Młodzi waleczni

Joanna Bątkiewicz-Brożek

publikacja 12.07.2015 06:00

Mają odwagę w Parlamencie Europejskim przekonywać, że każdy poczęty embrion to „jeden z nas”. – Jeśli choć jedno życie ocaleje przez naszą robotę, to znaczy, że odnieśliśmy sukces – mówią chłopaki od inicjatywy „Jeden z nas”. Są twarzami pro life w Europie. Co daje im siłę?

Od lewej: Michał Baran, Jakub Bałtroszewicz i Andrzej Sobczyk to twarze walki o życie człowieka od poczęcia w Europie roman koszowski /foto gość Od lewej: Michał Baran, Jakub Bałtroszewicz i Andrzej Sobczyk to twarze walki o życie człowieka od poczęcia w Europie

Dziesiątego kwietnia 2014 r. Bruksela. Przed gmachem Komisji Europejskiej tłum zwolenników aborcji. Nienawistne, głośne okrzyki i transparenty. Za chwilę historyczne wysłuchanie jednej z pierwszych zarejestrowanych przez KE inicjatyw obywatelskich „One of us”. Jakub Bałtroszewicz czekał na ten moment od roku. Jest w obronie życia ludzkiego od poczęcia, przeciw aborcji. Szef polskiego komitetu „Jeden z nas” idzie pewnym krokiem. Przez ostatni rok pracował po 70 i więcej godzin tygodniowo, niewiele spał. Jeździł po całej Polsce, przekonywał, że każdy poczęty embrion to jest ludzkie życie na wagę złota. Że damy radę zatrzymać w UE finansowanie aborcji z naszych podatków. Michał Baran, zawsze pod krawatem, też angażował się na całego. Teraz z jego twarzy bije spokój. – Szliśmy gotowi na wszystko. Także na odrzucenie – mówi. – Mieliśmy asa, jakim było prawie 2 miliony podpisów z 28 krajów w Europie przeciwko niszczeniu ludzkiego życia. Ale i asa, jakim było prawo – dodaje Andrzej Sobczyk.

Na sali przesłuchań skala emocji sięga zenitu. Trzy i pół godziny debaty. Referuje Gregor Puppinck, Francuz, prawnik „Jeden z nas”. Jego spokój i rzetelność zderzają się ze złością i agresją wielu deputowanych. Emocjom ulegają kobiety. „Do upadłego będę bronić prawa do aborcji” – krzyczy jedna z nich.

Koniec maja 2014 r. Komisja Europejska odrzuca inicjatywę. Bałtroszewicz z ludźmi z „Jeden z nas” składa pozew do Trybunału Europejskiego. Tu też dostaje policzek. Mimo że uzasadnienie TE pełne jest błędów prawnych, do których KE się przyznaje.

Bałtroszewicz: – To mnie zagrzało do walki. To nie była porażka, a pełen sukces. Zrozumiałem to, kiedy jeden z francuskich deputowanych w czasie przesłuchania w kwietniu w KE wstał i zapytał: „O czym my tu rozmawiamy? Przecież dyskusję o aborcji zamknęliśmy w latach 70.!”. Czyli co? Obudziliśmy uśpionego olbrzyma!

Wszyscy trzej, Jakub, Michał i Andrzej, mimo że KE odrzuciła inicjatywę, o którą walczyli przez 12 miesięcy, nadal walczą o ludzkie życie. Z jeszcze większym impetem. Dlaczego? Co ich pcha do tej walki z mentalnością współczesnej Europy?

Westerplatte

Jakuba poznałam, kiedy jeszcze wszystko było w powijakach. Jest październikowy wieczór 2012 r. W szpitalu im. Świętej Rodziny w Warszawie ma powstać polski komitet „Jeden z nas”. Są tam prof. Bogdan Chazan, Antoni Zięba, Paweł Wosicki i Mariusz Dzierżawski, czołówka polskich obrońców życia. W niewielkim pokoiku szpitala siedzi też m.in. Michał Baran. Inicjatywa już wtedy hula w Europie. Włosi mają ponad 50 tysięcy podpisów. Nad Wisłą cisza. A do 1 maja 2013 – granicznej daty złożenia papierów do przyjęcia inicjatywy – czasu niewiele. Europa liczy na polskie głosy.

Jakub niczym się nie wyróżnia. Wygląda bardziej na licealistę, w koszulce polo i z plecaczkiem. Ale jest spokojny, bardzo rzeczowy i zdeterminowany. To budzi respekt. Już w pierwszym głosowaniu zostaje szefem polskiego komitetu.

Pamiętam też, jak potem puka przez miesiące do różnych drzwi, prosząc o pomoc w zorganizowaniu błyskawicznej kampanii społecznej, o pomoc finansową. Bo Jakub utrzymuje się wtedy ze skromnej pracy nad portalem internetowym. A na podróże do Brukseli, po Polsce potrzeba trochę więcej pieniędzy. Gdzie jedzie, tam kiwają głowami, że porywa się na niemożliwe. Nic go nie zraża. Zakłada krawat, lśniącą białą koszulę i garnitur.

– Wolę zdecydowanie polo lub bluzy z kapturem, ale inicjatywa mobilizowała. Inaczej rozmawiali ze mną pod krawatem – śmieje się dzisiaj. – Co innego Michał Baran, on to chyba ma specjalny krawat do spania – wskazuje na kolegę.

Michał, wysoki, szczupły jak Jakub, postawny, uśmiecha się jak Marlon Brando. Przytakuje na sympatyczną zaczepkę Kuby.

Spotykamy się rok po przesłuchaniu w KE w Galerii Kazimierz w Krakowie.

Z daleka nie poznaję ich, bo mocno zmienili image. Polo zastąpili ciemnymi marynarkami, plecaczki – teczkami, trampki – wypucowanymi na błysk butami. Zatopieni są w rozmowie. Tablety i laptopy w dłoniach. Ustalają kolejną strategię. Kiedy podchodzę, natychmiast odrywają się od pracy i szarmancko zapraszają na świeże cappuccino.

– Wybacz, ale nie mamy do dziś biura, działamy ciągle tam, gdzie jesteśmy – rzuca na powitanie Jakub, zapinając guzik od marynarki.

Bałtroszewicz to dziś już – jak z dozą sympatii żartują koledzy – „wielka szycha”. Pół roku po przesłuchaniu w Komisji Europejskiej został Sekretarzem Generalnym Federacji „Jeden z nas” na Europę. Michał Baran, to od tego czasu asystent europosła Marka Jurka w Strasburgu, a Andrzej Sobczyk jest producentem filmowym i wydawcą, reprezentuje portal Gloria24 i Stowarzyszenie Rafael. To on m.in. sprowadził do Polski głośny film „Doonby”.

Na powitanie dostaję przewodnik bioetyczny. Kredowy papier, piękne fotografie. Zgrabna książeczka, kompendium wiedzy o rozwoju człowieka od poczęcia, o in vitro, eutanazji, gender i komórkach macierzystych.

– Marzy nam się, żeby trafił do każdego księdza, nauczyciela i licealisty. Żeby wiedzieli, jak dyskutować na argumenty prawne, historyczne i medyczne – mówi Jakub. – Bo obrona życia to nie kwestia światopoglądu czy sprawa Kościoła. Prawo do życia wynika z prawa naturalnego przecież!

W ciągu ostatniego roku panowie sporo zrobili. Sobczyk wydał „Dobre Nowiny”. W nakładzie ponad milion egzemplarzy gazeta pro life rozeszła się jak świeże bułeczki. Za osiem groszy każdy egzemlarz. Po kosztach było, byle trafiło do ludzi. Zrobił kampanię „Doonbiego”. Bałtroszewicz za to co chwila jeździ po Europie. We Francji odwiedził wdowę po prof. Jérôme Lejeune. Fundacja sługi Bożego, odkrywcy etiologii syndromu Downa, zasponsorowała dzięki niemu przewodnik bioetyczny. Jakub organizuje też konferencje i spotkania. Ostatnio o klauzuli sumienia. Sprowadza polityków, bioetyków i lekarzy z najwyższej półki. Razem z Michałem, od A do Z, zorganizowali pierwszy w Europie kongres pro life. Do Krakowa w 2014 r. zjechali przedstawiciele wszystkich komitetów „One of us” z 28 krajów. Tytaniczna praca. Wszystko na cztery ręce. Bez wynagrodzenia.

Michał jeździ raz w miesiącu do Strasburga. Marek Jurek ma w nim asystenta pro life. Potem w Parlamencie Europejskim rozdaje politykom ulotki o ludzkim życiu.
Do rąk własnych każdemu deputowanemu. Trzeba spojrzeć mu w twarz.

– Nie grozimy, nie epatujemy dramatyzmem aborcji. Mówimy im o pięknie ludzkiego życia. Że oni też byli kiedyś embrionami – tłumaczy Michał.

– Skutek jest o wiele lepszy, niż kiedy używa się języka grozy, krwawych i mocnych określeń. Każdy embrion to jeden z nas – mówimy. Ocieplamy wizerunek poczętego życia. I to trafia nawet do zacietrzewionych polityków – dodaje Jakub.

W ubiegłym roku Jakub monitorował w PE wystawę o ludzkim życiu.

– „Krótka historia o tym, dlaczego życie jest dobre”, taki wybraliśmy tytuł – wyjaśnia. – Bez odniesień do religii. Bo aborcja to nie jest problem Kościoła. Obrona życia to jest robota dla świeckich.

I faktycznie taka praca przekłada się na wyniki głosowań. Skuteczność na przykład polskich głosów w obronie życia w Parlamencie Europejskim wzrosła w ostatnim czasie do 63 procent.

Jakub: – Nasza marka „Jeden z nas” jest świetnie rozpoznawalna na gruncie europejskim. Po kluczowych głosowaniach, nawet przegranych, kiedy wymieniałem, kto jak głosował, eurodeputowani lekko się denerwowali.

Andrzej: – Nie są przyzwyczajeni do tego. Poczuli czyjś oddech na plecach i to nie może się podobać.

– Panowie, czemu wy to wszystko robicie? – pytam.
– A co innego mielibyśmy robić? – odpowiadają z początku lakonicznie.
– Jestem z natury człowiekiem leniwym. I muszę robić w życiu coś, do czego mam stuprocentowe przekonanie. Co ma sens. I to głęboki – dodaje Bałtroszewicz. – Jak właśnie obrona życia ludzkiego.

Pozostali potwierdzają to z entuzjazmem. Jakub co chwila zerka do telefonu.
– Pytasz czemu? Przeczytam ci: „Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje w życiu jakieś swoje »Westerplatte«. Jakiś wymiar zadań, które musi podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można »zdezerterować«. Wreszcie – jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba »utrzymać« i »obronić«, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić – dla siebie i dla innych” – czyta fragmenty przemówienia Jana Pawła II z 1987 r. Popija sok z owoców i spogląda przed siebie. „To jest moje Westerplatte”.

Ziarenko

– Gdyby nie walka o obronę życia, to obawiam się, że moje życie zeszłoby na manowce. Bo ja muszę być albo zimny, albo gorący – wyznaje nagle Jakub.
Skończył teologię na Uniwersytecie Papieskim. Przyznaje, że ma w życiu swoje pasje. Zwiedził już  80 krajów świata. Pytam, co go tak gna. Michał odpowiada za niego: – To tak jakbyś zapytała alpinistę, czemu na Mount Everest wchodzi. „Bo jest!” – odpowie.

– Muszę zawsze robić więcej. Jak jechać, to od razu do 80 krajów.

Kuba był chyba wszędzie. Nawet w gabinecie doradcy prezydenta USA, o. Neuhausa. Ma łatwość w nawiązywaniu kontaktów z ludźmi. Nie ma znaczenia, czy mają purpurę wokół pasa, czy krawaty z foteli prezydenckich. Wykorzystuje każdą chwilę, łapie posłów w samolocie, na lotnisku. W USA spędził dobrych kilka lat. Twierdzi, że to za oceanem nauczył się bezpośredniości. – Jak jestem w Waszyngtonie, zaglądam zawsze do George’a Weigla – mówi. – Pijemy kawę i żywo debatujemy.

Nie ma dla niego barier. Wie, że to bywa kontrowersyjne. Szczególnie biskupi nie są przyzwyczajeni. Jakub podbiega i mówi: „Księże biskupie, mam trzy sprawy”. I referuje, bez zbędnych wstępów i okrągłych formułek. Jest też uparty. Tak ewangelicznie. U kard. Dziwisza był na przykład w jednej sprawie kilka razy. 

– Wreszcie mówię: „Księże Kardynale, ale ja 40 tysięcy na kongres pro life potrzebuję”. Byłem pod ścianą – śmieje się Kuba. – I na konkret od razu metropolita zareagował.

Z Michałem Baranem poznali się na krakowskiej uczelni. Michał też chłonął teologię, jako drugi obok informatyki kierunek. Po studiach się ożenił. Ma jak na razie trójkę chłopaków. Są dumni z taty, który niczego się nie boi i nadstawia klatę za małe poczęte istoty.

Michał monitorował kiedyś akcję „40 dni dla życia”. Stał przed klinikami in vitro, szpitalami, gdzie aborcje robi się nagminnie. Z różańcem chodził, przekonywał, rozdawał plakaty i ulotki. Co chwila go ktoś przeganiał. A on wracał. – Potem nas jeden z postępowych portali internetowych obsmarował, że jesteśmy „Fundamentalistami, którzy bazują na amerykańskich metodach” – śmieje się Michał. – Racja. Bo w USA w okresie Wielkiego Postu zawsze ludzie się organizują pod klinikami aborcyjnymi.

Jakub: – Wielu mówi mi, że polityka to jest naturalna droga dla mnie. A ja nie mogę. Bo potężna organizacja pro life może znacznie więcej niż polityk. Bo wpływamy na ludzką mentalność, dotykamy serc ludzi.
Michał: – Tak się odbywają zresztą wszystkie zmiany mentalności w USA: emancypacyjne ruchy czy LGBT. Politycy reagują na mocne przemiany społeczne. Nie na odwrót.
Jakub: – Poza tym, gdybym wszedł do polityki to tylko dla pieniędzy. A to nie dla mnie – śmieje się.

Michał z kolei pracuje u Marka Jurka, więc mocno ociera się o politykę.
– Ja nie jestem twarzą fundacji, w politykę się mieszam. Kuba jako frontman nie chce się opowiadać po żadnej ze stron, a po prostu za życiem. Wolę siedzieć w koncepcjach, papierach. Jakub jest od relacji – mówi Michał.
Pro life w jego życiu pojawiło się jako naturalny element wiary, coś, czego człowiek zaangażowany w Kościół, w KSM, nie może nie robić. We wszystkim wspiera go żona.

Andrzej też raczej naturalnie tym stylem bycia dla innych się zajął. – Choć pewnie nie bez znaczenia jest historia mojego narodzenia – mówi. – Miałem bliźniaczkę, siostrę. Urodziliśmy się jako kilogramowe dzieci. Ona nie przeżyła. Ja tak. Może ten syndrom walki po prostu naturalnie płynie w moich żyłach.

Dyskutujemy w centrum ruchliwej, pogrążonej we własnym handlowym życiu galerii. Żywiołowo i na tyle głośno, że siedzący przy stolikach obok reagują na hasła: in vitro to manipulacja człowiekiem, aborcja to zło. Trzech moich rozmówców pod krawatami ani na moment nie traci entuzjazmu. Nawet kiedy opowiadają o porażce w Komisji Europejskiej. 
– Tylko pozornej. Bo mentalnie to wygraliśmy – mówią.

Zdecydowanie prym wiedzie tu Jakub. Przypominam mu, jak przekonywał mnie jeszcze przed rokiem, że jest jedynie „ziarenkiem piasku wśród osób, które w całej Europie walczą o szacunek dla ludzkiego życia”. To „ziarenko” dziś jest twarzą pro life na naszym kontynencie.

Jakub nie ma rodziny. Żyje trochę z dnia na dzień. Jest jedynym utrzymywanym przez Fundację członkiem. Ale jest niczym ten biblijny Dawid. Jego Goliatem, jak się okazuje, jest jego własna historia życia. Od poczęcia.

– Nigdy was, panowie, nie pytałem i nikt nas nie pytał, czemu tak naprawdę to wszystko – rzuca nagle. A potem jego historia płynie już sama. Wstrząsająca.

– Moi rodzice są niewierzący. Tata nawet chyba jest antyklerykałem. Raz do roku mama wysyłała mnie z koszyczkiem w Wielką Sobotę do kościoła. Sam nie wiem czemu. Moi rodzice, kiedy byłem nastolatkiem, przechodzili kryzys. „Zajmujecie się sobą, a ja tu sam jestem” – pamiętam, jak do nich krzyczałem. I wtedy mama spojrzała na mnie: „Nie byłbyś sam…. gdybym nie zrobiła aborcji”.

Jakub nigdy tego nie opowiadał. Ale wie, że tamten moment dał początek wszystkiemu.
– To był dla mnie wstrząs. Ktoś mi nawet powiedział: urodziłeś się w grobie swojej siostry.

Kubie trochę puszczają emocje. Mobilizuje się szybko: – Wybaczyłem mamie. Nie chciała mnie skrzywdzić. Nosiła i nosi tę ranę do dzisiaj. Ona wie, że zabiła dziecko. Ona też jest ofiarą tamtej aborcji. Syndrom istnieje. Jak byłem mały, to ciągle mówiłem jej, że czuję, jakbym nie był sam. To musiało ją dodatkowo dobijać. I pewnie dlatego też pękła.

Jakub przyznaje, że to dzięki Kościołowi dziś żyje. Że tu znalazł dom. Że kiedy największa tajemnica mamy spadła na niego jak grom z nieba, natrafił na wspomniane przemówienie św. Jana Pawła II. To było dla niego światło. Usłyszał, że kiedy przychodzi w życiu „moment Westerplatte”, to „w takim momencie pamiętajcie: oto przechodzi w twoim życiu Chrystus i mówi: „Pójdź za Mną”.

Mama widzi Jakuba dziś w mediach, na pierwszych stronach gazet. Jak walczy o życie. Z powagą, dostojnie, z przekonaniem. – Babcia czyta „Gościa Niedzielnego” i od razu pokazuje sąsiadkom, kiedy jestem u was! Babcia jest dumna ze mnie. 

A mama?
– Niedawno zapytała, czemu to robię. Powiedziałem jej: przez twoją tragiczną historię. I pewnie też przez to, że widziałem, jakie spustoszenia w niej zrobiła aborcja. Wybrałem taki sposób walki z aborcją, a w zasadzie o życie człowieka, gdzie nie będzie tylko lała się krew. Aborcja jest morderstwem. To jest fakt. Ale wolę mówić o pięknie życia.

Michał wtrąca się, wyraźnie poruszony historią kolegi: – Chodzi o to, żebyśmy dostrzegali w innym człowieku „Jednego z nas”.
Kuba: – I jeśli choć jedno życie przez moją, naszą robotę ocaleje, to znaczy, że wygraliśmy wszystko!

Jeden z nas

„Jeden z nas” to jedna z pierwszych europejskich inicjatyw obywatelskich (EIO) zarejestrowana przez Komisję Europejską oraz pierwsza przeciw finansowaniu ze środków unijnych aborcji i badań nad embrionami w świecie. Powołuje się na wyrok Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu z 2011 r. W orzeczeniu kończącym tzw. sprawę Brüstle’a przeciw Greenpeace orzekł on, że życie człowieka zaczyna się od chwili zapłodnienia i należy mu się szacunek. To wyklucza „możliwość opatentowania jakiejkolwiek procedury, która zakłada niszczenie embrionów”. „Jeden z nas” bazuje również na art. 2 Traktatu Unii Europejskiej, który wskazuje jako fundament Unii „szacunek dla godności człowieka”, na art. 1 Karty Praw Podstawowych Unii Europejskiej, który stwierdza: „Godność człowieka jest nienaruszalna”, oraz art. 2: „Każdy ma prawo do życia”.

EIO zebrała 1,8 mln podpisów obywateli w 28 krajach Europy. W listopadzie 2013 r. przedstawiciele inicjatywy z całej Europy spotkali się w Krakowie. Powołano wtedy Federację „One of us”, na której czele stanął Jakub Bałtroszewicz. 10 kwietnia 2014 r. odbyło się przesłuchanie publiczne inicjatywy w Komisji Europejskiej w Brukseli. W maju KE odrzuciła postulat prawny „Jeden z nas”, argumentując, że nie ma potrzeby podnoszenia istniejących standardów etycznych w wydatkowaniu środków UE.

25 lipca 2014 r. EIO złożyła przed Trybunałem Sprawiedliwości UE pozew przeciwko KE, PE oraz Radzie UE. Wniosła o kasację stanowiska Komisji i ponowne rozpatrzenie propozycji „Jeden z nas”. KE odmówiła sądowi kompetencji do oceny tego, czy wywiązała się ona z jej prawnego obowiązku zajęcia stanowiska względem postulatów „Jeden z nas”. Przyznała też, że odpowiedź udzielona organizatorom EIO została oparta na nieprawidłowych ustaleniach faktycznych, ale że „skala zawartych w niej nieprawidłowości nie była aż tak rażąca”.

Federacja "Jeden z nas" zapowiada kolejną interwencję.

TAGI: