Boscy kryminaliści

Przemysław Kucharczak

publikacja 05.05.2015 06:00

- Jestem typowym złodziejem. Kiedyś nawet kościół okradłem - mówi nawrócony Bartek. W Jastrzębiu-Szerokiej siedzą ostrzy faceci, o których Jezus upomniał się za kratami.

 Kapelan ks. Jacek Pawlus głosi homilię w Wielki Czwartek w kaplicy Zakładu Karnego w Jastrzębiu-Szerokiej Przemysław Kucharczak /Foto Gość Kapelan ks. Jacek Pawlus głosi homilię w Wielki Czwartek w kaplicy Zakładu Karnego w Jastrzębiu-Szerokiej

Na prawie 1100 kryminalistów w jastrzębskim Zakładzie Karnym na niedzielne Msze święte przychodzi tylko 60. A może aż 60? Więzienie w Szerokiej jest półotwarte, osadzeni w ciągu dnia chodzą swobodnie po jego terenie. Nie jest więc tutaj tak jak nieraz w innych zakładach, że więźniowie idą do kaplicy tylko po to, żeby na godzinę urwać się z celi. W Jastrzębiu do Jezusa Eucharystycznego, którego w każdą niedzielę i w każdy czwartek wznosi w górę w więziennej kaplicy ksiądz kapelan Jacek Pawlus, przychodzą ci osadzeni, którzy naprawdę tego chcą. – Jestem typowym złodziejem. Kradłem, oszukiwałem od wielu lat. Kiedyś nawet kościół okradłem – mówi Bartek.

Rozmawialiśmy z nim w zakrystii więziennej kaplicy przed Mszą św. w Wielki Czwartek. W dniu, w którym przed dwoma tysiącami lat także Jezus został uwięziony. Bartek to facet w średnim wieku. Blizny na policzku, pewne, zdecydowane ruchy. Siedzi od trzech lat, zostało mu jeszcze 14 miesięcy za kratami. W młodości odszedł od Kościoła. – Pokłóciłem się z Panem Bogiem. A właściwie to sam chciałem być bogiem. Zafascynowałem się czarami, magią. Ciekawe, że zaraz po wejściu w okultyzm zaczęło mi się nagle... dobrze dziać. Miałem, co chciałem. Z tym, że to było takie złudne. Przez całe życie za to płacę – wspomina. Wśród konsekwencji było i to, że zaczął coraz głębiej wchodzić w przestępczy świat. – Żyłem w rozwiązłości seksualnej. Rozbiłem jedno małżeństwo, moje kolejne związki rozpadały się. To dlatego, że w życiu kierowałem się chciejstwem – uważa. Wpadł też w alkoholizm. Kradł, żeby mieć pieniądze na alkohol. Nic nie zapowiadało, żeby coś w jego życiu mogło się zmienić. Zmiany nie przyniosła pierwsza odsiadka. Ani druga – do czasu, kiedy przed rokiem spotkał się ze splotem niespodziewanych dla siebie wydarzeń.

Idź se, babo

Zaczęło się od siostry Anny, szarytki, bardzo bezpośredniej kobiety. Zaczepiła go na oddziale odwykowym mokotowskiego aresztu. – Ja do niej: „Ale o co chodzi, proszę panią?” – śmieje się dzisiaj Bartek. – Ona, że chce porozmawiać. Ja na to, że nie ma o czym. Ale siostra i tak do mnie mówi: „Jezus cię kocha takiego, jaki jesteś”. Odpaliłem: „Idź se, babo”, ale jednak te słowa we mnie zapadły. Zacząłem się dziwić: „Jak to: mnie, który zrobiłem w życiu tyle różnych rzeczy, siostra zakonna mówi coś takiego?” – wspomina.

Wkrótce szarytka zapytała, czy zmienił zdanie. „Ale co się siostra przyczepiła?” – warknął złodziej. „Chcę pięć minut porozmawiać” – nie ustępowała. Zgodził się. – Zwróciła się wtedy do mnie: „Powiedz, dlaczego taki jesteś?” – wspomina. Jeszcze się trochę irytował, rzucił: „Ale niech mnie siostra nie dotyka!”, jednak chciał rozmawiać z tą bezpośrednią zakonnicą. Podczas jednego z następnych spotkań powiedziała mu: „W moim zgromadzeniu jest 150 sióstr i one wszystkie się za ciebie modlą”. – To był moment, kiedy zmiękły mi kolana. Jak to, za mnie, który zrobiłem w życiu tyle dziwnych rzeczy? – mówi. Sądził wtedy, że zakonnice powinny raczej bać się kogoś takiego jak on. – Potem siostra powiedziała: „Przyprowadzę ci fajnego spowiednika, bo masz pokręcone życie”. Ostrzegła, że z powodu moich doświadczeń z okultyzmem diabeł może mi nie dawać spokoju – wspomina.

Wstaję i nie palę

Jezus wszedł wtedy w jego życie z nieprawdopodobną siłą przez ogromną moc sakramentu pokuty. Ten cud pociągnął za sobą następne, m.in. pogodzenie się z rodziną, zwłaszcza z mamą, której wcześniej nienawidził. Ten recydywista zaczął doświadczać, że Jezus jest żywą Osobą, że odpowiada na jego modlitwy. – Paliłem. Pół roku temu poprosiłem Jezusa i Maryję, żeby zabrali ode mnie nałóg, bo to niszczy moje ciało. Rano wstaję i... nie muszę palić. Papierosy mi przestały smakować. Nie byłem przy tym nerwowy ani nic... – wspomina. – Albo ostatnio miałem problem na celi. Nie dogadywałem się z jednym chłopakiem. A w więzieniu nie wolno się skarżyć, bo kim się wtedy jest? Poszedłem do kaplicy i się modlę: „Panie Jezu, ja wiem, że to dla Ciebie może jest jakieś głupie, ale nie rozwiązałbyś mi tego?”. Bo ja z Nim tak rozmawiam... Na trzeci dzień dostałem niespodziewanie propozycję przejścia do innej celi – relacjonuje. – Ja wiem, że po wyjściu nie zawsze będzie mi łatwo, zwłaszcza że jestem naznaczony przez kryminał. Ale jest parę osób, które mi podadzą rękę. Mam kolegę, który wyszedł dwa lata temu po 20 latach odsiadki, a teraz ma piękną żonę, roczną córeczkę i pracę – mówi. Nie wyobraża sobie dziś życia bez modlitwy porannej. I bez wieczornego dziękczynienia Bogu za chęć do życia. Bartek uważa przy tym za przesadzoną powszechną opinię, że ludzie nawróceni nie mają w więzieniu życia. Choć oczywiście, kiedy mówi, że idzie do kaplicy, słyszy czasem komentarz: „A ja tam do pedałów nie pójdę”. Pyta wtedy: „Dlaczego tak mówisz?”.

Nie irytują go te odzywki, bo padają z ust takich chłopaków, jakim on sam jeszcze niedawno był. – To dla mnie test, czy schowam głowę w piasek, czy podejmę dyskusję. Zresztą to Jezus jest najważniejszy. Nie mam autorytetów wśród więźniów, to są zwykli ludzie – uważa. Jedna z ostatnich dyskusji przyniosła taki efekt, że rozmawiający z Bartkiem więzień sam poszedł do spowiedzi.

Cztery milimetry tchawicy

Od 2001 r. w więzieniu siedzi Daniel, który pochodzi właśnie z Jastrzębia. Już jako 12-latek był objęty dozorem kuratora. – Byłem krnąbrnym dzieckiem, z alergią na Kościół. Rodzice mieli ze mną wielkie problemy, w odróżnieniu od mojej starszej siostry, która była idealna i do dzisiaj jest dla mnie wzorem – mówi. Jako 19-latek trafił do więzienia już po raz drugi. W dorosłym życiu na wolności spędził tylko 6 lat. W tym czasie ożenił się, urodziła mu się córka. – Ale moim największym przyjacielem był alkohol, co komplikowało mi życie rodzinne – wspomina. Na złość otoczeniu, a zwłaszcza katolikom, wstąpił do Świadków Jehowy. – Ale z powodu hulaszczego, niemoralnego życia zostałem wykluczony z ich społeczności. Żona ode mnie odeszła. Za usiłowanie zabójstwa trafiłem do więzienia – wylicza. – Żyłem w poczuciu winy wobec Boga i byłych współwyznawców. Uważałem, że człowiek, który oddalił się z ich organizacji, nie ma szans. Że jest jakby poza Bogiem – mówi. W 2005 r. Daniel powiedział: „Boże, wybacz mi, bo wiem, że jestem złym człowiekiem”, po czym... powiesił się. Działo się to w celi izolacyjnej. – Mówią, że nie da się tam powiesić w kąciku sanitarnym. Wszystko się da... Odratowano mnie, ale oddychałem tylko czterema milimetrami tchawicy – relacjonuje.

Trafił na stół operacyjny. Lekarz powiedział, że ma tylko 5 procent szans na przeżycie – a i wtedy grozi mu, że będzie rośliną. Daniel znów zaczął się modlić. – Chirurg uznał, że operacja udała się w 100 procentach. Wróciłem do normalnego funkcjonowania. Została mi tylko zadyszka, kiedy biegnę. Jestem Bogu wdzięczny, że dał mi drugą szansę – mówi. Przed trzema laty jeden z wychowawców więzienia w Cieszynie powiedział mu: „Daniel, zapisałem cię na Alphę”. – Ale panie kierowniku...! – próbował oponować, w końcu jednak dał spokój. Zależało mu na możliwości pracowania, więc nie chciał się kłócić. To był Kurs Alpha – akurat ten organizowały wspólnoty protestanckie. – Zdziwiłem się, że różne wyznania potrafią coś zrobić wspólnie. Tam na nowo odrodził się we mnie Duch. Zacząłem wierzyć, że nic nie jest dla mnie skończone, że wszystko przede mną – mówi. – Odkryłem, że Duch Święty jest realną Osobą. Wyszedłem z Kościoła katolickiego i do niego wróciłem, taka jest klamra mojego życia. Opowiadam przyjaciołom o Bogu, składam świadectwo mojego nawrócenia – dodaje.

To nawrócenie rodzinnej „czarnej owcy”, recydywisty z wieloletnim wyrokiem, robi wrażenie też na jego bliskich. Z więzienia, gdzie ciągle jest się w towarzystwie kryminalistów, trudno wyjść jako lepszy człowiek. Tymczasem bliscy widzą, że Daniela zmienia jakaś potężna siła. – Moja mama się nawróciła. Siostra i szwagier też przychodzą na nabożeństwa, chcą słuchać słowa Bożego. Utwierdzają mnie w tym, że jestem na dobrej drodze – mówi.

TAGI: