Radosne życie pustelnicze

Barbara Gruszka-Zych


publikacja 01.08.2015 06:00

Siostra Montini prawie się nie odzywa. Żeby lepiej słyszeć, co mówi On. 
Patrząc na nią, można się tylko domyślać, jak słodkie słyszy słowa.

Życie w bliskości Boga każdego dnia to cudowna tajemnica – mówi s. Montini, kamedułka od 45 lat Henryk przondziono /foto gość Życie w bliskości Boga każdego dnia to cudowna tajemnica – mówi s. Montini, kamedułka od 45 lat

„Ja dla Was, wy dla mnie” – to miłosne wezwanie przyjęła za treść życia jak inne mniszki wstępujące za klauzurę klasztoru kamedułek w Złoczewie. Jest ich osiemnaście, w wieku od 23 do 82 lat. Grube mury klasztoru pw. Podwyższenia Krzyża Świętego stoją już cztery wieki, ale co to jest wobec wiecznego istnienia Stwórcy? Siostra Montini mieszka tu od 45 lat, ale ten czas też minął jej jak jedna chwilka. Dostała swoje imię od przeoryszy ze względu na stojącego wtedy na czele Kościoła papieża Pawła VI.

W szafie skromnej celi, gdzie stoją też łóżko, stół i krzesło, ma pięć habitów. Trzy z obłóczyn i ślubów, i jeszcze dwa do zmiany, bo są takie bielutkie i szybko się brudzą, jak ludzkie sumienia. Pod nimi nosi szkaplerz, a na głowie czarny welon, który przypina szpilkami do tzw. czółka, kontrolując w lusterku, by nie ukłuć się w skroń. – Kiedyś siostry nie miały lusterek, a welony zakrywały im twarze prawie do ust, żeby tylko mogły przyjąć Eucharystię – opowiada.

– Nasz zakon kamedułów założył św. Romuald, w którego życiu pewna jest jedynie data śmierci – rok 1027. To on położył akcent na życie pustelnicze w surowych warunkach, oderwanie od świata, milczenie, pokutę, samotność. Ważne, by trwać w takim umartwieniu tylko samemu z Panem Bogiem. Dlatego, że jesteśmy całe dla Niego, to ta pokuta nie wydaje się taka ciężka, ale wręcz radosna.


Noszona na rękach


Wstąpiła do klasztoru po studiach teologicznych w Lublinie. Była pewna, że ta wiedza jest jej niezbędna do lepszego poznania Pana Boga. – Św. Hieronim pisał, że nieznajomość Pisma Świętego to nieznajomość Chrystusa – mówi. Nie zdążyła mieć chłopaka, ale nawet o tym nie marzyła. – Prosiłam Boga, żebym nie musiała żyć w świecie – zwierza się.


W rodzinnym domu w Woli Rzędzińskiej koło Tarnowa jej plany nikogo nie zdziwiły. Rodzice Karolina i Franciszek, rolnicy, mieli ogromną wiarę. Bardzo rozpaczali po śmierci pierworodnego syna, który był zdrowym dzieckiem, ale nagle zmarł. To były ciężkie czasy przedwojenne i wojenne i kilka kolejnych dzieci zmarło niedługo po urodzeniu. Mama była taką cichą świętą. Z oddaniem zajmowała się dziećmi, choć od czasu jednego z bardzo ciężkich porodów chodziła pochylona, bo coś jej się poprzestawiało w kręgosłupie. Umarła w wieku 48 lat na gruźlicę. – Ja miałam wtedy 13 lat, a najmłodsza Stasia – 8 – wspomina.

Z ośmiorga rodzeństwa, które przeżyło, piątka wstąpiła do zakonu, w tym czwórka do kamedułów. Wyłamał się jedynie brat Władysław, noszący imię zakonne Leopold, który poszedł do kapucynów. – Nie zdążył złożyć ślubów wieczystych, w nowicjacie utonął podczas kąpieli w Sanie. Pan Bóg przyjął jego ofiarę i tak pokierował, że po trzydziestu paru latach do tego samego klasztoru kapucynów wstąpił jego bratanek – dziś brat Bogusław – opowiada siostra Montini.

Brat Grzegorz wstąpił do kamedułów przejęty wyborem Jana Pawła II na papieża. W 1970 roku w klasztorze w Złoczewie na siostrę Montini, wtedy jeszcze Krysię, czekała młodsza o 5 lat siostra Stasia, która w zakonie przyjęła od przeoryszy imię Jolanta. Pamięta, że gdy, jak reszta rodziny, zniechęcała ją do wstąpienia do zakonu ze względu na wiek, bo skończyła zaledwie 15 lat, usłyszała: „Krysiu, jak teraz tam nie wstąpię, to już się nie uśmiechnę do ciebie”. A kiedy wreszcie wszyscy domownicy zaakceptowali jej decyzję, brat Franciszek, dziś ojciec sześciorga dzieci, dziadek siódemki wnuków, z radości nosił ją na rękach.


Siostra Montini nie raz tutaj czuje, jakby ktoś nosił ją na rękach. – Jak to Siostra robi, że jest taka szczęśliwa? – pytam. – Bo to największe szczęście być blisko Boga. Psalmy mówią: „Być blisko Ciebie to całe moje szczęście”, „Gdy jestem z Tobą ziemia mnie nie cieszy”. Bóg daje szczęście i powołanie. Jeśli odpowiemy na nie zgodnie z Jego wolą, to mimo trudności, które towarzyszą każdemu życiu, jest się szczęśliwym. 


Podniesiona słomka


Większość dnia siostra przeżywa na modlitwach przetykanych pracą. Tę, którą się tylko da, wykonuje samotnie w celi. Śniadanie też je tam sama. Kiedy podziwiam ją za samodyscyplinę w gorliwości, bo przecież nikt jej wtedy nie kontroluje, uśmiecha się wyrozumiale: 
– Jak to nikt? Przecież wszystko widzi Bóg. 


Wstaje o 5.15, żeby zaraz zająć się modlitwą – czytaniami na dany dzień, śpiewaniem jutrzni, a o 7 rano bierze udział we Mszy św. Po śniadaniu przystępuje do wyznaczonej pracy, jak to w domu, rozdzielanej według potrzeb pomiędzy mniszki. Niektóre pracują w polu, inne w kuchni, jeszcze inne sprzątają. Kilka pisze ikony, maluje obrazy. Siostra Montini od 11 lat zajmuje się domem rekolekcyjnym – Pustelnią św. Romualda i otaczającym go ogrodem. W regulaminie pustelni czytamy: „Ty, Który tu wchodzisz! Pamiętaj, że opuściłeś na krótko świat z jego gwarem, zamieszaniem i niepokojem, aby zregenerować siły, odnowić kontakt z Bogiem i samym sobą, odczuć Bożą Miłość i Dobroć. Czas jest krótki! Wykorzystaj więc każdą chwilę w tym zbożnym celu!”.

Przybywający na rekolekcje mogą uczestniczyć w modlitwach sióstr nie widząc ich, ale słysząc przez głośniki. Chcąc nie chcąc, muszą zanurzyć się w panującej tu ciszy, która każe spojrzeć z perspektywy na rozgadany świat. Kiedy chcą powiedzieć coś więcej poza słowami niezbędnymi podczas wykonywanej roboty, zwykle proszą o zgodę matkę Weronikę Sowulewską, w życiu ziemskim z wykształcenia doktora muzykologii. Siostra Montini też ją o to prosi, kiedy chce więcej porozmawiać o życiu i wierze z przyjeżdżającymi do pustelni. Ale, jak podkreśla – najważniejsze nie są zakazy, dyscyplina, ale działanie w imię Bożej miłości.

Opowiadając o swojej codzienności, często używa określenia „radosne życie pustelnicze”. – W zakonie wszystko wypływa ze służenia innym i z posłuszeństwa – podkreśla. – Św. Teresa Wielka mówiła, że w życiu wspólnotowym liczy się każdy gest, nawet podniesienie słomki z podłogi z miłości do Boga. Przypomina nieustannie swoją młodszą rodzoną siostrę, w zakonie – Jolantę, która w tym właśnie klasztorze była wzorem dla innych mniszek. – Przyszła tu jako 15-latka, żeby pokutować – opowiada. – Poświęciła temu prawie całe życie. Już jako 4-letnie dziecko powiedziała mamusi, że będzie służyć Bogu. Potem, tak jak i ja, poprosiła o tę łaskę podczas I Komunii św. I została wysłuchana. 


Bo już kocham


– Nie umiem tak doskonale pokutować jak s. Jolanta, różne mamy drogi w jednym klasztorze – opowiada. Została jej w pamięci historia o tym, jak s. Jolanta wstępowała do zakonu. „Czemu, dziecko, chcesz już do nas wstąpić?” – zapytała przeorysza młodziutką dziewczynę. „Bo ja już kocham Pana Jezusa” – usłyszała. 
– Nie jesteśmy uprzywilejowane w miłości dlatego, że Pan Bóg nas wybrał – tłumaczy. – Zostałyśmy wybrane, bo Miłość jest zapomniana i mamy do niej pociągnąć ofiarą swojego życia.

Siostra Jolanta powtarzała siostrze Montini, że Bóg czeka na to, żeby stale dawały Mu coś więcej z siebie. Sama, nie okazując zmęczenia, potrafiła bez ograniczeń służyć innym. Kiedy trzeba było, rzucała jedną pracę i bez narzekania szła do drugiej. Zarywała noce, żeby coś uszyć czy nadprogramowo upiec ciasto. Mimo braku gruntownego wykształcenia, bo skończyła tylko 2-letni kurs mistrzowski, przez prawie 20 lat była ukochaną i podziwianą formatorką dziewcząt wstępujących do klasztoru. Nawet te, które zrezygnowały z powołania, odwiedzały ją, już będąc matkami, i przywoziły pokazać swoje dzieci.

– Pod koniec życia ogromnie cierpiała z powodu nowotworu – wspomina s. Montini. – Ból ofiarowała w różnych intencjach i była bardzo spokojna w godzinie śmierci. Siostry mówiły, że czuły, jak coś wielkiego dokonuje się w ich obecności. Bo w życiu mniszek wszystko jest ofiarą za sprawy tego świata. 


Siostra Montini, może dlatego, że miała liczne rodzeństwo, porównuje chrześcijan do wielkiego rodzeństwa, którego prośby są równie ważne: – Bóg kocha wszystkich pełnią swej miłości, nie wyróżniając jednych przed drugimi – mówi. – Zresztą Pan Bóg też nie jest sam – dodaje, kontynuując rozmyślanie o rodzinie. – Występuje w trzech osobach – Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty. To, że nas kocha, daje nam odczuć na modlitwie. A modlitwa to pełna miłości rozmowa z Nim. Jest przekonana, że Bóg ma moc wyprowadzania dobra nawet z tego, co po ludzku wydaje się stracone. Zapamiętała, jak Jan Paweł II powiedział w klasztorze sióstr kamedułek w Rzymie: „Waszym zadaniem jest sprowadzanie miłosierdzia Bożego na ziemię”. I tego się trzyma.

Przykład życia daje jej też nieustannie najstarszy brat Bolesław, który wstąpił do kamedułów w 1966 roku. (W tym samym roku do kapucynów wstąpił brat Władysław). Zanim odkrył w sobie powołanie do zakonu kontemplacyjnego, był w zakonie Misjonarzy Świętej Rodziny, a potem pracował w porcie i w kopalni, wspomagając finansowo liczne rodzeństwo. Kiedy został już bratem kamedułą, zapytany przez nią, czy jest mu tam ciężko, odpowiedział, że ciężkość to sobie trzeba samemu zadawać. I wciąż w modlitwie i pracy stara się Bogu ofiarować więcej i więcej.


Na siostrę czekają modlitwy popołudniowe. No i obiad, bo według reguły towarzysząc nam w posiłku wypiła tylko napój. Uśmiecha się jeszcze radośniej niż na początku spotkania, jakby myśląc o tym, że zaraz wróci do najważniejszej rozmowy, którą jej przerwaliśmy. – Życie w bliskości Boga każdego dnia to cudowna tajemnica – mówi. – Człowiek się nie buntuje przeciw temu, co go spotyka. Bo wszystko jest od Boga, a nikt mnie nie kocha tak jak On. Lubię czytać te słowa z Księgi Judyty: „Kiedyś za wszystko będziemy dziękować Bogu” Ale już dziś wiem, że jest za co.

TAGI: