Przybysz? Może to Jezus?

Andrzej Macura

publikacja 13.05.2015 14:24

Zabierze mi moje? A może sprawi, że będę bogatszy? Migracja to zjawisko stare jak świat. Ciągle budzące zarówno nadzieje jak i napięcia.

Po przebyciu Morza Śródziemnego CARL OSMOND/MOD /PAP/EPA Po przebyciu Morza Śródziemnego

Kolejny odcinek cyklu o społecznym nauczaniu Kościoła "Dla dobra naprawdę wspólnego".

Słowo „migracja” chyba kojarzy się dziś najczęściej z widokiem przeładowanych ludźmi łodzi przybijających do brzegów południowej Europy. Rzadziej już z samymi ludźmi: z ich smutkiem, niepewnością, czasem przerażeniem czy łzami po stracie najbliższych, którzy w tej szaleńczej eskapadzie mieli mniej szczęścia. Ale emigracja to przecież dla wielu z nas to także nasi rodacy na Wyspach Brytyjskich, a dla tych, którzy pamiętają świat przed rokiem ’89 to także wyjazdy ich koleżanek i kolegów do lepszego, wolnego  świata. I wiele, wiele innych. Migracje to zjawisko stare jak świat. I nieodmiennie budzące zarówno napięcia jak i nadzieje.

Dlaczego ludzie migrują? Katolicka nauka społeczna zauważa dwa, zasadnicze powody. Pierwszy to poszukiwanie lepszych warunków ekonomicznych. Drugi, bardziej bolesny, to ucieczka przed wojną. W tym drugim wypadku nie ma się nad czym zastanawiać: trzeba pomóc i już. Kościół przypomina, że troska o uchodźców  powinna się wyrażać „w potwierdzaniu i akcentowaniu powszechnie uznanych praw człowieka oraz w żądaniu, by także oni mogli z nich korzystać”. I w sumie podobnie jest z migrantami gospodarczymi, choć tu już sprawa jest nieco bardziej skomplikowana.

Przede wszystkim w swoim społecznym nauczaniu Kościół zauważa, że dla wielu mieszkańców krajów bardziej rozwiniętych gospodarczo przybywanie do ich krajów imigrantów postrzegane jest jako zagrożenie dla poziomu dobrobytu, osiągniętego przez te społeczeństwa w wyniku dziesiątków lat gospodarczego wzrostu.  Tymczasem imigracja wcale nie musi być przeszkodą w rozwoju. Wręcz przeciwnie, może być jego środkiem. Bo przecież migranci najczęściej „odpowiadają na zapotrzebowanie na pracę, które w przeciwnym razie nie zostałyby zaspokojone, w sektorach i na obszarach, gdzie lokalna siła robocza jest niewystarczająca albo nie jest skłonna do wnoszenia własnego wkładu pracy”.

Dlatego – przypomina Kościół – konieczne jest, by włączanie się emigrantów w życie miejscowych społeczeństw odbywało się z poszanowaniem godności osoby ludzkiej. Pracujący nie mogą być wykorzystywani. Powinni być zatrudniani na tych samych prawach, co pracownicy krajowi, bez żadnych wyjątków. Powinni mieć też prawo do sprowadzenia do siebie swoich rodzin, a państwo powinno im pomagać w odnajdowaniu się w nowym społeczeństwie. Jednocześnie  jednak migranci – jak to przypomniał w jednym ze swoich orędzi święty papież Jan Pawełi – „mają obowiązek odnosić się z szacunkiem do przyjmujących ich krajów i respektować prawa, kulturę i tradycje narodu, który ich gości”, gdyż „tylko ten sposób rozwijać się będzie harmonijne współżycie społeczne”.  Migracja po prostu nie może być sposobem na podbijanie innych narodów.  Warto dodać, że katolicka nauka społeczna postuluje, by na ile to możliwe, przez dołożenie starań o rozwój krajów uboższych, likwidować powody, dla których ludzie decydują się na wyjazd ze swoich ojczyzn.

„Byłem przybyszem, a (nie) przyjęliście mnie” – mówił Jezus przedstawiając scenę sądu ostatecznego. Kierowana przykazaniem miłości postawa wobec imigrantów, podobnie jak wobec głodnych, ubogich, bezdomnych, chorych czy więźniów, jest ważnym elementem kryterium chrześcijańskiej  tożsamości. Tymczasem w katolickiej Polsce  zastanawiająco silna jest niechęć wobec obcych przybywających do nas na stałe w poszukiwaniu lepszego życia. Widać to np. w lęku kandydatów na urząd prezydenta w trwającej właśnie kampanii wyborczej przed zajęciu stanowiska wbrew społecznym oczekiwaniom  mimo nacisków ze strony Unii Europejskiej. Warto więc może przypomnieć na koniec fragmenty jednego z orędzi  świętego Jana Pawła Wielkiego na Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy. Papież pisał:

Wracamy tu do tematu, który często poruszałem w orędziach na Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy. Mam na myśli chrześcijański obowiązek przyjęcia każdego potrzebującego, który puka do naszych drzwi. Taka otwartość buduje żywotne wspólnoty chrześcijańskie, które Duch wzbogaca darami przynoszonymi przez nowych uczniów, pochodzących z innych kultur. Ta podstawowa forma ewangelicznej miłości jest też źródłem inspiracji dla niezliczonych programów solidarności dotyczących migrantów i uchodźców we wszystkich częściach świata. (...)

Często solidarność nie przychodzi łatwo. Wymaga odpowiedniego przygotowania i przezwyciężenia postawy zamknięcia się w sobie, która w wielu współczesnych społeczeństwach występuje w formach coraz bardziej subtelnych i rozpowszechnionych. (...)

Chrześcijanie, coraz bardziej zakorzenieni w Chrystusie, muszą dokładać starań, aby przezwyciężać wszelkie skłonności do zamykania się w sobie oraz dostrzegać w ludziach innej kultury dzieło Boże. Tylko prawdziwa miłość ewangeliczna jest wystarczająco silna, by dopomóc wspólnotom w przejściu od zwykłej tolerancji wobec innych do prawdziwego poszanowania ich odmienności. Tylko odkupieńcza łaska Chrystusa może zapewnić nam zwycięstwo w codziennych zmaganiach, aby przejść od egoizmu ku altruizmowi, od lęku ku otwartości, od odrzucenia ku solidarności.

Oczywiście, podobnie jak przynaglam katolików, aby wyróżniali się w okazywaniu solidarności nowym członkom swoich wspólnot, wzywam też imigrantów, aby uznali, że mają obowiązek odnosić się z szacunkiem do przyjmujących ich krajów i respektować prawa, kulturę i tradycje narodu, który ich gości. Tylko w ten sposób rozwijać się będzie harmonijne współżycie społeczne.

Droga do rzeczywistej akceptacji imigrantów z całą ich odmiennością kulturową jest w praktyce trudna, a w niektórych przypadkach staje się prawdziwą drogą krzyżową. Nie może nas to jednak odwodzić od realizacji woli Boga, który w Chrystusie pragnie przyciągnąć do siebie wszystkich ludzi, posługując się jako narzędziem swoim Kościołem - sakramentem jedności całego rodzaju ludzkiego.  

Często pojawiające się myślenie „najpierw musimy zadbać o siebie” nie może nam przesłonić prawdy o tym, czego wymaga od nas Chrystus.

Korzystałem z „Kompendium nauki społecznej Kościoła” opracowanego przez Papieską Radę Iustitia et Pax, Jedność, Kielce, 2005.