Zaangażowanie polityczne chrześcijan

Andrzej Macura

publikacja 20.02.2015 11:01

Polityka bywa brudna. Ale głównie wtedy, gdy zajmują się nią ludzie brudni. Chrześcijanie są wezwani do tego, by uprawiać ją inaczej.

Sejm. Dobre pole dla działania chrześcijan Jakub Szymczuk /Foto Gość Sejm. Dobre pole dla działania chrześcijan
Zadanie świeckich w Kościele? Zajmować się sprawami świeckimi i kierować nimi po myśli Bożej

 „Lepiej gdy jeden człowiek umrze za lud, niż miałby zginąć cały naród”. Kalkulacje Kajfasza wcale nie byłyby tak cyniczne, gdyby naprawdę chodziło mu o dobro Izraela, a nie o pozycję jego przywódców. Ci dali wyraz swoim prawdziwym intencjom, gdy oskarżając przed Piłatem Jezusa użyli argumentu „Jeżeli Go uwolnisz, nie jesteś przyjacielem Cezara; każdy, kto się czyni królem, sprzeciwia się Cezarowi”. Ech, ta polityka. Czy w ogóle godzi się chrześcijaninowi w czymś takim uczestniczyć?

Zadanie dla świeckich

W naszym skrótowym wykładzie katolickiej nauki społecznej doszliśmy właśnie do kwestii politycznego zaangażowania chrześcijan. Odpowiadając na postawione pytanie trzeba chyba powiedzieć: „ w czymś takim” – a więc knowaniach, rozgrywkach służących wspieraniu własnych, partykularnych interesów – chrześcijanin na pewno nie powinien uczestniczyć.  W polityce rozumianej jako trosce o dobro wspólne – jak najbardziej.

To w zasadzie zadanie świeckich, bo przecież duchowni czy zakonnicy mają w Kościele jednak inne zadania. No właśnie. „Zadaniem ludzi świeckich (...) jest szukanie królestwa Bożego poprzez zajmowanie się sprawami świeckimi i kierowanie nimi po myśli Bożej” – przypomniał ostatni sobór w Konstytucji Dogmatycznej o Kościele „Lumen gentium”. Świecki ma głosić Ewangelię przez swoje świadectwo życia przeżywanego w realiach świeckich, ale zakorzenionego w Chrystusie. A polityka – obok kultury czy działalności społecznej – to jedna z dziedzin owego świeckiego życia.

Jak się nie ubrudzić?

Kiedy trzeba godzić wiele sprzecznych interesów troska o dobro wspólne to rzecz trudna. Łatwo w tym wszystkim albo zgubić ideały albo zacząć dbać tylko o przeforsowanie swojego. Ciągle dalekowzrocznie pamiętając o dobru wspólnym rzeczą najważniejszą jest wtedy kierowanie się roztropnością – przypomina katolicka nauka społeczna. Właśnie roztropność „uzdalnia do spójnych, konsekwentnych decyzji podejmowanych z poczuciem realizmu i odpowiedzialności za skutki swoich poczynań”. To nie to samo co przebiegłość, utylitarna kalkulacja czy bojaźliwość i niezdecydowanie. Roztropność „uzdalnia do rozeznania prawdziwego dobra w każdej okoliczności i do wyboru środków odpowiednich dla jego urzeczywistnienia”. 

Właśnie, chodzi o realizm uwzględniający istniejące okoliczności i mający też na uwadze skutki takich czy innych poczynań. Chrześcijańscy radykałowie stawiając sprawy na ostrzu noża przekonani są zazwyczaj, że to jedyna uczciwa postawa; że tylko oni nie zdradzają Jezusa, a wszyscy inni pertraktują ze złem. Tymczasem skutki ich radykalizmu bywają czasem opłakane. Bo per saldo często przynoszą więcej zła niż dobra.

Roztropność to trochę jak gra w szachy. Najpierw trzeba dokładnie poznać zagadnienie w zakresie którego ma się podejmować jakieś decyzje. Także zasięgając potrzebnych opinii, by potem nie strzelać kulą w płot. Potem trzeba skonfrontować sprawy z Bożym zamysłem. I dopiero wtedy, widząc różne możliwości, podejmować decyzje pozwalające wprowadzić czy choćby tylko zachować jak najwięcej dobra.

W praktyce

Chrześcijański polityk powinien zawsze wspierać to, co dobre; co służy dobru wspólnemu i społecznej sprawiedliwości. Powinien popierać dialog i pokój. Musi przy tym pamiętać, że życie społeczne i polityczne nie jest wyjęte spod prawa moralnego. Właśnie zapominanie o tym powoduje, że instytucje społeczne się dehumanizują, z  czasem wzmacniając „struktury grzechu”, czyli takie układy, które generują zło. Szanowanie przez chrześcijańskich polityków zasad moralnych to nie przejaw jakieś chęci dominacji nad innymi. To  wkład chrześcijan w to, by ład społeczny był bardziej sprawiedliwy i lepiej odpowiadał godności człowieka.

Kiedy chrześcijański polityk sprawuje władzę, powinien pamiętać, że powinna być ona służbą dla dobra wspólnego, ku któremu też powinno się też kierować cały wysiłek społeczeństwa. Z tego powodu rządzący zawsze powinien też szanować prawo moralne. Bo nie da się dbać o dobro ludzkie łamiąc je. To zawsze obraca się przeciwko człowiekowi i przeciwko społeczeństwu. Afery których antybohaterami są politycy są tego najlepszym przykładem.

Wierzący w Chrystusa polityk powołany jest też do działań sprzyjających temu, by  prawo wspierało szacunek dla zasad i wartości moralnych. Przyjętym rozwiązaniom nie wolno jednak przypisywać wartości absolutnej. Bo rzeczywistości nie da się ująć w jakiś sztywny schemat. Często zresztą podlega ona różnym przemianom. Co dziś dobre, za jakiś czas może okazać się niedoskonałe. Zawsze jednak trzeba pamiętać, że prawda, moralność, nie są  wynikiem głosowania. Gdy podejmowane są decyzje czy ustawy sprzeczne z zasadami i wartościami chrześcijańskimi wierzący  polityk ma obowiązek się sprzeciwić. Dopiero kiedy niemożliwe jest zapobieżenie tej sytuacji polityk, "którego osobisty sprzeciw wobec takich rozwiązań byłby jasny i dobrze wszystkim znany", mógłby poprzeć to, co ograniczy szkody, wybrać mniejsze zło.

W Polsce tak przyjęta została obowiązująca dziś ustawa antyaborcyjna. Dopuszcza zło zabijania dzieci nienarodzonych, ale mocno je ogranicza likwidując najgorsze rozwiązania. Także w takich sytuacjach trzeba jednak pamiętać, że są sytuacje, w których nie może być zgody na zło, a potrzeba świadectwa. Nawet takiego, które w ciągu wieków składali męczennicy...

Nie rozdział, a roztropna współpraca

Kościół szanuje autonomię sfery politycznej. Uważając jednak, że istnieją prawdy o człowieku wypływające z jego natury nie zgadza się na dualizm patrzenia na niego: inaczej w polityce, inaczej w Kościele. Bo prawda jest jedna. Dlatego nakłada na wierzących, także polityków, moralny obowiązek wierności przekonaniom;  obowiązek wpisany w sumienie, które jest jedno i niepodzielne.

Przeciwstawia się tym samym takiemu pojmowaniu owej autonomii, laickości, które te prawdy o człowieku próbują dyskredytować jako wypływające  tylko z zasad religijnych. Chrześcijanie często są w dzisiejszym świecie traktowani jak ludzie chorzy psychicznie, których trzeba niby leczyć z ich urojeń i z zasady odrzucać wszystko, co dla nich ważne. Tymczasem założenie, że wszystko co mają do powiedzenia wierzący jest błędem to niczym nieuprawniona dyskryminacja. Chrześcijanie mają prawo wpływać na życie społeczne zgodnie z regułami demokratycznej gry.

Warto też pamiętać – przypomina Kościół – że w realiach świata trudno znaleźć jakąś jedną partię, której program byłby w pełni zgodny z wymogami wiary. Dlatego przynależność chrześcijanina do partii nie powinna być nigdy ideologiczna, ale zawsze krytyczna. Chodzi o taką w niej obecność, by partia i jej program były inspirowane myślą chrześcijańską, znajdowały w chrześcijańskiej wizji człowieka i społeczeństwa zachętę do działań na rzecz dobra wspólnego.

Trzeba jednak być realistą. Czasem przecież popieranie jakiejś partii jest wyraźnie popieraniem działań przeciwko dobru wspólnemu, przeciwko prawu moralnemu. Kościół ma prawo uczyć i kształtować wiernych tak, by to rozumieli. Z drugiej strony w żadnym wypadku nikomu, żadnej partii,  nie wolno zawłaszczać autorytetu Kościoła wyłącznie na rzecz własnych rozwiązań. W sytuacjach spornych trzeba dialogu; trzeba „w szczerej rozmowie oświecić się nawzajem zachowując miłość i troszcząc się przede wszystkim o dobro wspólne”.

Korzystałem z „Kompendium nauki społecznej Kościoła” opracowanego przez Papieską Radę Iustitia et Pax, Jedność, Kielce, 2005.