Sanktuarium na linii frontu

Andrzej Grajewski 


publikacja 02.05.2015 06:00

Zaintrygował mnie leżący w kącie kaplicy w Mariupolu odłamek skały. Okazało się, że to kamień spod Jasnej Góry. Poświęcony w 2006 r. przez papieża Benedykta XVI,
 stanie się kamieniem węgielnym maryjnego sanktuarium na wschodniej Ukrainie. 


Sanktuarium na linii frontu Andrzej Grajewski /Foto Gość Tak ma wyglądać kościół Matki Bożej Częstochowskiej w Mariupolu – pokazywał o. Leonard

Budują je od kilku lat ojcowie paulini z parafii pw. Matki Boskiej Częstochowskiej w Mariupolu. Proboszczem jest o. Leonard Aduszkiewicz, Polak z Białorusi, urodzony pod Grodnem. W parafii pracuje także o. Paweł Tomaszewski, Polak z Ukrainy, pochodzący z Kamieńca Podolskiego, oraz o. Marek Kowalski z Polski. Pomimo wojny, która w sierpniu 2014 r. podeszła pod miasto, zdołali wybudować już mury klasztorne i kaplicę, w której od wielu miesięcy odprawiają Msze święte. Budowa jest solidna, z czerwonej cegły. Góruje nad miastem, podobnie jak Jasna Góra nad Częstochową. Do murów przylega obszerny plac z krzyżem, postawionym tam, gdzie w przyszłości stanie świątynia. W miejscu, w którym od wielu miesięcy toczy się wojna, sanktuarium będzie znakiem pokoju i pojednania ludzi z Bogiem oraz ludzi między sobą.


Przy ul. Italjanskiej


Parafię w Mariupolu założyli Włosi, którzy w XIX w. mieli tu ważny punkt handlowy. Pół Europy żywiło się wtedy zbożem kupowanym w imperium carskim. Port nad Morzem Azowskim, położony przy ujściu rzeki Kalmius, był wygodnym miejscem do jego odbioru i transportu. Włoska kolonia była tak rozległa, że nawet jedną z ulic w centrum miasta nazwano Italjanska. Właśnie przy niej w październiku 1854 r. zaczęła się budowa świątyni pw. Wniebowzięcia NMP. Ukończono ją w 1860 roku. Wspólnota katolicka w mieście szybko się rozwijała, w 1912 r. liczyła już 1200 wiernych. Po tamtej świątyni nie pozostał żaden ślad, jedynie obszerny budynek parafialny, wykorzystywany teraz na cele komunalne. Kościół został zburzony przez komunistów w latach 30., XX w., a na jego miejscu stoi obecnie areszt śledczy. Półmilionowe miasto, położone niedaleko granicy z Rosją (ok. 50 km), stało się na dziesięciolecia religijną pustynią duchową. 


Apel radiowy


– Wszystko zaczęło się od ogłoszenia w 1995 r. przez radio, że zbiera się wspólnota katolików w Mariupolu – wspomina Walenty Kryżewicki, aktywnie od lat uczestniczący w życiu wspólnoty katolickiej w mieście, główny inżynier budowy sanktuarium. Nikt jednak nie odpowiedział na ten anons. Dopiero po paru miesiącach udało się zorganizować pierwsze spotkanie katolików z Mariupola. 
Pan Kryżewicki pochodzi z Mścisławia na Białorusi. Ma polskie korzenie, na emeryturze zaczął intensywną naukę języka polskiego. Jak wspomina, przebudzenie religijne przeżył dopiero w 1991 r., kiedy podczas podróży służbowej wstąpił do kościoła św. Mikołaja w Kijowie.

Po powrocie do Mariupola zaczął szukać takich jak on. W miejskim muzeum dowiedział się, że w mieście stał kościół katolicki, ale został zburzony, ocalał tylko dawny dom parafialny. Pan Walenty rozmawiał z jednym z jego mieszkańców, który zapewniał go, że choć mieszka w Mariupolu od wojny, żadnego katolika nigdy tutaj nie spotkał. Nie dawało mu to jednak spokoju. Wiedział, że katolicy w mieście byli, tyle że praktykowali w miejscach swojego pochodzenia. Tam brali śluby, przystępowali do sakramentów, chrzcili swoje dzieci. Gdy więc podjęta została kolejna próba zebrania katolików w mieście, dołączył do nich.

We wrześniu 1995 r. w Mariupolu została odprawiona pierwsza Msza św., a rok później zarejestrowano parafię. Pierwsze spotkania odbywały się w prywatnych mieszkaniach, na które dojeżdżali księża z okolicznych parafii, głównie z Bierdiańska. Po kilku miesiącach parafia liczyła już ponad 30 osób i wyraźnie potrzebowała stałego duszpasterza. Wtedy z Polski przyjechał paulin, o. Symplicjusz Berent, który stworzył podstawy parafii paulińskiej w Mariupolu. Kupiony został dom na przedmieściach miasta i po adaptacji powstała tam kaplica pw. Matki Bożej Częstochowskiej. Została w niej umieszczona kopia wizerunku Czarnej Madonny przywieziona z Jasnej Góry. 


Parafia rozrastała się dość szybko, gdyż po roku liczyła już ponad 100 osób. Wiele z nich to przedstawiciele miejscowej inteligencji, często ludzie z polskimi korzeniami. Widoczny był także napływ młodzieży. W 2003 r. zaczęła się budowa sanktuarium. Ułatwiła ją decyzja władz miasta, które w ramach rekompensaty za zniszczony kościół przekazały parafii plac w środku miasta. Zanim jednak ruszyła budowa, trzeba było stworzyć żywą wspólnotę. 


Specyfika? Szukam ludzi


– Specyfiką pracy duszpasterskiej w Mariupolu jest stałe poszukiwanie ludzi – mówi o. Leonard, który pracuje tutaj od 2009 r., a od 3 lat jest proboszczem. – W Polsce, czy nawet u nas, na Białorusi, ludzie sami przychodzą do kościoła. Tutaj muszę ich znaleźć i zachęcić do przyjścia. Mam spore grono znajomych, poprzez których staram się nawiązać dalsze kontakty. Podczas spotkań i rozmów pojawiają się pytania o wiarę i tak zaczyna się katecheza. Efekt jest taki, że 50 proc. z nich zaczyna później chodzić do kościoła, ale też nie od razu. To jest proces. Najpierw przychodzą na święta, a dopiero po pewnym czasie, po dwóch, trzech latach, zaczynają regularnie uczestniczyć we Mszy świętej.

W większości to ludzie ochrzczeni, często prawosławni, ale zdarzają się także protestanci. Wielu spośród nich ma korzenie katolickie, ale w czasach sowieckich czasem łatwiej było trafić do wspólnoty ewangelickiej, aniżeli znaleźć parafię katolicką, stawali się więc ewangelikami, a teraz wracają do wiary przodków. Wyróżniają się poziomem wiedzy religijnej oraz przyzwyczajeniem do regularnego uczestniczenia w niedzielnej Mszy świętej. Mają za to problem z mariologią i przyjęciem tradycji Kościoła. Ludzie z tradycji prawosławnej są znacznie gorzej przygotowani pod względem wiedzy religijnej i wymagają więcej pracy, ale i łatwiej się adaptują. Większość z tych nowych parafian to kobiety, a ostatnio przychodzą całymi rodzinami.

Każdą osobę przygotowuje się przez wiele miesięcy do chrztu, a później Komunii świętej. W tej chwili przygotowuję sześć osób, spotykając się z nimi regularnie w czasie, który jest dla nich wygodny. 
Jest także szkółka niedzielna dla dzieci i młodzieży, którą prowadzi o. Paweł. Dużą popularnością cieszyły się sierpniowe pielgrzymki z Doniecka do Mariupola. Brało w nich udział kilkadziesiąt osób, w większości młodych. Pielgrzymi szli przez 5 dni. Niestety, w zeszłym roku z powodu wojny pielgrzymki zawieszono. Pytany o to, jak budowa sanktuarium wpłynęła na integrację miejscowej parafii, o. Leonard podkreśla, że od kiedy zaczęto odprawiać Msze św. w kaplicy na terenie sanktuarium, frekwencja zdecydowanie się zwiększyła. Z całą pewnością ukończenie budowy będzie także elementem rozwoju społeczności katolickiej w Mariupolu. 


Nie opuścimy ich


Sanktuarium będzie mieć wielkie znaczenie dla wszystkich katolików ze wschodniej Ukrainy. – W czasach pokoju być może budowalibyśmy już dzisiaj kościół, ale wojna zmusiła nas do zmiany planów – wspomina o. Leonard. – Mamy problemy finansowe, ale także materiałowe. Obawiano się wozić do nas cokolwiek, gdyż rabowano materiały budowlane. W normalnych warunkach miałbym cegły, ile bym chciał. Teraz musiałem czekać ponad 2 tygodnie, podobnie było z blachą na dach. Wojna niezwykle nam utrudniła wszelką działalność, ale kontynuujemy budowę.

Chcemy jak najszybciej skończyć część klasztorną, aby tam się przenieść i zacząć budować kościół. Wtedy sprzedamy dom, w którym obecnie jest kaplica na peryferiach miasta, i dokończymy kościół. 
Chodząc po terenie budowy, podziwiałem, jak wiele tej wspólnocie udało się zrobić, pomimo wojny. Mury pociągnięto do końca oraz pokryto dachem. – Ale teraz bez pomocy z zewnątrz nie ruszymy dalej – przekonuje o. Leonard.

Z kronik wynika, dodaje, że pierwszy kościół katolicki w Mariupolu budowano w czasach wojny krymskiej, kiedy wielu wydawało się, że nie ma to żadnego sensu. A jednak zdołano uzbierać fundusze, a pomógł nawet król Włoch, Wiktor Emanuel, który wsparł budowę hojnym datkiem 10 tys. franków. Dzisiaj znów toczy się wojna, a kilkaset metrów od naszej parafii przebiega linia frontu. Na pomoc żadnego z królów raczej nie możemy liczyć, pozostają nam więc ludzkie serca i do nich się zwracamy, także w Polsce. Jak dotąd nie zawiedliśmy się. Dlatego wierzę, że z Bożą pomocą uda nam się skończyć to dzieło i w mieście Maryi, bo przecież nazwa miasta pochodzi właśnie od Maryi, stanie świątynia pw. Maryi Częstochowskiej. Jej ikona wisi nie tylko u nas, ale i w prawosławnych cerkwiach, będzie więc dobrze wpisywała się w lokalny krajobraz.


– A co z wojną? – pytam o. Leo
narda. W styczniu ponad 100 pocisków rakietowych spadło na pobliskie osiedle, było wielu zabitych i rannych. Huk dział z pobliskiego frontu słychać praktycznie każdego dnia, a pierwsza linia okopów jest kilka kilometrów od miejsca, gdzie stoi kaplica. – Co ma być, to będzie – odpowiada proboszcz z Mariupola. – Wszystko jest w ręku Boga. Nigdy nie miałem pokusy, aby stąd wyjechać. Moi współbracia także. Jesteśmy tu potrzebni, naszym parafianom, ale także innym chrześcijanom, z którymi jesteśmy bardzo zżyci. Dla nich jest ważne, kiedy mogą powiedzieć: „O, patrzcie, katolicy są z nami”. Nie możemy ich zostawić, a zresztą gdybyśmy wyjechali, to kto zakończyłby tę budowę?



Ofiary na budowę sanktuarium maryjnego w Mariupolu można wpłacać na konto:

Kuria Generalna Zakonu Paulinów, ul. Kordeckiego 2, 
42-225 Częstochowa.
PKO Bank Polski II 
O/Częstochowa, Al. NMP 19, 42-200 Częstochowa

SWIFT CODE BPKOPLPW 

PLN
 70 1020 1664 0000 3302 0185 8539
EURO 94 1020 1664 0000 3302 0031 8717
USD19 1020 1664 0000 3302 0139 1044


Z tytułem wpłaty: Ofiara na Mariupol

TAGI: