Drzwi mądrze otwarte

Agata Combik

publikacja 02.08.2015 06:00

Jedni sprowadzeni z daleka, drudzy – „odkryci” w sąsiedztwie. Katolicka wspólnota Hallelu Jah przyjęła chrześcijan z Syrii, mieszkańcy Strachocina i okolic nie odwrócili się od Ukraińców w potrzebie.

Jesteśmy bardzo wdzięczni za wszelką pomoc… Bardzo chcielibyśmy, żeby nastał pokój i żebyśmy mogli wrócić do siebie  – mówią Luba i Władysław Agata Combik /Foto Gość Jesteśmy bardzo wdzięczni za wszelką pomoc… Bardzo chcielibyśmy, żeby nastał pokój i żebyśmy mogli wrócić do siebie – mówią Luba i Władysław

Od problemu nie da się uciec. Ludzi „z innego świata”, wymagających natychmiastowej pomocy, przybywa. Niektórych możesz spotkać znienacka pod swoimi drzwiami. Wsparcie instytucji państwowych czy miejskich nie wystarcza.

Z paszczy lwa

– To był naturalny odruch. Wierzący w Chrystusa powinni pomagać wszystkim, którzy są prześladowani, cierpią. Dodatkowo w tym przypadku chodzi o chrześcijan, czyli naszych braci – mówi Krzysztof Kunert, tłumacząc decyzję wspólnoty, by zaopiekować się rodziną z Syrii. – Silny impuls przyszedł też z Czech. Naszych sąsiadów z południa uważa się zwykle za naród ateistyczny. A właśnie tam kilka miesięcy temu powstało środowisko ok. 1500 osób zdecydowanych, by pomóc znacznej grupie syryjskich chrześcijan. Zastanowiło nas to. Zapadła decyzja, by się zaangażować. Członkowie Hallelu Jah skontaktowali się ze współpracującą z polskim rządem Fundacją Estery, przeszli proces kwalifikacji.

– Musieliśmy wykazać się możliwością utrzymania syryjskiej rodziny, pozyskać odpowiednie lokum i dostarczyć fundacji dokumentację fotograficzną – wspomina K. Kunert. W Syrii nie ma polskiego przedstawicielstwa. Wybrane (z pomocą duchownych z Damaszku i okolic) rodziny musiały odbyć długą i niebezpieczną podróż do Bejrutu w Libanie. Tam spędziły kilka tygodni, które upłynęły m.in. na oczekiwaniu na wizy turystyczne do Strefy Schengen. W końcu w piątek, 10 lipca, samolot z blisko 160 osobami przyleciał do Warszawy. – Nasi Syryjczycy od razu wystąpili z wnioskiem o status uchodźcy, w niedzielę byli już we Wrocławiu – mówi Krzysztof Kunert, dodając, że przybysze są bardzo zmęczeni, ale uśmiechnięci. Jedna z osób dzieliła się radością z faktu, że może wreszcie zrobić normalne pranie. Hallelu Jah w sposób bardzo przemyślany przygotowała się na przyjęcie gości – precyzyjnie ustalając, kto w jaki sposób wesprze przybyszów – począwszy od zadbania o wyposażenie ich lokum, zapewnienie dostępu do internetu, naukę korzystania z komunikacji miejskiej, poradzenia sobie w sklepie itd. Zadbano również o zapewnienie im kontaktu z mieszkającymi już we Wrocławiu Syryjczykami.

Wśród przyjezdnych są osoby władające dobrze językiem angielskim, z komunikacją nie ma więc większego problemu. – Jesteśmy umówieni z Fundacją Estery, że przez rok finansujemy pobyt Syryjczyków we Wrocławiu, zapewniamy im codzienny byt, pomagamy w asymilacji. Na szerszą pomoc ze strony państwa, instytucji miejskich, można liczyć, gdy nasi goście uzyskają status uchodźcy – co może trwać od 3 do 6 miesięcy – dodaje K. Kunert. Czy zostaną u nas na stałe? – Zobaczymy, decyzja należy do nich. Teraz potrzebują przede wszystkim spokoju. Muszą odpocząć. Mają za sobą trudne doświadczenia.

Tanki jadut

Pani Renata dostrzegła pewnego razu, że u sąsiadów pojawiła się grupka nieco zagubionych, nie mówiących po polsku osób. – Poszłam, spytałam, czy im czegoś potrzeba. Odparli: niczego, tylko pracy – wspomina. – Jesteśmy z Donbasu, z Doniecka. Mieszkaliśmy w rejonie lotniska, zbombardowano nasz dom. Trwał silny ostrzał… Tam się po prostu nie dało żyć – tłumaczą Luba i Władysław, którzy uciekli do Polski z dorosłym synem Saszą. Trafili do Białej Podlaskiej, stamtąd zostali skierowani do Radzynia Podlaskiego, obok którego znajduje się ośrodek dla cudzoziemców. Otrzymali tymczasowe zaświadczenie tożsamości cudzoziemca, kartę socjalną, która jednak „nie działa” bez innych, brakujących jeszcze dokumentów, pismo potwierdzające, że objęci są opieką medyczną (aczkolwiek później okazało się, że nie tak łatwo z niej skorzystać – wskazany lekarz jest w Warszawie). Złożyli wniosek o status uchodźcy w MSW. Czekają na decyzję. Po półrocznym pobycie w ośrodku otrzymali po 600 zł na osobę i ruszyli, wraz z inną rodziną ze Wschodu, by szukać kwatery. W maju trafili do wynajmowanego mieszkania na wrocławskim Strachocinie.

Od razu było wiadomo, że funduszy, jakimi dysponują, nie starczy na długo. Pani Renata postanowiła działać. W pomoc włączyli się wkrótce kolejni mieszkańcy, ludzie z parafii pw. NMP Bolesnej na Strachocinie i nie tylko. Wobec swoich nowych parafian nie pozostali obojętni księża. Przeprowadzono zbiórkę funduszy po niedzielnych Mszach św., zbiórkę żywności, okoliczne przedszkole zgodziło się przyjąć za darmo dziecko. Jedna firma przygotowała paczki, inna przeprowadziła zbiórkę ubrań, pomógł właściciel warzywniaka. Od poniedziałku do piątku odbywają się lekcje polskiego, organizowane przy kaplicy na ul. Tatarakowej, m.in. dzięki emerytowanym nauczycielkom języka rosyjskiego. Trwa załatwianie mnóstwa spraw urzędowych.

Łatwo nie jest. W historii przyjezdnych usłyszysz m.in. o ukradzionej części bagaży, o nieuczciwości ludzi, którzy oszukali ich przy sprzedaży starego auta. Pani Renata wspomina choćby małego chłopczyka z 40-stopniową gorączką, do którego lekarz nie chciał przyjść. – Gdy jechaliśmy z nim do szpitala, jak tylko usłyszał jakieś stuki, mówił: „Tanki jadut” – „Czołgi jadą”. Takie było pierwsze skojarzenie chorego dziecka…

Przybysze, niegdyś majętni ludzie, dziś cieszą się ze wszystkiego. Z podarowanego roweru, koców. Gdy jeden z mężczyzn znalazł pracę, chodził 8 km piechotą, nie mając pieniędzy na bilet. Nie narzekał... Chcą sami zarobić na swoje utrzymanie. Pani Luba na przykład może prowadzić dom, świetnie gotuje, piecze. – Język polski już całkiem dobrze rozumiemy, trudniej nam jednak mówić – dodają.

Na terenie parafii pw. NMP Bolesnej na Strachocinie otaczane są opieką na razie dwie rodziny ze Wschodu. – Dzwonią do nas kolejne osoby z Radzynia, mamy kontakt także z ludźmi z Kamieńca Podolskiego – mówi pani Barbara. Porozumiała się już w sprawie miejsc dla następnych dzieci w kolejnym przedszkolu, szuka taniego lokum, łóżeczek dziecięcych. Pani Renata jest dobrej myśli: – Jeśli człowiek jest naprawdę zdeterminowany, by komuś pomóc, otwiera się niespodziewanie dużo drzwi – mówi.

Kto chciałby wesprzeć uchodźców z Ukrainy, może dzwonić pod 601 71 03 31 lub 604 508 016.

TAGI: