O dwóch takich, co kury kupowali

Agata Puścikowska

publikacja 08.08.2015 06:00

Pozdrowienie w lokalnym języku brzmi „manakore” (czyt. manakure). Kurę Malgasze będą mieć niedługo. Bo chociaż to nielot – już leci. A razem z nią będą i jaja.

– Wszystkie kury będą się u nas czuły świetnie! – mówi o. Piotr Koman, który jest misjonarzem na Madagaskarze archiwum o. Piotra Komana – Wszystkie kury będą się u nas czuły świetnie! – mówi o. Piotr Koman, który jest misjonarzem na Madagaskarze

Dzięki akcji „Kura na Madagaskar” moi przyjaciele z Czerwonej Wyspy poznają polskie znaczenie ich pozdrowienia! – śmieje się o. Piotr Koman, oblat Maryi Niepokalanej, który od 2009 r. pracuje na Madagaskarze. Jest misjonarzem w Mahanoro, misji położonej na wschodnim wybrzeżu Mada. Wraz z czterema współbraćmi opiekuje się aż  117 wspólnotami katolickimi. Sam o. Piotr zajmuje się 31 kościołami, do których chodzi pieszo dziesiątki kilometrów. W rejonie, gdzie pracuje, nie ma dróg ani mostów. Są za to góry, jest ocean. I bywa… malaria, która od czasu do czasu skutecznie kładzie do łóżka i pod kroplówkę nawet najtwardszego misjonarza.

Dług z dobrobytu

Ksiądz Radek Rakowski pracuje w dużej parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa i św. Floriana w samym centrum Poznania. Jak mówi, kapłaństwo, posługa dla Kościoła, to jego marzenie od wczesnego dzieciństwa. Obecnie pracuje w Polsce, ale wcześniej głosił Dobrą Nowinę na Ukrainie, w USA. – Przez dwa miesiące byłem też proboszczem parafii w… Trynidadzie i Tobago. Wyjątkowe doświadczenie! Fascynuje mnie powszechność Kościoła. Chciałbym wszędzie opowiadać o wierze: czy to w Polsce, czy na krańcach świata. Sama radość z Ewangelii mnie mobilizuje, żeby jechać i głosić – opowiada z zapałem.

Ale na razie jest w Poznaniu, gdzie panuje atmosfera przyjazna nietuzinkowym działaniom pomocowo-ewangelizacyjnym. Choćby takim, żeby polskim kurom, nielotom, dodać skrzydeł w postaci biletów. I wysłać je do polskiego oblata, o. Piotra. Polskie kury na Madagaskarze mają wielką misję: ludziom żyjącym w skrajnym ubóstwie zapewnić godniejszy byt.

– Z Piotrem poznaliśmy się w Ziemi Świętej, gdy byłem jeszcze klerykiem. Zaczęliśmy korespondować, wymienialiśmy się opowieściami o naszej pracy. Dostawałem zdjęcia z Madagaskaru. Na fotografiach – zupełnie inna rzeczywistość: przepiękne krajobrazy i radośni ludzie. Radośni chrześcijanie, cieszący się wiarą i życiem. Ludzie, którzy jednocześnie żyją w nędzy. Są niedożywieni, nękani chorobami. A my? Mamy niemal wszystko, a wciąż jesteśmy niezadowoleni. Więc coraz częściej się zastanawiałem: jak pomóc? My tutaj żyjemy w dobrobycie. Wszyscy więc mamy do spłacenia pewien dług… Tylko jak to zrobić, żeby nie było cierpiętniczo i smutnawo? I żeby jednocześnie wyjść z przekazem: „radośnie jest pomagać”? A pomagać może każdy, zamiast narzekać i popadać w marazm…

Madagaskar w Polsce kojarzy się z bajką. Ot, sympatyczny lemur, nieco zwariowany i dokuczający wszystkim swoim jestestwem (kto kreskówkę widział – ten wie). Ale kto lemura nie lubi? Może więc taką, bajkowo-rysunkową stylistykę wybrać? Powstał więc pomysł, by pomóc za pomocą… innego zwierzęcia. Nielota. Kury, znoszącej jajka: sycące i pełne wartości odżywczych.

– Wymyśliłem historyjkę: kura latać nie umie, trzeba więc kupić jej bilet i niech leci na ten Madagaskar. Niech zobaczy trochę świata, a może i samego lemura? W ciepłych klimatach Madagaskaru będzie jej dobrze. Będzie się opalać pod palmą, zajadać malgaskie smakołyki, a w zamian – karmić Malgaszy najlepszej jakości jajkami. Kura będzie zadowolona i jej gospodarze będą zadowoleni.

Znajoma graficzka narysowała więc kurę oraz całą historyjkę. Znajomy informatyk zrobił profesjonalną stronę internetową (www.kuranamadagaskar.pl). I odtąd polskie kury, nowoczesną metodą kliknięcia w klawiaturę i przelania polskich złotych, zaczęły zasilać malgaskie kurniki. – Można kupić jedną kurę za  20 zł lub cały kurnik za 100 zł (cztery kury i koguta). Oczywiście w Polsce tylko zbieramy pieniądze, które potem przekażemy o. Piotrowi. A misjonarz na miejscu, na Madagaskarze, zakupi drób i rozda kury potrzebującym rodzinom. Naprawdę nie zamierzamy czarterować samolotu dla nielotów – śmieje się ks. Radek.

Kura szczęśliwa...

A i tego typu pytania padają. Albo też przyjaźni kurom, ekologicznie uświadomieni Polacy interesują się poziomem bytu nielotów na wyspie. Pytają w listach, czy kury będą szczęśliwe, czy będą miały specjalne rezerwaty. Albo czy wysłanie nielotów na Madagaskar nie spowoduje „katastrofy w ekosystemie”. Co bardziej zatroskani proszą o stworzenie kurom warunków, by mogły „godnie umrzeć”. „Żeby tylko nie były zabijane, lecz dobrze karmione”… – troszczą się o głodne ptaki Polacy, do syta najedzeni piersią z „Biedronki”. Bo oczywiście nie z kury.

– Kury na Madagaskarze mają się świetnie – z lekkim rozbawieniem zapewnia o. Piotr. – Mieszkańcy potrafią się nimi opiekować, niektórzy je hodują. Jajka lub kurczaki sprzedają na targu w mieście. Idą na ten targ godzinami. Pieszo, z koszami na plecach. Za pieniądze ze sprzedaży kupują trochę nafty czy soli. I znów wiele godzin wracają do wiosek.

Ptaki są najczęściej dla nich za drogie, więc jajo stanowi rarytas dostępny dla bogatszych. Za kurę trzeba zapłacić 15 tys. ariary, czyli ok. 4 euro. Tam, gdzie mieszka i pracuje o. Piotr, rodziny często nie mają 100 czy 200 ariary na najskromniejszy posiłek. Madagaskar to wyspa skrajności. Mieszka tu garstka ludzi bardzo bogatych. Część mieszkańców to osoby średnio zamożne. Ale większość to mieszkańcy wiosek położonych w buszu, w których nie ma prądu ani podstawowych wygód. Tych Malgaszy, którzy nigdy kur nie hodowali, misjonarze nauczą „obsługi” kurnika. W oblackiej misji działa przecież Stowarzyszenie Młodych Rolników Katolickich. Oblaci prowadzą dla rolników nie tylko katechezę, ale wykorzystując lokalne zwyczaje i uwarunkowania, uczą też uprawy manioku czy ryżu. – Pomagamy rolnikom i współpracujemy z nimi, opierając się na lokalnych tradycjach i wiedzy przekazywanej z pokolenia na pokolenie – opowiada o. Piotr, który tuż po przybyciu na Madagaskar otrzymał… misjonarską lekcję pokory. – Zauważyłem, że mieszkańcy, jeśli mają skrawek ziemi, sieją na nim wszystko jak leci. W krzakach, w jakimś (wydawało mi się) nieporządku i nieładzie. Postanowiłem więc to zmienić: na misji urządziłem piękny ogródek warzywny. Taki, jakie oglądałem w Polsce. Zrobiłem piękne grządki, marchewek i rzodkiewek nasiałem. Wyrosły… same liście. A i te zostały zjedzone przez robale – śmieje się o. Piotr.

Polska kura i… lemur

A co ze słynnymi lemurami? Na Madagaskarze przecież wcale nie musi być bajkowo, żeby w naturze spotkać te zwierzęta. – Lemury są jak… małe, nieznośne kociaki. A do tego są nieprawdopodobnie angażujące – śmieje się o. Piotr. – Kiedyś dostałem lemura w prezencie od dzieci z wioski leżącej głęboko w buszu. Po dwóch tygodniach musiałem zwierzaka, z całym jego „jestestwem”, zwrócić. Bo po prostu nie dawał mi pracować. Wchodził na kark, wylizywał mnie dokładnie. Nie można było go spuścić na chwilę z oczu, bo wymagał uwagi i niańczenia. Dlatego od malgaskiego lemura lepsza kura. Im kur więcej, tym lepiej. Już udało się zapełnić ok. 50 kurników, a akcja wciąż trwa.

– Nauczyłem się od mieszkańców Madagaskaru działać spokojniej i wolniej. W Europie wszyscy gdzieś pędzą, lecą, denerwują się. Malgasze mają nawet powiedzenie: „Powoli, powoli biały człowieku”. Na Madagaskarze czas płynie wolno, a oni wszędzie, mimo to, zdążają. Jeśli nie dziś, to jutro lub za tydzień. Więc i ja zachęcam wszystkich: „Powoli, powoli, zapełniajmy nasze kurniki”.

– A ja powiem po europejsku: kupujmy kury szybko i skutecznie! Niech dadzą Malgaszom dużo jaj – śmieje się ks. Radek.

Czy więc już wkrótce we wszystkich malgaskich zagrodach będzie o poranku słychać słynne polskie „kukuryku”?

TAGI: