Misja na ziemi Miskine’a

Beata Zajączkowska

publikacja 03.07.2015 06:00

Kiedy rebelianci uprowadzili proboszcza, ks. Leszek Zieliński zawiadomił o porwaniu biskupa, policję oraz ONZ i… wrócił na parafię. Bo ludzie potrzebowali księdza – mówi. Misja w Baboua w Republice Środkowoafrykańskiej do dziś chroniona jest przez oddział oenzetowskich „błękitnych hełmów”.

Ks. Leszek Zieliński (po lewej )z ochroniarzami z sił pokojowych i ks. Marek Muszyński, który wrócił do RŚA w czasie, gdy porwano  ks. Mateusza Dziedzica beata zajączkowska /foto gość Ks. Leszek Zieliński (po lewej )z ochroniarzami z sił pokojowych i ks. Marek Muszyński, który wrócił do RŚA w czasie, gdy porwano ks. Mateusza Dziedzica

Mijamy kilkadziesiąt ciężarówek jadących do Kamerunu. Konwój otwierają uzbrojeni po zęby żołnierze z sił pokojowych, a ich opancerzone samochody mają być nie tylko gwarancją bezpieczeństwa, ale i pokazem siły. Napady, grabieże i mordy wciąż na tej międzynarodowej trasie są na porządku dziennym. Kiedy mijamy napis „Zukombo”, słyszę: „To teren ludzi Miskine’a, tych, którzy uprowadzili ks. Mateusza Dziedzica. Wciąż są w buszu i wciąż to oni tutaj rządzą”. Maleńka wioska. Gliniane chaty kryte strzechą. Przy drodze stragany z ananasami, mango i wszechobecnym maniokiem. Szef wioski współpracuje z porywaczami z Frontu Demokratycznego na rzecz Ludności Środkowoafrykańskiej. Ich baza musi być gdzieś w pobliżu, bo dziesięciu pochodzących stąd żołnierzy wraca na noc do swych rodzin. Rebelianci zaopatrują się w wiosce. Szef wyznacza ludzi upoważnionych do handlu, a oni zanoszą zamówiony towar na specjalne miejsce w buszu, skąd zabierają go bojownicy. Wielu z nich ma na sobie mundury armii środkowoafrykańskiej i przeszło w niej szkolenie.

Zatrzymujemy się w miejscu, gdzie ceglastoczerwona ścieżka niknie w gąszczu. To tu ks. Mateusz wszedł w busz, gdzie spędził 44 dni. Za wioską jest miejsce, gdzie misjonarze przekazywali pomoc dla ks. Mateusza i przetrzymywanych z nim 15 Kameruńczyków i 10 mieszkańców Środkowej Afryki. Tu też, wraz z Czerwonym Krzyżem, odebrali ostatnią grupę więźniów. – Nigdy nie zapomnę, jak po wyjściu z buszu padli na kolana i zaczęli się modlić, dziękując Panu Bogu za życie i wolność – wspomina ks. Leszek Zieliński. Na szyjach mieli zrobione w niewoli drewniane krzyżyki. Taki sam dostał od nich ks. Mateusz.

Modlitwa i post dla porwanych

Misja w Baboua to serce parafii porównywalnej terytorialnie z diecezją tarnowską, skąd pochodzą pracujący tu misjonarze. Co dziesiąty z 60 tys. mieszkańców jest katolikiem. Choć Republika Środkowoafrykańska obchodziła niedawno 100-lecie ewangelizacji, to do Baboua pierwsi misjonarze dotarli dopiero w 1934 r. Parafia Matki Bożej Miłosierdzia powstała w 1958 r., i od tego czasu nieprzerwanie obecni są w niej księża. – Polacy od 1997 r. pozostają z ludźmi w trudnym czasie rebelii.

Gdy przyszli rebelianci z Seleki, a potem Antybalaki, remontowali kościół. – Zobaczyliśmy, że misjonarzom naprawdę na nas zależy. W najgorszym czasie wszyscy nas opuścili, wyjechały organizacje międzynarodowe, a nasi księża byli z nami – opowiada Nestor, jeden z katechistów. – Kiedy porwali proboszcza, miałem wrażenie, że nasze życie się skończyło. Jeśli wzięli białego, nie mogło nas już czekać nic dobrego – dodaje.

Siedzimy na tarasie najpiękniejszej misji, jaką widziałam w RŚA. – Gdy będzie bezpiecznie, zaczniemy normalnie żyć – mówi ogrodnik Vincente. – Liczę, że ci, którzy uciekli, wrócą do swych domów, a ks. Mateusz do nas. – Kiedy wieczorem po porwaniu Mateusza wróciłem na misję, ludzie czekali na mnie, byli wstrząśnięci, nie mogli uwierzyć, że zabrano ich księdza – opowiada ks. Leszek Zieliński. Wiadomość o porwaniu podało diecezjalne radio Siriri, co w lokalnym języku znaczy pokój. Na misję po wieści przychodzili katechiści z odległych kaplic. – Sami zaproponowali modlitwę i post w intencji uwolnienia proboszcza i wszystkich zakładników. Wśród nich był szef chóru w jednej z kaplic Saturin. Trwali w tym, dopóki na wolność nie wyszedł ostatni więzień – wspomina misjonarz.

Czuwania modlitewne odbywały się w kościele przed tabernakulum, nad którym wisi obraz Jezusa Miłosiernego, a przy grocie Matki Bożej codziennie odmawiano Różaniec. Ks. Leszek z dumą wyznaje, że miejscowi chrześcijanie nie podnieśli ręki na sąsiadów muzułmanów. Nie zniszczyli też ich meczetu, co miało miejsce w innych zakątkach kraju. Gdy muzułmanie uciekali przed oddziałami Antybalaki, katolicy pozbierali w opuszczonych domach i sklepikach ich rzeczy i przynieśli na parafię. – Powiedzieli, że jak kiedyś wrócą, będą mogli je odebrać – opowiada ks. Leszek. Muzułmanie chronili się na parafii, a potem zaufani ludzie nosili im do buszu pożywienie i leki. W czasie gdy ks. Mateusz prowadził swą więzienną parafię, ks. Leszek okrzepł w misyjnej posłudze. Był wówczas w RŚA zaledwie drugi rok. Sprawował sakramenty, głosił katechezy, odwiedzał kaplice, sprawił, że parafialne przedszkole normalnie funkcjonowało. Zmobilizował do normalnego życia ludzi, którzy przez dłuższy czas, załamani, nie posyłali nawet dzieci do szkoły. – Zrobili to bez przekonania, ale tłumaczyłem im, że Mateusz chciał, by parafia normalnie funkcjonowała i że jak się dowie, iż tak się dzieje, lżej będzie mu znosić niewolę – wspomina.

Rekolekcje w buszu

Stoimy przy furtce prowadzącej na teren misji. Zamek wciąż nosi ślady działań rebeliantów, tak samo jak drewniane drzwi plebanii, które próbowano sforsować, waląc w nie kolbami karabinów. – Kiedy nas wyprowadzili, Mateusz cały czas im tłumaczył, że jesteśmy misjonarzami i nie mieszamy się do polityki. W końcu zdesperowany rzucił, że jak nie zostawią jednego z nas, to nie pójdziemy z nimi po dobroci – opowiada ks. Leszek. Sytuacja była napięta. – Wycelowali w nas karabiny i przeładowali broń… po czym zdecydowali, że zabierają tylko jednego. Mateusz postanowił, że pójdzie on, bo jest dłużej w Afryce. Gdy poszedł w noc, słyszałem, jak dalej próbował ich przekonywać, że przyjechał głosić Ewangelię, a nie mieszać się do polityki, i nie ma nic wspólnego z uwolnieniem ich szefa – wspomina misjonarz.

Został na misji zupełnie sam. Na leżącej opodal barierze kontrolnej szlaban był podniesiony do góry i nie było ani jednego żandarma. Mimo że w wiosce stacjonuje oddział policji, rebelianci przemaszerowali przez wieś główną drogą. Był to pokaz siły i tego, kto naprawdę na tym terenie ma władzę. Dopiero po 44 dniach udało się zrealizować postulat rebeliantów i ich generał wyszedł na wolność, a wraz z nim wszyscy zakładnicy. Mogło to trwać jeszcze dłużej, gdyby nie postawa ks. Mirka Gucwy, tarnowskiego misjonarza i zarazem wikariusza biskupiego w Bouar. To on zdobył kontakt do rebeliantów i z nimi mediował, był wsparciem dla ks. Mateusza, a przede wszystkim poruszył niebo i ziemię i dotarł do każdego, kto mógł pomóc. Tę opinię w Afryce słyszałam wielokrotnie, także od współwięźniów ks. Mateusza, którzy śledzili w buszu rozmowy między misjonarzami. Rebelianci, by je kontrolować, ustawili telefon na głośnomówiący.

– Kiedy zobaczyłem, jak wycieńczony misjonarz wchodzi do obozu, zapłakałem. Ja, Afrykanin, po miesiącu pobytu w buszu ledwo żyłem, nie byłem sobie w stanie wyobrazić, jak on to zniesie – mówi Charlie Wagoto., który razem z ks. Mateuszem Dziedzicem był więziony przez Miskine'a. Porwano go w drodze do Kamerunu; jechał po towar do swego sklepiku. Spalili mu samochód i ukradli 1,5 mln franków, za które mógłby wybudować cztery afrykańskie domy. – Teraz wiem, że był człowiekiem Boga, który posłał go, by nas uwolnić, miałem nadzieję, że wreszcie ktoś się za nami ujmie – opowiada. – Miejsce, gdzie na klęczkach odprawiał Mszę i modlił się z nami, nazwaliśmy kaplicą św. Mateusza – wspomina i dodaje, że ks. Mateusz dzielił się z nimi wszystkim, nawet polską kiełbasą przekazaną mu w paczce przez brata. Widząc w ręku misjonarza nieustannie różaniec, protestanci pytali go o jego znaczenie i o Matkę Bożą. Na koniec wszyscy znali też w sango Koronkę do Bożego Miłosierdzia. A słowa: „Jezu, ufam Tobie” były ostatnimi, które wspólnie wypowiedzieli w niewoli, także muzułmanie. – Bez niego bym nie wytrzymał – mówi 24-letni Gedeon Laoussoro. Należał do jednej z protestanckich sekt. Po tych „rekolekcjach w buszu” postanowił przyjąć chrzest w Kościele katolickim.

Nikt z misjonarzy i Afrykanów nie umniejsza istniejącego wciąż w tym kraju niebezpieczeństwa, ale zamiast o trudnościach, wciąż słyszę o mocy Boga działającego w naszym życiu i o tym, że ma On swoje drogi. Ks. Mateusz, który jesienią zamierza wrócić do RŚA, wspomina, że zakuci w kajdany zakładnicy śpiewali ułożoną przez jego parafianina w niewoli pieśń: „Idź, powiedz posłańcowi, że Jezus nas wyzwolił!”. I dodawali: „To tylko kwestia czasu”. – Bóg czeka na nasze zawierzenie, a gdy zaufamy, działa cuda – zamyśla się ks. Leszek.

TAGI: