Bóg odhaczył wszystko z listy

Przemysław Kucharczak

publikacja 28.07.2015 06:00

Po siedmiu latach Ewa i Łukasz rzucili wysoko płatną pracę w Szkocji i z dwojgiem małych dzieci... wrócili na Śląsk, gdzie nie mieli zatrudnienia.

 Rodzina Szewczyków rusza na Pielgrzymkę Rybnicką po powrocie z emigracji w 2012 r. Przemysław Kucharczak /Foto Gość Rodzina Szewczyków rusza na Pielgrzymkę Rybnicką po powrocie z emigracji w 2012 r.

Nie mieli tu pracy nawet na oku. Wariactwo? To posłuchajcie tego: zamiast tej pracy od razu ostro szukać, najpierw, już tydzień po powrocie, poszli na Pielgrzymkę Rybnicką.

Z polską rzeczywistością Ewa i Łukasz Szewczykowie zderzyli się tuż po przyjeździe ze Szkocji w 2012 roku. W rybnickim Urzędzie Pracy czekało w kolejce, w upale, mnóstwo ludzi. Ponieważ Ewie towarzyszyły 4,5-letnia Nadia i 2,5-letnia Milenka, nieuprzejma urzędniczka oświadczyła, że jej nie obsłuży. – Dzieci proszę sobie z opiekunką zostawić – pouczyła. – W Szkocji to normalne, że z dziećmi możesz przyjść wszędzie. Nawet kiedy szłam do lekarza, nieraz je zabierałam, a w gabinecie zawsze witały mnie uśmiechy – wspomina Ewa. Nie podupadli na duchu, ale ta sytuacja dała im do myślenia.

W końcu jedna z urzędniczek zajęła się ich papierami, w których zobaczyła m.in. wysokość ich brytyjskich zarobków. – A dlaczego państwo wrócili? – zapytała, wyraźnie zszokowana. Właśnie, dlaczego?

Zakochani w chmurach

Ewa pochodzi z Rybnika, Łukasz spod Głogówka. Ona – ekonomistka, on – politolog. Poznali się w 2006 roku... w chmurach. Oboje pracowali wtedy w Szkocji.

– Wracałem na święta do domu, była 9 wieczorem 19 grudnia. Wpadłem na lotnisko późno i bałem się, że nie zdążę. A przede mną stały dwie dziewczyny i strasznie się ociągały. Przepakowywały coś z bagażu zwykłego do podręcznego, żeby waga się zgadzała. Bardzo mnie zirytowały – wspomina Łukasz. Ponieważ stał w kolejce tuż za tymi dziewczynami, dostał numer fotela obok jednej z nich. – A że jestem z natury nieśmiały, chciałem założyć sobie słuchawki. Nie zdążyłem – śmieje się.

Przegadali cały lot. Miło było, ale pewnie byłoby to ich jedyne spotkanie, gdyby nie to, że Ewa zaczekała na Łukasza przy bramie lotniska w Pyrzowicach. – Brat po mnie przyjechał, podrzucić cię do Katowic? – zapytała. Była noc, więc chętnie na to przystał. Zgadali się, że Ewa leci do Szkocji 5 stycznia, a Łukasz – 10 stycznia. – I pewnie to znów byłby koniec, gdyby nie następny „zbieg okoliczności”. Mój lot z 10 stycznia 2007 r. został odwołany. Dostałem do wyboru loty z 5 i 7 stycznia. Więc wybrałem ten z 5 stycznia, choć oznaczało to dla mnie skrócenie urlopu – mówi.

Tym razem nie dostali miejsc obok siebie, ale pomógł następny „przypadek”, jakby ktoś prowadził ich ku sobie. W całym samolocie był tylko jeden wolny fotel: obok Łukasza. – Pokazałem go Ewie i zaprosiłem – wspomina. Ewa zapamiętała, że Łukasz próbował wybadać, czy jest religijna. – O co mnie zapytałeś? Czy wierzę w życie wieczne? – przypomina sobie. – Nie, to nie było takie oczywiste pytanie, tylko bardziej zawoalowane – śmieje się Łukasz.

Pobrali się jeszcze tego samego roku. Zamieszkali w północnej Szkocji w pięknym mieście Iverness. Stoi ono nad rzeką Ness, która wypływa z jeziora Loch Ness. Przyszła na świat Nadia, potem Milenka. Ewa była operatorem technicznym i kontrolerem jakości przy produkcji pasków dla cukrzyków. Łukasz przez 5 lat w Iverness pracował w firmie, która wynajmowała luksusowe jachty. – Kupowaliśmy pełne kosze żywności bez oglądania się na ceny, zimą nie patrzeliśmy na zużycie gazu w ogrzewaniu, a pieniądze i tak automatycznie zostawały na koncie – wspomina Łukasz. Za oszczędności kupili i remontowali mieszkanie w Rybniku.

Antykoncepcja 12-latek

Dlaczego wrócili? Po pierwsze: dla dobra dzieci. – Bardzo chcieliśmy, żeby mogły chodzić do dobrej szkoły, która przekazywałaby im wartości tożsame z naszymi – mówi Ewa. W Wielkiej Brytanii chrześcijanie mają z tym problem. W wielu krajach Zachodu nawet szkoły katolickie uległy presji świata i są katolickie tylko z nazwy. Szewczykowie tłumaczą, że na Wyspach laicyzacja jest większa niż w Polsce. Mieliby tam na dzieci mniejszy wpływ. – Byłyby bardziej wychowywane przez szkołę niż przez nas – uważają. – Szkoły w Szkocji są bardzo zideologizowane i kierują się poprawnością polityczną. Rok przed naszym powrotem w jednej ze szkół 12- i 13-letnim dziewczynkom bez wiedzy rodziców wszczepiono implanty antykoncepcyjne; wystarczała zgoda samych dzieci. Jeśli rodziców wyłącza się tam aż tak bardzo z wychowania 12-letnich dzieci, wybraliśmy Rybnik – mówi Łukasz.

Szewczykowie tęsknili też za bliskimi i za polskością. Latem 2012 r. przeprowadzili się. Tydzień po przylocie, wciąż bez pracy, poszli na Pielgrzymkę Rybnicką. Choć mieli jakieś intencje, przede wszystkim była to pielgrzymka dziękczynna za to, że wrócili. W czasie drugiego noclegu w Tarnowskich Górach nocowali w salkach, w których przez całą noc trwał koncert na... siedem gardeł. Jeden mężczyzna przestawał chrapać, zaczynał kolejny. – Milenka miała 2,5 roku. Ja z jednej strony zatykałam jej jedno uszko, a Łukasz drugie, żeby choć trochę się wyspała – śmieje się Ewa.

– Na wspólnych salach jest taka prawidłowość, że do północy dokazują i chichrają się młodzi. A o czwartej nad ranem wstają emeryci, którzy pieczołowicie mieszają kawę w kubkach. Oczywiście jak najciszej, ale  i tak wszystko słychać. – Dzisiaj już wiemy, że na wspólnej sali trzeba od razu pójść spać. Gdybyśmy tak niewyspani mieli iść do pracy, pewnie byśmy się załamali, ale na pielgrzymce, ciekawa rzecz, nie czuje się tego braku snu – uważa Łukasz. Teraz Szewczykowie zabierają już na pielgrzymkę także namiot, który rozbijają, jeśli jest dobra pogoda. Twierdzą, że poznają mnóstwo świetnych ludzi. Idą zawsze z wózkiem, w którym mogą podwieźć dzieci. Starsza Nadia od początku jednak zawzięcie przebierała małymi nóżkami tuż za krzyżem, spocona i z czerwonymi policzkami, dopingowana i podziwiana przez pielgrzymów. Ludzie okazywali im serdeczność. – Na postojach do dziewczynek podchodziły porozmawiać siostry zakonne. Nieraz ktoś pyta: „Gdzie są te małe dziewczynki?” i przynosi im lody albo lizaki – wspomina Ewa. – Pielgrzymi to jest taka wielka rodzina – uważa Łukasz.

Świetni ludzie są też wśród mieszkańców mijanych miejscowości. – Jest taka wieś przed Częstochową, w której mamy postój. Córka albo syn sołtysa chodzą wśród pielgrzymów, którzy odpoczywają przed ich domem, i zbierają zamówienia na kawę, herbatę. Jaką oni potem przynoszą tę kawę pyszną – wspomina Ewa. W zeszłym roku Szewczykowie nocowali w Gliwicach u Magdy, bizneswoman, matki dorosłego syna. Położyli dziewczynki, a potem przez dwie godziny rozmawiali z Magdą na tarasie, także na poważne tematy, o Bogu. Dla obu stron była to ważna rozmowa. – W odpowiednim momencie ona spotkała nas, a my ją – oceniają.

Utrzymują kontakt. Niedawno Magda dzwoniła i serdecznie zapraszała na nocleg także w tym roku; mówiła, że nie może się doczekać.

Szkocki akcent

Dzieci na pielgrzymce mają siłę, żeby po całym dniu marszu bawić się i biegać na placach zabaw. W zeszłym roku jednak starsza córka Szewczyków złapała jakiegoś wirusa i wymiotowała. Następnego dnia była zdrowa, ale nudności przeszły na młodszą córkę, a tuż przed wałami – na Ewę. – Gdyby cała służba zdrowia była taka, jak ta na Pielgrzymce Rybnickiej, wszystkim w Polsce żyłoby się lepiej – wspominają. – Przez tę chorobę zastanawialiśmy się, czy dobrze robimy, pielgrzymując z dziećmi. Ale kiedy wracaliśmy autobusem z Częstochowy do domu, stwierdziliśmy, że było wspaniale. I że znów chcemy pójść.

Oboje pracują. Ewa w dziale marketingu firmy, która sprzedaje akcesoria do urządzeń medycznych. Łukasz pozyskuje klientów dla firmy transportowej, posługując się perfekcyjnym angielskim z akcentami – zależy, z kim rozmawia – angielskim lub szkockim.

O pielgrzymowaniu na Jasną Górę marzyli jeszcze w Szkocji, gdzie chodzili tylko na jednodniową pielgrzymkę do pobliskiego opactwa. Mówili sobie: „Oni w Polsce mogą chodzić codziennie na Mszę świętą, a my tylko w niedzielę mamy Msze po polsku”. Zazdrościli też rodakom w kraju, że mogą należeć do katolickich wspólnot. – Przed powrotem nieopatrznie rzuciliśmy Panu Bogu parę wyzwań. Mówiliśmy Mu, że nie chcemy w Polsce jakichś kokosów, ale żebyśmy mogli tu skromnie żyć, żeby nam na rachunki nie brakowało. No i faktycznie, jak prosiliśmy, tak mamy – mówi Łukasz.

Szewczykowie śmieją się, że trzeba było prosić o więcej. Ich córki dostały się do rybnickiej szkoły podstawowej sióstr urszulanek. Modlili się o wspólnotę – i po jakimś czasie trafili do Domowego Kościoła. Uważają, że to wspólnota jakby stworzona dla nich. W Szkocji nie mieli auta, bo z powodu ruchu lewostronnego Łukasz wolał śmigać do pracy na rowerze. Przed powrotem wspomnieli Bogu, że chcieliby jakiś samochodzik, żeby jeździć na zakupy. – Wróciliśmy, bach: rodzice zasponsorowali nam samochód – śmieje się Łukasz. – No i na te pielgrzymki, o których marzyliśmy, możemy co roku chodzić. Jest tak, jak chcieliśmy. Właściwie, to gdybyśmy zrobili listę tego, o czym wspominaliśmy w modlitwie, decydując się na powrót, to Pan Bóg na niej wszystko odfajkował.

70. Pielgrzymka Rybnicka startuje 29 lipca.

TAGI: