Brat na ołtarzach

Alina Świeży-Sobel

publikacja 02.04.2015 06:00

Łękawica, Rychwałd. Tu od lat trwała modlitwa o beatyfikację zamordowanego w Peru sługi Bożego o. Michała Tomaszka. Tu żyją dwie jego rodziny: ta, w której przyszedł na świat i poznał Boga, i ta franciszkańska, którą wybrał, by życie Bogu oddać. Obie przygotowują się do soboty 5 grudnia, kiedy w peruwiańskim Chimbote odbędą się uroczystości beatyfikacji o. Michała i o. Zbigniewa Strzałkowskiego.

Rodzeństwo sługi Bożego Michała Tomaszka przy jego portrecie: (od lewej) Urszula Raczek, Maria Kozieł, Marek Tomaszek  archiwum rodziny Rodzeństwo sługi Bożego Michała Tomaszka przy jego portrecie: (od lewej) Urszula Raczek, Maria Kozieł, Marek Tomaszek

Będzie pierwszym wyniesionym na ołtarze reprezentantem Żywiecczyzny. – To wielkie wydarzenie i ogromny zaszczyt dla wszystkich mieszkańców Łękawicy. Dołożymy wszelkich starań, żeby ten uroczysty moment godnie uczcić – zapewnia wójt Tadeusz Tomiczek. W Łękawicy, Rychwałdzie i całej diecezji bielsko-żywieckiej rozpoczynają się rozmowy i przygotowania do beatyfikacji. Trwają modlitwy także w Radziechowach, gdzie w pierwsze soboty gromadzą się dzieci o. Michała, czyli członkowie stowarzyszenia „Dzieci Serc”, któremu patronuje sługa Boży Tomaszek.

Z tego domu...

W rodzinnym domu w Łękawicy wciąż stoi szafa o. Michała z jego rzeczami: ubraniami i gitarą, której nie zabrał do Peru. Są jego książki, zdjęcia, których zrobił mnóstwo w Polsce i na peruwiańskiej misji. Są też pamiątki z Peru pozostawione już po jego śmierci przez odwiedzających to miejsce franciszkanów, którzy w drodze z Peru przyjeżdżali, by opowiedzieć, co się dzieje w Pariacoto. Jest przyznane pośmiertnie najwyższe peruwiańskie odznaczenie: „Słońce Peru”.

Jeden ze współbraci o. Michała, Grzegorz Sroka, znawca leczniczych właściwości ziół, ofiarował rodzinie potężny portret brata, namalowany na jego zamówienie. Pod tym portretem siadamy do stołu, by porozmawiać o początkach życiowej drogi męczennika. I o tym, jak trudno do dziś pokonać ból, który poczuli wtedy, w sierpniu 1991 roku, gdy dowiedzieli się, że zginął, zastrzelony przez terrorystów z komunistycznych oddziałów „Świetlistego Szlaku”. Siostry: Urszula Raczek i Maria Kozieł, a także brat bliźniak męczennika – Marek Tomaszek z trudem wracają do wspomnień. Co chwila w oczach pobłyskują łzy, ale są i uśmiechy...

Matczyna modlitwa

– W dzieciństwie przeżywaliśmy trudne chwile. Były też biedne chwile. Razem pracowaliśmy, żeby pomóc mamie, która po śmierci taty została sama z czwórką dzieci i swoimi rodzicami potrzebującymi opieki. Utrzymaniem była jedynie renta po tacie i gospodarstwo, więc trzeba było pracować, a Michał uczestniczył we wszystkim – wspominają tamte czasy. I przyznają, że taki pozostał do końca, również wtedy, kiedy przyjeżdżał z seminarium na wakacje. – Lubił majsterkować, a nam pomagał jeszcze robić pustaki, kiedy budowaliśmy domy – mówi Marek Tomaszek. – Nie bał się roboty. Moja sąsiadka do dziś wspomina, jak pomógł jej kosić i umiał się kosą dobrze posłużyć – dodaje Maria Kozieł. O mamie, Mieczysławie, w domu nazywanej Barbarą, jej dzieci mówią krótko: – Była bardzo dzielna i silna... – Po utracie taty baliśmy się o mamusię, więc jeszcze bardziej się staraliśmy – mówi Maria.

Ojciec odszedł, kiedy bliźniacy przystępowali do Pierwszej Komunii Świętej. Trafił wtedy do szpitala i dwa tygodnie później zmarł. A mieszkańcy do dziś wspominają, jak pani Tomaszkowa po niedzielnej Mszy św. prowadziła dzieci na grób męża i wspólnie, głośno, odmawiali modlitwę za niego... Siostry opowiadają, jak się modliły, kiedy bracia tuż po urodzeniu ciężko zachorowali. – Marek był w lepszej kondycji. Michałowi lekarz w szpitalu nie dawał szans na przeżycie. Kazał mamie zostać, by była przy nim, jak będzie umierał. A mama nie posłuchała. Poszła do kościoła, odprawiła Drogę Krzyżową, prosząc Boga: „Jeśli masz zabierać, zabierz obydwóch”. A kiedy wróciła do szpitala, Michał zaczął lepiej oddychać i zaczęła się poprawa – mówi Urszula Raczek.

Wiara rodzi się w domu

Do dziś mają w pamięci przykład mamy, która tych kilka kilometrów z Łękawicy do sanktuarium Matki Bożej w Rychwałdzie uparcie pokonywała piechotą. Nie pozwalała się nikomu podwieźć, bo również ta droga była jej modlitwą, ofiarowaną w jakiejś intencji. Pielgrzymowała razem z dziećmi. Chłopcy byli ministrantami. Michał postanowił po podstawówce uczyć się we franciszkańskim niższym seminarium duchownym. Już tam rówieśnicy, później także franciszkanie, zauważali, że modlił się dłużej niż inni, a z rodzinnego domu przywiózł własną figurkę Maryi. Kiedy po maturze wstępował do zakonu, pisał w podaniu, że pragnie służyć Bogu i Niepokalanej... – Potem były różne sytuacje, które potwierdzały, że myśli też o misjach. Kiedy jego przyjaciele z seminarium: o. Jarek Wysoczański i o. Zbyszek Strzałkowski postanowili wyjechać do Peru, było jasne, że też będzie chciał jechać. Baliśmy się, jak mama to przyjmie – przyznaje Marek Tomaszek. – A mamusia powiedziała tylko, że na początku drogi zakonnej oddała go Panu Bogu, więc i teraz zatrzymywać go nie może – dodaje Maria Kozieł. Uśmiechają się na wspomnienie tego dnia, kiedy udało się zrobić jej niespodziankę i zorganizować niedostępne w tamtym czasie telefoniczne połączenie z Pariacoto. – Pojechała z Markiem do Krakowa i niczego nie wiedziała. Kiedy usłyszała głos Michała, była bardzo szczęśliwa. Przyjechała do domu wniebowzięta – mówi Maria Kozieł.

Łzy w sercu

– A kiedy dotarła do nas wiadomość o śmierci Michała, baliśmy się o reakcję mamusi. Urszula dowiedziała się wcześniej niż mama i straciła przytomność. Wezwaliśmy pogotowie, a mama zaskoczyła wtedy wszystkich spokojem. Powiedziała tylko, że nie chce stracić drugiego dziecka. Jak z Krakowa przyjechali ojcowie z oficjalną informacją, wyszła do nich ze słowami: – Chodźcie, nie będę płakać... Później dowiedzieliśmy się, jak Michał zginął. Bałam się jej o tym powiedzieć, a mama z ulgą podziękowała za tę wiadomość, bo była już spokojniejsza, że zginął od razu. Bała się, że cierpiał. Dopiero wtedy uścisnęła mnie mocno i popłynęły z jej oczu łzy. Tego uścisku nie zapomnę – mówi siostra Maria. Dopiero 9 lat później, pod opieką drugiego syna, pojechała na grób Michała i na miejsce, w którym został zamordowany. – Podróż była długa, przez Rzym, Limę, a mama wciąż tylko pytała o jedno: kiedy będziemy już na miejscu. Uspokoiła się dopiero, kiedy w kościele w Pariacoto stanęła przy sarkofagu z trumną Michała. Tam w końcu odzyskała spokój. Długo się modliła na jego grobie – wspomina Marek Tomaszek. Sam nie chce mówić, co wtedy czuł. Ale wystarczająco wiele mówi informacja, że do dziś nie był gotów obejrzeć zdjęć wykonanych po śmierci brata i w czasie pogrzebu. – Śmierć brata boli i zawsze będzie bolała. Jeżeli miałaby się przyczynić do nawrócenia choćby jednego człowieka, Bogu niech będą dzięki. Do tej pory rozmawiałem z nim i modliłem się za jego duszę, i za Zbyszka. Teraz modlę się o jego wstawiennictwo, żeby mi pomógł żyć i przyjąć to, co się ma wydarzyć. Beatyfikacja jest przecież także dla nas wielkim wyzwaniem – przyznaje Marek Tomaszek.

Grudki miłości

Matce Michała mieszkańcy Pariacoto przekazali ziemię zroszoną jego krwią, zebraną z miejsca egzekucji. Przywieźli ją z Markiem do Łękawicy, na cmentarz. Teraz, umieszczona w tablicy upamiętniającej męczennika, znajduje się na grobowcu franciszkanów w Rychwałdzie. Cząstka tej ziemi znalazła się też w Kurhanie Narodowej Pamięci na Matysce w Radziechowach. Umieścili ją tam opiekujący się tym miejscem członkowie stowarzyszenia integracyjnego „Dzieci Serc”. – Od 2008 r. o. Michał Tomaszek jest oficjalnym patronem naszego stowarzyszenia, a jego dom rodzinny staje się też trochę naszym domem – mówi Jadwiga Klimonda, prezes stowarzyszenia, które przygotowało też wystawę o ojcu Michale. – Staramy się poznać jego życie, jego bliskich. Odprawiamy nowennę przed jego beatyfikacją i coraz więcej osób z okolicy prosi o modlitwę za jego wstawiennictwem...

TAGI: