Czy Bóg może się mylić?

Andrzej Macura

„Dużo” czy „mało” to pojęcia względne. Zależą od punktu odniesienia. A Pan Bóg w każdej sytuacji zna ten właściwy.

Czy Bóg może się mylić?

Czy nie zabraknie nam kapłanów? – zastanawia się niejeden przeglądając statystyki. Póki co cieszymy się, że nie jest źle. Z drugiej strony... Może już czas uczciwie zadać sobie pytanie, czy właściwie te Boże powołania wykorzystujemy?

Pielgrzymka mężczyzn do Piekar to wydarzenie wyjątkowe. I nie chodzi o sam wymiar duchowy czy społeczny tego wydarzenia. To także możliwość spotkania z dawno niewidzianymi znajomymi. Z takimi, których się żegna słowami „to do zobaczenia za rok”, bo przecież  w nawale codziennych obowiązków trudno pielęgnować wszystkie znajomości. Ale Piekary to też okazja, zwłaszcza dla pielgrzymów przybywających na piechotę, do ciekawych rozmów. W moim przypadku tak było i tym razem.

Z Grzegorzem widujemy się dość często. I zazwyczaj rozmawiamy na poważne tematy. A jako że obaj uczestniczymy w trwającym w naszej archidiecezji synodzie, zeszło na dyskutowany ostatnio na jego forum temat nowej ewangelizacji. Konkretnie, słabej  wśród „zawodowych ewangelizatorów” świadomości szans, jakie na tym polu daje szkolna katecheza. „Tylko tym katechetom trzeba pomagać; trzeba razem z nimi marnować dla młodych czas” – skończyłem swój dłuższy wywód, mając w uszach jeszcze niedawną rozmowę z pewnym księdzem, który skarżył się, że w nawale parafialnych obowiązków zwyczajnie nie ma kiedy być z młodymi. „A może należy odciążyć kapłanów, by nie musieli tyle czasu poświęcać sprawom czysto administracyjnym?” – rzucił Grzegorz. „Przecież kiedy Apostołowie uznali, że mają za mało czasu na głoszenie Ewangelii, to do zajmowania się stołami wyznaczyli diakonów” – dodał.

Sporo się mówi o tym, że w dzisiejszych czasach trzeba „słuchać co mówi Duch do Kościoła”. Ta myśl kolegi wydała mi się w swej prostocie tak genialna, że wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że między innymi tego chce od dzisiejszego Kościoła Duch. Zwłaszcza proboszczowie mnóstwo czasu poświęcają dziś na realizację zadań, do których święcenia kapłańskie nie są potrzebne. Skoro tych księży mamy mało, skoro z powodu nawału różnych obowiązków brakuje im czasu na bardziej indywidualne podejście do głoszenie słowa Bożego, to może powinniśmy pójść w tym kierunku, by remontem dachu kościoła, wycinką starych drzew na cmentarzu czy pisaniem do różnych urzędów zajmował się zasadniczo nie proboszcz, ale pełniący w parafii posługę diakon? To chyba znacznie lepsze niż liczenie na to, że proboszcza odciąży rada ekonomiczna. I lepsze niż sytuacja, gdy wyświęcony kapłan – wielki skarb Kościoła – zajmuje się papierkami, a diakon łata dziury w duszpasterstwie.

„Dużo” czy „mało” to pojęcia względne. Zależą od punktu odniesienia. Postawienie pytania czy księży nie jest za mało tylko dlatego, że oczekujemy od nich realizacji zbyt wielu zadań wydaje mi się jak najbardziej na miejscu. Apostołowie wyznaczając do zajmowania się stołami diakonów już pokazali, jak takie problemy można rozwiązywać. Bo jeśli kapłanów brakuje, to chyba mało prawdopodobne, by powołujący do kapłaństwa Bóg źle rozpoznawał nasze (Kościoła) w tym względzie potrzeby.