Wiedzą, kim jesteśmy

Jędrzej Rams

publikacja 12.08.2015 06:00

O muzułmańskich sierotach i tym, jak my możemy im pomóc, z siostrą Benigną Okupniak, dyrektor sierocińca na Górze Oliwnej w Jerozolimie, rozmawia Jędrzej Rams.

 Siostry pomagają wszystkim, ale szczególnie muzułmańskim dzieciom Archiwum s. Benigny Siostry pomagają wszystkim, ale szczególnie muzułmańskim dzieciom

Jędrzej Rams: Otwiera siostra rano okno i co widzi?

S. Benigna Okupniak: Z naszego tarasu mamy najpiękniejszy widok na stare miasto, od Bazyliki Grobu, przez Syjon chrześcijański, po plac świątynny ze słynnymi meczetami na pierwszym planie.

Można się do tego widoku przyzwyczaić?

Powiem tak: nie zawsze mamy czas, by chodzić ulicami starego miasta i kontemplować miejsca, którymi chodził Jezus. Ale od nas z domu można się nasycić widokiem Jerozolimy. To ma wpływ na codzienne życie. Możemy pójść na Kalwarię, nawet codziennie możemy uczestniczyć w Eucharystii w Bożym Grobie czy Getsemani. Gdy się przyjedzie po raz pierwszy do Jerozolimy, to jest taki natłok wrażeń i tyle miejsc do odwiedzenia, że nie sposób nie tylko kontemplować, ale i nawet zapamiętać wszystkiego. Gdy się idzie drugi raz i następny, i następny, to przeżywa się to inaczej.

Wielką sprawą jest celebracja wydarzeń Wielkiego Tygodnia. W różnych miejscach jest tyle wydarzeń, że trzeba wybierać, gdzie się pójdzie. Jesteśmy przyzwyczajeni do polskich zwyczajów. W Świętym Mieście, a tym bardziej w bazylice Grobu, jest nieco inaczej. W Wielki Piątek jest liturgia pogrzebu, czego w Polsce nie ma. Wigilia paschalna jest dla przykładu już w sobotę rano, dlatego nieraz trudno odnaleźć się w przeżywaniu wszystkich tych uroczystości Wielkiego Tygodnia. Mimo wszystko staramy się również pielęgnować polskie tradycje, szczególnie na wielkanocnym stole.

Góra Oliwna to jedyne miejsce waszej obecności w tamtym rejonie?

Nie, mamy tam aż cztery domy. Trzy w Jerozolimie, a jeden w Betlejem. Dwa z nich to domy pielgrzyma, a dwa to sierocińce – na Górze Oliwnej i w Betlejem. Ten ostatni powstał po niedawnym powstaniu palestyńskim, gdy okazało się, że trzeba pilnie pomóc tamtym dzieciom, a napięta sytuacja nie sprzyjała ich przemieszczaniu się przez granicę. Wcześniej też im pomagałyśmy, ale po intifadzie Izrael zaostrzył środki bezpieczeństwa i teraz o wiele trudniej jest przekraczać granice.

Łatwo jest żyć siostrze zakonnej w takim miejscu? Czuć na co dzień odmienność religijną?

Tam ciągle istnieje jakieś zagrożenie i to się czuje. A chrześcijanie są tam w mniejszości. Nawet przed uaktywnieniem się fundamentalistów tworzących Państwo Islamskie chrześcijanie byli wypierani przez muzułmanów. Ci wykupują bowiem ich domy i sklepy. A jeżeli pojawia się jakieś dodatkowe zagrożenie, to, oczywiście, wpływa na atmosferę i sprawia, że chrześcijanie nie chcą żyć w ciągłym strachu. Ogólnie cała sytuacja polityczna, społeczna i religijna nie wróży dobrze przyszłej obecności chrześcijan w tym miejscu.

W Polsce żyjemy w oazie spokoju. Sąsiedzi są chrześcijanami. Nie grozi nam nieprzyjemność ze względu na wiarę. Wy macie za sąsiadów muzułmanów. Czy islam jest realnym zagrożeniem?

Nie znam całego Koranu, więc nie będę się wypowiadała na temat samej religii, ale widzę, że fanatyzm w jego interpretacji sprawia, że żydzi i chrześcijanie są traktowani jako druga kategoria ludzi. Ale my jako siostry nie mamy jeszcze najgorzej, ponieważ trzeba przyjąć, że my jesteśmy „z zewnątrz”. To sprawia, że traktują nas inaczej, nieco łagodniej czy lepiej niż „swoich chrześcijan”. My nie odczuwamy aż tak bardzo nieżyczliwości ze strony muzułmanów. Miejscowi chrześcijanie mają zdecydowanie trudniej. Żyjemy na Górze Oliwnej, a naszymi sąsiadami są muzułmanie. Widzimy, jak się dziwią, że jako kobiety, w ich mniemaniu osoby o niższym statusie społecznym, nie chcemy mieć rodziny i dzieci. Widzą jednak, że poświęcamy się dla innych, pomagamy wszystkim, a zwłaszcza sierotom. Ich sierotom. Siostry są więc tolerowane.

Praca i mieszkanie w tak zróżnicowanym religijnie miejscu jest dla siostry mocnym doświadczeniem wiary?

To jest możliwość dawania świadectwa o Jezusie bez wypowiadania słów. Chodzimy w habitach i napotykający nas ludzie wiedzą, kim jesteśmy.

Dlaczego siostry zaczęły zajmować się dziećmi?

Jesteśmy tam już od 1931 r. Siostry początkowo służyły polskim pielgrzymom i udzielały pomocy medycznej miejscowej ludności. Po II wojnie światowej siostry rozpoczęły opiekę religijną na polskimi dziećmi. W 1967 r. wybuchła tzw. wojna sześciodniowa. Konflikt zakończył się osieroceniem wielu dzieci. Siostry, chcąc im pomóc, zaczęły wynajmować pokoje, potem całe mieszkanie, aż w końcu powstał pomysł budowy sierocińca. Pieniądze na jego budowę udało się zdobyć od Polonii amerykańskiej.

W diecezji legnickiej były organizowane zbiórki pieniędzy na wsparcie chrześcijan. Siostry też pomagają?

Przez nas można pomóc chrześcijanom, których my znamy. Inne zgromadzenia zakonne też pomagają. Często pojawia się ten temat. Niestety, wielu chrześcijan opuściło już Ziemię Świętą. Robią to głównie ze względów ekonomicznych. Muzułmanie często mają niższe ceny, turyści czy pielgrzymi wolą więc kupić u nich. Złe traktowanie chrześcijan sprawia, że szukając spokoju, uciekają oni do Ameryki. Znam rodzinę, która najpierw wysłała dzieci, a później wyjechali rodzice. Dzieci przyjaźniły się z żydowskimi dziećmi i kiedy powstały konflikty, woleli emigrować niż kazać dzieciom opowiadać się po którejś ze stron i walczyć z dawnymi przyjaciółmi. Jeżeli ktoś chce pomóc, może to zrobić, kontaktując się z nami. W diecezji legnickiej odwiedziłam dwie parafie, w Męcince i Lubinie. Była to okazja do przybliżenia posługi sióstr elżbietanek w Ziemi Świętej, szczególnie zaś w Domu Pokoju na Górze Oliwnej. Jednocześnie parafianie złożyli ofiary na nasz dom, a tym samym wsparli poprzez nas chrześcijaństwo w Ziemi Świętej, za co jesteśmy ogromnie wdzięczne. To właśnie do Lubina wysyłałyśmy różańce zrobione przez chrześcijan w Betlejem. Również w ten sposób można ich wspierać. Zapraszam do kontaktu.