Nie do opisania…

Marcin Jakimowicz


publikacja 25.06.2015 06:00

Gdy usłyszałem o spotkaniu biblijnym w parafii, wpadłem na genialny pomysł: „Pójdę na to spotkanie i zburzę tę sielankę. Zniszczę księdza. Wstanę i powiem, że opowiada głupoty”.


W mojej piersi rozlała się potężna fala gorąca, która zaczęła rozpływać się po całym ciele. Usłyszałem wyraźny głos: „Kocham cię!” – opowiada Błażej Zawalidroga jakub szymczuk /foto gość W mojej piersi rozlała się potężna fala gorąca, która zaczęła rozpływać się po całym ciele. Usłyszałem wyraźny głos: „Kocham cię!” – opowiada Błażej Zawalidroga

Przez wiele, wiele lat omijałem kościoły szerokim łukiem – opowiada Błażej Zawalidroga ze Skierniewic. – Byłem ochrzczony, posłano mnie do Pierwszej Komunii, ale ponieważ w domu nie było wiary, a praktyki religijne wykonywano od wielkiego dzwonu, już jako dziecko przestałem chodzić do kościoła. Nie byłem nawet bierzmowany. Nikt mnie nie gonił, a sam nie miałem takiego pragnienia. 
W pewnym momencie w moim dorosłym życiu nastąpiło trzęsienie ziemi, posypało się mnóstwo rzeczy. Dotąd piłem okazjonalnie, ale po tych zawirowaniach wszedłem w towarzystwo, gdzie alkohol lał się strumieniami. Miałem sporo czasu, a spotkałem ludzi, którzy pili nieustannie. Skończyło się tak, że nie było dnia bez alkoholu.

To trwało przez kilka lat. By znaleźć pieniądze, zacząłem kraść. Niby były to drobne, małe kradzieże, ale zauważyłem, że zacząłem się staczać. 
Wziąłem aż siedem kredytów w różnych miejscach. Przestałem płacić czynsz. Rodzina (mieszkałem wówczas z mamą i babcią) zaczęła mieć kłopoty. Komornik deptał nam po piętach i musieliśmy to mieszkanie sprzedać, by spłacić długi. Trafiliśmy do trzydziestoparometrowej klitki. Mama była załamana. Czy się za mnie modliła? Nie. Nie chodziła do kościoła…


W pewnym momencie spotkałem dziewczynę, Olę. Zacząłem się trochę „pilnować”, ale tak naprawdę niewiele się zmieniło. Każdego dnia musiałem zaliczyć jakieś piwko…
Ola chodziła do kościoła i próbowała mnie do niego zaciągnąć. Opierałem się, ale kilka razy mnie złamała. Wynudziłem się wtedy jak mops. Patrzyłem na sufit, marząc o tym, by Msza w końcu się skończyła. 


Zniszczę cię!


Kiedyś Ola zaprosiła mnie na spotkanie biblijne organizowane w parafii. Miało być poświęcone Ewangelii św. Łukasza. Poszedłem. W jednym celu: by zniszczyć księdza, który je organizował. Pasjonowała mnie historia, sporo czytałem o starożytnym Rzymie. Wiedziałem, że u św. Łukasza nie zgadza się chronologia, więc wpadłem na genialny pomysł: „Pójdę na to spotkanie i zburzę tę sielankę. Wstanę i powiem, że ksiądz opowiada głupoty”. 
Było sporo osób, co trochę mnie zdeprymowało. Byłem jednak twardy. Postanowiłem, że nie wycofam się. Zamierzałem ośmieszyć prelegenta.


Rozpoczęło się od modlitwy. Charyzmatycznej. Zobaczyłem ludzi wznoszących ręce i zareagowałem szyderstwem. Powiedziałem Oli: „Trzeba ich jak najszybciej ubrać w kaftany bezpieczeństwa i jak najdalej wywieźć”. 
Na środek wyszedł ksiądz. Stanął na podeście i rozpoczął od słów: „Słuchajcie. Łukasz był lekarzem, dbał o wiele szczegółów, ale tak naprawdę chronologia w jego tekście nie trzyma się kupy”. 
Zbaraniałem. „Kurczę, on w pierwszym zdaniu wytrącił mi z ręki wszystkie argumenty. Powiedział to, co ja miałem powiedzieć!”.


Ksiądz zaczął opowiadać o specyfice żydowskiej hagady, a ja siedziałem i nie wiedziałem, jak zareagować. Zacząłem słuchać jego opowieści. Ten kapłan jak mało kto potrafił mówić o Jezusie. Postanowiłem: będę przychodził na te spotkania. Słowo zostało zasiane. 


Zamurowało mnie


Nic się nie zmieniło. Był alkohol, były kłamstewka. Znajomi zaproponowali, byśmy poszli na rekolekcje Odnowy w Duchu Świętym. U nas, w Skierniewicach, nie musiałem wyjeżdżać. Było mi wszystko jedno, nie czułem żadnego wielkiego oporu. Nie wiedziałem kompletnie, czego się po tym spodziewać. 
Już na spotkaniu organizacyjnym zobaczyłem ludzi uwielbiających całym sobą Boga. Pamiętam, że pomyślałem wówczas nieśmiało: „Panie Boże, chcę tak samo jak oni”. 
To nie były jednorazowe rekolekcje, ale cykl kilkunastu spotkań. W domu mieliśmy rozważać słowo, ale powiem szczerze: nie robiłem tego. Kilka razy może zdarzyło mi się klęknąć, ale to było wszystko, na co mnie było stać. Nic poza tym… Na niektóre konferencje przychodziłem zawiany. Myślę, że ludzie to widzieli.

Przyszedł czas modlitwy o wylanie Ducha Świętego. Prowadzący spotkanie ksiądz powiedział: „Jeśli nigdy się nie modliłeś, jeśli nie potrafisz tego robić, zostaw to Duchowi Świętemu. Rozpocznij tylko od jednego słowa: »Alleluja«. Resztę zrobi Duch”.
Wziąłem to sobie do serca. Spojrzałem na obraz Jezusa i powiedziałem: „Panie, chcę! Wchodzę w to”. Postanowiłem zgodnie ze wskazówkami wypowiedzieć słowo „Alleluja”, ale nie skończyłem. Zatrzymałem się na „aaa”, bo nagle poczułem, że coś ściska mi gardło (to było fizyczne doświadczenie dotyku), a z ust popłynęły mi słowa w języku, którego nie znam. Byłem zdumiony. Na początku przestraszyłem się, ale potem ogarnął mnie spokój. Tak jakby Jezus szepnął: „Nie bój się”. Mój język zaczął modlić się, wyśpiewywać konkretne słowa w obcym języku. Modlitwa płynęła sama. Chciałem ją zatrzymać, ale nie potrafiłem. I tak jak łagodnie się rozpoczęła, delikatnie się zakończyła. Zamurowało mnie. Nie wiedziałem, co z tym zrobić. 
„Ola, coś się wydarzyło” – zacząłem opowiadać o tym, czego doświadczyłem. Spłoszyła się, wystraszyła. To nas przerosło. Ona chciała mnie jedynie doprowadzić do Kościoła. Bez tych wszystkich fajerwerków. (śmiech) 


Następnego dnia czułem taką tęsknotę za Bogiem, że poszedłem na adorację. Klęczałem przed Najświętszym Sakramentem i powiedziałem: „Panie Boże, wiem, że jesteś. Nie czuję jednak miłości. Sam też nie potrafię Cię kochać”. 
Coś dostałem. Wiedziałem, że rzeczy ponadnaturalne istnieją, ale to nie złamało mojego serca. Nie doprowadziło do metanoi – nawrócenia. Bóg pokazywał mi swą miłość, ale alkohol był silniejszy. Nie potrafiłem zerwać z nałogiem. Trwała taka mała szarpanina. 


Otwarte niebo


W czerwcu 2009 roku pojechałem na Kongres Odnowy w Duchu Świętym do Częstochowy. Wyjazd był o bladym świcie, koło piątej. Poprzedniego dnia zapiłem. Przyszedłem na spotkanie potwornie skacowany. Pod murami Jasnej Góry ledwo stałem na nogach. Jakoś dotrwałem do południa. Potem kac zaczął ustępować. Rozpoczęła się Msza święta. Starałem się uczestniczyć w liturgii, naprawdę byłem szczery i chciałem w to wszystko wejść sercem. Nie udawałem. Nadeszła chwila Komunii. Coś we mnie pękło. Poczułem w sercu potworny smutek: „Jezu, nie mogę Cię przyjąć!”. W tej chwili, pamiętam jak dziś, spojrzałem w niebo, a w mojej piersi rozlała się potężna fala gorąca, która zaczęła rozpływać się po całym ciele. Usłyszałem wyraźny głos: „Błażej, kocham cię!”. To nie było przywidzenie. Nie potrafię oddać tego słowami. 
Padłem na kolana, zacząłem płakać. Czułem się ogarnięty miłością.

Dostałem w ciągu chwili dar poznania. Ja wiedziałem, kim jest Jezus. Wiedziałem, że jest Trójca Święta, że Jezus jest Synem, który zsyła Ducha. Wracaliśmy autokarem do domu, a ja opowiadałem ludziom, kim jest Jezus! Patrzyli na mnie zdumieni. W jednej sekundzie odszedł alkohol. Nie potrzebowałem go! Już więcej nie musiałem się napić. Bywałem odtąd na imprezach, gdzie alkohol lał się strumieniami, a ja nie musiałem się napić! 
Przystąpiłem do bierzmowania. Młodzi trochę dziwnie patrzyli na dorosłego faceta, który siedział z nimi w ławce. (śmiech)

Zobaczyłem Ducha Świętego w działaniu. Widziałem kapłana, który przygotowywał mnie do sakramentu, jak modlił się za chorych, a ci odzyskiwali zdrowie. Chciałem żyć tak samo! Uczyłem się chodzić w Duchu Świętym, w Jego namaszczeniu. Wychodziłem poza moją „strefę komfortu”, a Duch przełamywał moje opory, lęki, wstyd i dawał odwagę do wyjścia na zewnątrz. Zobaczyłem, że on chce posługiwać się moimi rękami, by uzdrawiać, dotykać ludzi. Wzbudzał coraz silniejszą tęsknotę za Eucharystią, otwierał na uwielbienie Boga.

TAGI: