Zmieniam, bo mogę?

Joanna M. Kociszewska

publikacja 20.05.2015 06:00

Przyszłym losom świata grozi bowiem niebezpieczeństwo, jeśli ludzie nie staną się mądrzejsi – przypominał Sobór Watykański II. Ludzie to my.

Zmieniam, bo mogę? Henryk Przondziono /Foto Gość Zboże. "Prawdziwe", czy modyfikowane? Wiatr nie odróżnia...

Tematy poruszone w poprzednim tekście to jednak jeszcze nie wszystkie zagrożenia dla środowiska, o których należy pamiętać. Człowiek potrafi więcej. W konstytucji Gaudium et Spes pół wieku temu napisano: Epoka nasza bardziej niż czasy ubiegłe potrzebuje takiej mądrości, by wszelkie rzeczy nowe, jakie człowiek odkrywa, czyniła bardziej ludzkimi. Przyszłym losom świata grozi bowiem niebezpieczeństwo, jeśli ludzie nie staną się mądrzejsi.

Kilka lat później (w 1967 r.) Paweł VI pisał: Jeśli do umacniania rozwoju potrzebni są coraz liczniejsi technicy, to o wiele bardziej potrzebni są ludzie mądrzy, zdolni do wnikliwej refleksji, poszukujący nowego humanizmu, dzięki któremu ludzie naszych czasów poprzez przyjęcie najszlachetniejszych wartości, jak miłość, przyjaźń, modlitwa i kontemplacja mogliby odnaleźć samych siebie. Jeśli to się urzeczywistni, będzie mógł w pełni dokonać się prawdziwy rozwój polegający na tym, że zarówno jednostki, jak i ogół ludzi, przechodzą z mniej ludzkich warunków życia do warunków bardziej godnych człowieka. Brzmi jak utopia, prawda? Najwyraźniej techników było dość, za to ludzi mądrych…

Kolejny problem zatem to rozwój techniki. Nie tylko tej, która zatruwa środowisko lub – jak niektóre środki bojowe – może je radykalnie zniszczyć na wiele lat czy stuleci. Nie można zapominać o wszelkich rodzajach biotechnologii czy inżynierii genetycznej. Owszem, co do zasady, taka ingerencja w świat stworzony jest dopuszczalna. Nie jest jednak neutralna. Nie wszystko co jest możliwe, jest dobre. Trzeba zapytać, jakie przyniesie skutki. Nie tylko te dobre, o które nam chodzi. Trzeba zapytać także, jakie są potencjalne szkody.

Chodzi o bardzo głęboką interwencję, ingerującą w naturę samego bytu. Ingerującą w system zależności, który wiąże ze sobą cały kosmos. Czy w ogóle wiemy, w co ingerujemy? Czy może uznajemy, że wiemy najlepiej? Zmieniamy, bo możemy zmieniać. Usuwamy tą czy inną cechę, nie zastanawiając się jak wypłynie na pozostałe.

To, że pomidory dziś nie smakują jak pomidory, to doprawdy niewielka konsekwencja. To, że lawinowo rośnie liczba alergii to znacznie większy problem. Ale przecież jest jeszcze cała olbrzymia dziedzina żywności modyfikowanej genetycznie. To już nie jest hodowla laboratoryjna. To wprowadzenie nowych genów do ekosystemu. Ich rozprzestrzenianie się jest nie do opanowania. Czy wpływ takich ingerencji jesteśmy w stanie przewidzieć? I czy w ogóle ktoś chce je przewidywać?

Podkreślę: ingerencje biologiczne i biogenetyczne są – co do zasady – dopuszczalne. Ale tam, gdzie wpływ na żywe organizmy jest poważny, gdy skutki są istotne i długotrwałe, nie można postępować lekkomyślnie i nieodpowiedzialnie. Tymczasem można niekiedy odnieść wrażenie, że cały świat włączono w strefę testów. Ziemię, zwierzęta, rośliny, nas samych.

Zaangażowanie człowieka wierzącego na rzecz zdrowego środowiska wypływa wprost z jego wiary w Boga Stwórcę, ze świadomości skutków grzechu pierworodnego i grzechów osobistych oraz z przekonania, że został odkupiony przez Chrystusa. Szacunek dla życia i dla ludzkiej godności zakłada także poszanowanie dla stworzenia i troskę o nie, gdyż jest ono wezwane, by wspólnie z człowiekiem chwalić Boga. (Jan Paweł II, Orędzie na Światowy Dzień Pokoju, 1990). Te słowa trzeba koniecznie przypominać, także dlatego, że ekolodzy katolikom często „podpadają”. Przez filozofię, która człowieka zrównuje ze światem przyrody, albo nawet ten drugi stawia wyżej. Przez brak szacunku dla potrzeb ludzi. Czasem przez agresję, z jaką bronią swoich idei.

To prawda, że Kościół sprzeciwia się takim koncepcjom, które zakładają zniesienie ontologicznej i aksjologicznej różnicy pomiędzy człowiekiem a innymi istotami żyjącymi, traktując biosferę jako jednostkę biotyczną o niezróżnicowanej wartości. Eliminuje się w ten sposób najwyższą odpowiedzialność człowieka na rzecz egalitaryzmu, a więc równej ‘godności’ wszystkich istot żyjących. (Jan Paweł II, Sympozjum na temat zdrowia i ochrony środowiska, 1997). Prawdą jest też jednak, że zdarza się nam – katolikom – wylewać dziecko z kąpielą i odrzucać to, do czego Kościół wzywa.

Przyszłym losom świata grozi bowiem niebezpieczeństwo, jeśli ludzie nie staną się mądrzejsi – przypominał Sobór Watykański II. Ludzie to także my.

TAGI: