedawno troje wolontariuszy wróciło z kilkudniowego pobytu w Afryce. Bo jak lepiej niż na miejscu poznać problemy misji?

Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego Zdjęcia Archiwum „Młodzi dla Kamerunu” Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego

Projekt „Młodzi dla Kamerunu” realizowany jest w 13 diecezjach. Najkrócej mówiąc, polega na wsparciu materialnym młodzieży afrykańskiej, modlitwie za misjonarzy oraz adopcji na odległość. – Pracujemy jako wolontariusze na rzecz Centrum Misyjnego Sióstr Pallotynek w Warszawie. Łączą nas przyjaźń i wola pracy na rzecz misji, a także odpowiedzialność za Kościół – podkreśla Michał Piętosa, pomysłodawca i koordynator projektu.

Budują szkoły

Zaczęło się niewinnie – od paczki zabawek wysłanej na misje. Ale dla ludzkich serc przecież nie ma granic. Do tej pory w ramach projektu „Młodzi dla Kamerunu” przekazano na rzecz misji 85 tys. zł. Dzięki temu udało się wybudować szkołę w Kengang. Prawie na ukończeniu jest także szkoła w Ndzindong. Powstały też sanitariaty w Lafe-Baleng i w szkole św. Kizito w Bafoussam. Dzięki projektowi do Afryki trafiło też ponad 100 kg lekarstw i środków opatrunkowych o łącznej wartości przekraczającej 40 tys. zł. Poza tym laptop, dwa dyski przenośne, oprogramowanie, aparat fotograficzny z osprzętem, mikrofony ze statywami, kable, wzmacniacz, głośnik, stabilizator prądu – to sprzęt dla Chóru Młodzieżowego im. Jana Chrzciciela z parafii św. Alberta w Bafoussam. Wszystko to łącznie o wartości ponad 13 tys. zł. Skąd te wszystkie pieniądze? Ze sprzedaży kalendarzy, koszulek, dzięki piknikom misyjnym i wielu, wielu innym inicjatywom. Mózgiem całego przedsięwzięcia jest Michał Piętosa z Zielonej Góry. Na co dzień katecheta, szczęśliwy mąż Justyny i tata 7-miesięcznego Ignacego.

– Za każdym razem zabieram ze sobą do Afryki jedną albo dwie osoby, aby mogły przyjrzeć się pracy misyjnej. Koszt wyjazdu wolontariusze pokrywają w większej części z prywatnych pieniędzy. Nie zawsze jednak są w stanie przygotować całą kwotę. Nie korzystamy jednak z pieniędzy zebranych podczas zbiórek, ale szukamy sponsorów wyjazdu i uderzamy z prośbami, gdzie się da, aby móc partycypować w tych kosztach – wyjaśnia M. Piętosa. Z Michałem do Afryki polecieli ostatnio Małgorzata Wiatr z Pszczyny oraz Sebastian Maślanka z Zielonej Góry.

Motocykl dla nauczyciela

Pobyt na Czarnym Lądzie to spotkania, spotkania i jeszcze raz spotkania. – Odwiedzaliśmy ludzi w domach, poznając ich codzienne życie. To było prawdziwe smakowanie Afryki. Tam nic nie było udawane i na pokaz. Normalne codzienne życie, z jego cieniami i blaskami. Chwile spędzone z tymi ludźmi to najwspanialsze, co mogło nas spotkać. Zasiadanie z nimi do posiłków, towarzyszenie im w codziennej pracy, nauce, zdobywaniu i przygotowaniu pożywienia oraz w opiece nad dziećmi. To chwile, których przeżycie byłoby niemożliwe na zwykłej wycieczce – podkreśla koordynator projektu. Podczas pobytu w Kamerunie wolontariusze spotkali się z odpowiedzialnymi za budowę szkoły w Ndzindong.

– Placówka katolicka od wrześnie będzie normalnie funkcjonować. W budowę zaangażowani są rodzice dzieci, które będą się tam uczyć. My postanowiliśmy pokryć koszty konstrukcji dachu. Przekazaliśmy pieniądze proboszczowi parafii ks. Hugonowi, który na miejscu koordynuje prace związane z budową szkoły – wyjaśnia M. Piętosa. Wolontariusze spotkali się też z dyrektorem szkoły w Lafe-Baleng, gdzie sfinansowano budowę szkolnych toalet. – Tam przymierzamy się do rozbudowy istniejącej już placówki – tłumaczy Michał. – Byliśmy też w wiosce Kengang, gdzie stoi już szkoła, którą wybudowaliśmy. Jest zadbana i uczęszcza do niej kilkaset dzieci. W wiosce to prawdziwy ośrodek kultury. Podczas ostatniej wizyty kupiliśmy też motocykl dla nauczyciela Valerego Guya Tchonanga, pracującego w kilku szkołach. Niektóre oddalone są o ok. 7 km od Bafoussam – dodaje.

Zapraszają do Krakowa

Wolontariuszom po głowie chodzą kolejne projekty. – Będąc w Kamerunie, ustalaliśmy szczegóły przyjazdu młodzieży kameruńskiej na Światowe Dni Młodzieży w przyszłym roku do Krakowa. Są osoby chętne do wyjazdu. Teraz muszą wyrobić paszporty i wizy. Jeśli tylko uda się to załatwić, zaczniemy zbierać pieniądze na sfinansowanie im wyjazdu i pobytu w Polsce – zapowiada Michał. – W Afryce spotkaliśmy się z ks. Erikiem, który odpowiada za duszpasterstwo anglofonów mieszkających w Bafoussam. Msze są odprawiane w tymczasowej kaplicy. Na niedzielną Eucharystię uczęszcza ponad 700 osób. Kolejnym budynkiem, który ma stanąć na terenie parafii, jest szkoła dla ok. 500 dzieci w Bafoussam i to nasz kolejny projekt. Jego koszt to 65 tys. zł. Dlatego już myślimy o kolejnych piknikach misyjnych i animacjach w parafiach – dodaje z zapałem.

W budowie wspomnianej szkoły ma pomóc wydanie płyty z chrześcijańską muzyką kameruńską, śpiewaną w tradycyjnych językach. Część materiału już jest. – Pewnego popołudnia Valery, mój przyjaciel i jednocześnie nasz kameruński tłumacz-przewodnik, oznajmił nam, że jego kuzyn zaprasza nas do siebie, bo koniecznie chce nas poznać. Yves przyjął nas do siebie wraz z rodziną – wyjaśnia Michał. – U niego w domu mogliśmy skosztować wielu kameruńskich specjałów i – co najważniejsze – posłuchać muzyki śpiewanej na cześć Pana Boga w lokalnych językach. Przyjęli nas jak swoich. Rozmawialiśmy o ich problemach, codzienności, o tym, jak wychowują swoje dzieci, jak wyglądają ich praca i codzienność w tym ogromnym mieście. Otrzymałem także zgodę na wykorzystanie jego utworów (wiele z nich to muzyka chrześcijańska), żeby wydać płytę-cegiełkę w Polsce. Zyski z jej sprzedaży zasilą kolejną budowę szkoły – tłumaczy.

Pobyt w Kamerunie to jednak zderzenie ze skrajnym ubóstwem. – Kontrast w tym kraju jest ogromny. Z jednej strony widać na drogach luksusowe samochody terenowe, które w Polsce są za drogie nawet dla zamożnego Kowalskiego, z drugiej strony ludzi żyjących na wsi w nędzy. Mają jednak coś, czego wielu z nas brakuje – zauważa wolontariusz. – Naturalny rytm dnia, pracę, która nie polega na zdobywaniu pieniędzy, ale pokarmów i wody. Mają siebie i swoje rodziny. Mają czas dla siebie i dla innych, bo wiele rzeczy robią wspólnie. Są radośni, pogodni i zadowoleni, jakby nie zwracali uwagi na tę biedę. Cóż, wychowali się w takich warunkach, więc są do nich przyzwyczajeni. Jednak jest też coś, czego nie mają. To właśnie możliwość uczenia się. Takie spotkania utwierdzają mnie w decyzji, jaką podjąłem z moimi współpracownikami kilka lat temu. Budujemy szkoły! By dawać coś niezbywalnego. Wiedza, możliwość edukowania się, daje ogromne możliwości tym słodkim, często bardzo biednym dzieciom – mówi Michał.

Zmarszczki doświadczenia i młodość ducha

Dla Michała to już kolejna wyprawa, a dla Sebastiana Maślanki to dopiero pierwszy wyjazd, którego ani przez moment nie żałuje. – Po pierwsze – to doświadczenie innego rodzaju biedy niż ta spotykana w Europie czy ogólnie w krajach rozwiniętych. Tam domy są z żerdzi obrzuconych gliną lub glinianych cegieł. Często bez drzwi, a z wysokim progiem czy postawioną deską, aby węże miały utrudnione wejście, a także z klepiskiem zamiast podłogi czy z paleniskiem wewnątrz. Ta bieda uwidacznia się również poprzez brak dostępu do opieki zdrowotnej, lekarstw. Niezagojone rany są tu na porządku dziennym – zauważa zielonogórzanin.

– Pobyt w Kamerunie to też zrozumienie, że to jest normalne życie i codzienność Kameruńczyków. Oni są do tego przyzwyczajeni. Świadczą o tym ich uśmiech, serdeczność, otwartość i zaproszenia, aby wejść do ich domów – dodaje. Pobyt w Kamerunie to także doświadczenie prawdziwej miłości Chrystusowej. Sebastian ujrzał ją w polskich siostrach pallotynkach. – Widać w nich ofiarność, chęć niesienia pomocy innym, oddawania siebie. Są na misjach po 20–30 lat. Na ich twarzach widać było często zmarszczki doświadczenia i cierpienia. Te, z którymi miałem kontakt najczęstszy, przeżyły rzeź w Rwandzie... A pomimo to, a może właśnie poprzez to, są nadal w Afryce. Energiczne, młode duchem, konkretne, prawie cały czas uśmiechnięte, po prostu dobre – mówi Sebastian. – A po trzecie – to było doświadczenie smaku świeżego awokado, ananasa... Nie do opisania! I wreszcie – po czwarte – to dotknięcie ziemi, która ma piękny, rdzawoczerwony kolor.

TAGI: