Dzieło braci Kruczków

Piotr Legutko


publikacja 30.07.2015 06:00

Są jak dwie krople wody. A na figurach wykonanych przez nich z ceramicznego gipsu święci wyglądają „jak żywi”. 


Księża Leszek (z lewej) i Robert Kruczkowie zdobyli sporą popularność w Krakowie serią popiersi znaczących dla historii Polski postaci, które można oglądać w parku Jordana Miłosz Kluba /Foto Gość Księża Leszek (z lewej) i Robert Kruczkowie zdobyli sporą popularność w Krakowie serią popiersi znaczących dla historii Polski postaci, które można oglądać w parku Jordana

W salezjańskim seminarium byli pierwszą parą bliźniaków w Polsce. Ale sami mówią, że to nic nadzwyczajnego, w końcu Pan Jezus też powoływał braci. Malują i rzeźbią osobno, ale i tak wszyscy traktują ich jak jedną „firmę”. Braci Roberta i Leszka Kruczków rzeczywiście nie jest łatwo rozróżnić, nie tylko ze względu na fizyczne podobieństwo. Mają ten sam punkt widzenia na sztukę sakralną, podobny warsztat, tak samo traktują swoją misję, wymieniają się obowiązkami i uzupełniają. – Istniejemy jako „bracia Kruczkowie” i już się do tego przyzwyczailiśmy. Wszystko na chwałę Bożą 
– śmieją się.


Artyści to niezwykli, tworzą bowiem wyłącznie sztukę sakralną, a wernisażem jest dla nich zazwyczaj konsekracja kościoła. 
– Największą radość przeżywamy widząc, że któraś z naszych prac pomaga w modlitwie. Bo sztuka powinna podnosić, zbliżać do Boga – mówi ks. Leszek Kruczek. Prawda niby oczywista, dziś niestety zapoznana.


Poprawki
spod pędz


Dzieciństwo i młodość spędzili w Bystrej, urokliwej miejscowości położonej w kotlinie między Bielskiem a Szczyrkiem. – Podobno górale są już z natury rzeźbiarzami, bo mają większe wyczucie formy, właśnie ze względu na krajobraz, w jakim dorastali. Czują bardziej formę niż kolor – mówi ks. Robert. Ale bracia Kruczkowie, choć słyną dziś głównie z figur, płaskorzeźb i popiersi, zaczęli od malowania, zresztą i później, na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, skończyli właśnie malarstwo, nie rzeźbę. Zapewniają, że wszystkie formy twórczości cenią sobie po równo. 
Pierwszym, ponoć bardzo surowym, krytykiem braci była mama. A jeśli synowie ociągali się z uwzględnianiem wytykanych na obrazach błędów, bywało, że po powrocie ze szkoły znajdowali już poprawki naniesione na płótno. Mama (przyszłych) księży Kruczków słynęła – jako fryzjerka – z dobrego smaku i stylu fantazyjnych uczesań, po tacie zaś bracia odziedziczyli zdolności manualne, był bowiem złotą rączką. A i jeden z przodków od strony mamy zapisał się w pamięci rodzinnej jako malarz. 


Pierwotnie nic nie zapowiadało jednak artystyczno-kapłańskiego scenariusza. Bracia skończyli szkołę stolarską w Oświęcimiu, mieli budować domy – wszystko było już obgadane, jak to między bliźniakami, ale wiadomo, człowiek planuje… Szkoła, którą kończyli, była salezjańska, i to w niej powoli zaczęło kiełkować powołanie. Kto kogo pociągnął? Z zeznań wynika, że u każdego kiełkowało osobno, niejako równolegle. I nawet się do tego nie przyznawali w codziennych rozmowach. „Detonatorem” stały się rekolekcje wielkopostne. Po nich decyzje podjęli już wspólnie.


Pozowanie to nie grzech 


Pierwsze poważne zlecenie dla „firmy” pojawiło się jeszcze w czasach szkolnych. Znajoma rodziny prowadząca pensjonat zamówiła obrazy do każdego pokoju gościnnego. Tworzyli także w nowicjacie, ale gdy skończyli seminarium, nadszedł czas, gdy każdy musiał pójść swoją drogą. Ks. Leszek na parafię w Przemyślu, ks. Robert w Pychowicach. Na krótko, bo w zgromadzeniu doceniono dar, jaki dostali od Boga, i stworzono im warunki do wspólnej pracy. Podjęli wtedy studia na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Udało im się otworzyć na krakowskich Dębnikach profesjonalną pracownię, nazwali ją „Sal-art”.


Na studiach nie czuli się wyobcowani. Czasem, aby nie krępować modelek, na zajęcia z aktu nie chodzili w koloratkach. Ale i tak wszyscy wiedzieli, że bracia Kruczkowie są księżmi. – Kiedyś jedna modelka zapytała, czy to grzech, że ona tak nago pozuje. Podparliśmy się wtedy autorytetem kardynała Macharskiego, który na podobne pytanie odpowiedział, że jest to sytuacja analogiczna do ćwiczeń na medycynie. Nie ma mowy o grzechu, gdy nagość służy dobru nauki – mówi ks. Leszek. Ponoć modelka odczuła dużą ulgę.


Bracia, choć są pod tym samym adresem, od 13 lat działają w dwóch różnych wspólnotach – ks. Leszek pracuje dla parafii, a ks. Robert dla zgromadzenia. „Po godzinach” występują już wspólnie, nie tylko tworząc, ale i kształcąc twórców. W każdy poniedziałek prowadzą na przykład warsztaty pisania ikon. Plon tych zajęć można było niedawno oglądać w podziemiach kościoła św. Stanisława Kostki 
i św. Jana Bosko. 


Nie są w stanie realizować wszystkich zamówień, choćby ze względu na liczne obowiązki. Bywa i tak, że w tygodniu tylko dwa, trzy razy udaje się zejść do pracowni. Starają się robić to równocześnie, choć zazwyczaj każdy pracuje nad innym dziełem. Chyba że chodzi o duże zamówienia, wymagające także sporego wysiłku fizycznego. W tej chwili na warsztacie jest właśnie taka spektakularna płaskorzeźba dla kościoła pw. NMP w Kielcach-Niewachlowie. 


Teologia zawarta w bryle


Zamówienie zwykle związane bywa z wezwaniem, pod jakim jest kościół. Projektem, wizualizacją zajmuje się jeden z braci. Zawsze potem toczy się wokół tego dyskusja. Potem jest już praca – indywidualna – w której brat bratu jest… korektorem. Podpowiada, zwraca uwagę na błędy. – To bezcenne wsparcie – zapewnia ks. Leszek. Tym bardziej że szczerość i dobre intencje w takiej recenzji są gwarantowane.


– Od dziecka robiliśmy różne rzeczy, nakręcając jeden drugiego. To bardzo wpływało na nasz rozwój, bo nie mieliśmy jakiegoś mentora, kogoś, kto by nas pokierował. Potem, już na ASP, zobaczyliśmy, do jak wielu rzeczy doszliśmy sami, na zasadzie prób i błędów – uzupełnia ks. Robert.


Najciekawsze są zamówienia dotyczące całego wystroju kościoła. – Przede wszystkim biorę wtedy pod uwagę to, na ile wystrój sprzyja modlitwie. Na ile skupia, a na ile rozprasza. Dotyczy to wielu rzeczy, także kształtów, kolorów… – mówi ks. Robert. Pracując w Wilnie, dosłownie „zderzyli się” z 11-metrową płaską ścianą. Postanowili stworzyć w swej pracy choćby wrażenie absydy (pomieszczenia na rzucie półkola). – To była wielka mądrość architektów sakralnych, którzy poprzez absydy wywoływali efekt skupienia. Teraz często projektuje się kościoły, w ogóle nie biorąc pod uwagę tego aspektu. Kiedyś w samej bryle już była zawarta teologia, dziś, po usunięciu krzyża z dachu, budowla równie dobrze mogłaby pełnić funkcję np. hali sportowej – mówi ks. Robert.


Krzyż na torbie „Inki”


Bracia Kruczkowie zdobyli sporą popularność w Krakowie serią popiersi narodowych bohaterów i znaczących dla historii Polski postaci, które można oglądać w parku Jordana. Pierwszy był św Maksymilian Kolbe, potem ks. Zdzisław Peszkowski, Danuta Siedzikówna „Inka”, ks. Władysław Gurgacz, a ostatnio bp Albin Małysiak.


– Naszą twórczość traktujemy jako misję ewangelizacyjną i staramy się przyjmować zamówienia jedynie o tematyce sakralnej – deklarują. Pytam, czy zatem postanowili zrobić wyjątek dla „Inki”, bohaterskiej łączniczki AK zamordowanej przez UB? – Nie do końca, bo przecież „Inka” była wychowanką salezjańską. Poza tym wcale nie jest wykluczone, że kiedyś zostanie wyniesiona na ołtarze, ze względu na świadectwo, jakie dała pod koniec życia – zauważa ks. Leszek. Ks. Robert uzupełnia, że na każdym popiersiu, jakie wykonują, zawsze umieszczony jest krzyż, jak ewangelizacyjny „product placement”. – Nawet „Inka” trzyma torbę, na której jest krzyż – mówi z dumą.


Prace braci Kruczków można oglądać w wielu salezjańskich świątyniach w kraju i za granicą. Najnowsze zamówienia przyszły z Wenezueli i z Hiszpanii. Są już na Ukrainie, we Włoszech, a nawet w Moskwie, gdzie bracia wykonali wystrój kaplicy. Najwięcej zamówień dotyczy jednak postaci Jana Pawła II. 
Jest w tych prośbach tendencja, żeby pokazywać polskiego papieża coraz młodszego. W latach 90. w pracowni Kruczków powstała rzeźba Jana Pawła II w starszym wieku, pogodnie uśmiechniętego. – Ale młodość to w przypadku papieża także kwestia rozpoznawalności, ikonicznego ujęcia. W końcu przez większość pontyfikatu był aktywny, a uśmiech uchodził za jego znak firmowy. Po co go pokazywać cierpiącego? Zwłaszcza że jeśli ktoś na siłę chce przedstawiać starszego papieża, wpada często w ujęcia karykaturalne – uważa ks. Robert. 


Papież jak żywy


Najbardziej niezwykłą rzeźbę autorstwa braci Kruczków można oglądać w Muzeum Monet i Medali Jana Pawła II w Częstochowie. To papież siedzący na tronie, w charakterystycznej, znanej z licznych zdjęć pozie, ale oglądany cały czas tyłem, do momentu gdy zwiedzi się całą ekspozycję. Wtedy nagle papież się odwraca, jak na audiencji. Z tej pracy bracia są szczególnie dumni. Podobnie jak z figury Jana Pawła II na rynku w Kalwarii Zebrzydowskiej. 
Rzeźby Kruczków w kościołach zwykle wykonane są z gipsu ceramicznego zmieszanego z klejem. Robią duże wrażenie, bo wyglądają, jakby miały zaraz pojechać do Muzeum Figur Woskowych Madame Tussaud w Londynie.

Bracia nie obrażają się na takie porównania. – Uważamy się za hiperrealistów. Oczywiście dobrze, jeśli na pracy widać jakiś charakterystyczny autograf artysty, ale tego typu rzeźba przede wszystkim powinna być jak najbliższa oryginału – wyjaśnia swoje artystyczne credo ks. Robert. – Po reakcjach ludzi widzimy, że to dobry kierunek. Wierni często piszą, albo mówią, że tak sugestywne przedstawienie postaci świętego bardzo pomaga w modlitwie – dodaje.


Figura Jana Pawła II znajdująca się w kaplicy kościoła św. Stanisława Kostki i św. Jana Bosko na Dębnikach cieszy się nawet z tego względu szczególną sławą. Wielu wiernych opowiada o niezwykłych przeżyciach, jakich doświadczyli, modląc się w tym miejscu, blisko zresztą związanym z Karolem Wojtyłą (mieszkał na terenie tej parafii, pracując jako robotnik).


Bracia niebawem rozpoczną pracę nad kolejną rzeźbą polskiego papieża, tym razem na zamówienie ojca Tadeusza Rydzyka. Będzie to figura do budowanej w Toruniu kaplicy, stanowiącej kopię tej watykańskiej z obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. Na klęczniku zobaczymy Jana Pawła II wpatrzonego w obraz Czarnej Madonny. Już za rok. I na pewno będzie „jak żywy”.