Nie wszystkie światła gasną

Jacek Dziedzina

publikacja 04.02.2015 06:00

Kościół w Luksemburgu ma przyszłość – uważa abp Jean-Claude Hollerich. To odważne stwierdzenie w kraju, gdzie chrześcijaństwo, po ludzku patrząc, wydaje się właśnie przechodzić do historii.

Książę Luksemburga Henri z księżną Marią Teresą podczas dorocznej pielgrzymki w sanktuarium MB Fatimskiej w Wiltz. Para książęca nie kryje swojej szczerej wiary w Boga Henryk Przondziono /foto gość Książę Luksemburga Henri z księżną Marią Teresą podczas dorocznej pielgrzymki w sanktuarium MB Fatimskiej w Wiltz. Para książęca nie kryje swojej szczerej wiary w Boga

W najbliższym czasie aż 90 proc. parafii w Luksemburgu może zostać zlikwidowanych. Taki będzie prawdopodobnie efekt referendum, w którym mieszkańcy księstwa mają opowiedzieć się m.in. za rozdziałem Kościoła od państwa. Jedno wiąże się z drugim, ponieważ to władze państwowe zapewniają utrzymanie pracowników kościelnych, również duchownych, a także świątyń. A że bez stałego strumienia pieniędzy od państwa parafie te, z powodu coraz niższej liczby wiernych, nie będą w stanie się utrzymać, naturalnym procesem będzie ich stopniowe likwidowanie. Nie należy winić za to państwa, które rezygnuje z utrzymania „nierentownych” ośrodków kultu – rozdział Kościoła od państwa sam w sobie jest i tak spóźnionym, a koniecznym procesem. Zamknięcie niemal wszystkich parafii w małym państewku, którego para książęca należy do najbardziej wierzących monarchów, świadczy przede wszystkim o głębokim kryzysie tamtejszego Kościoła lokalnego. Nie wszystko jednak stracone. Podczas gdy Luksemburczycy gaszą światła w swoich kościołach, palą się kaganki licznych imigrantów z Portugalii, Brazylii i paru innych krajów. Przybysze stali się misjonarzami, którzy być może w kolejnych pokoleniach sprawią, że kościoły w Luksemburgu ponownie zostaną otwarte. O ile wcześniej nie zamienią się w hotele, dyskoteki i restauracje.

Bogactwo bez wiary

Obecnie podział administracyjny Kościoła katolickiego w Luksemburgu jest prosty: teren całego księstwa jest jedną diecezją, podlegającą bezpośrednio Watykanowi. W tej diecezji działają 274 parafie. Po referendum, które odbędzie się za pół roku, zostanie tylko… 30 z nich! Nie wiadomo jeszcze, co stanie się z „osieroconymi” kościołami i kaplicami, których jest dwukrotnie więcej niż terytorialnych parafii: to w sumie około 500 obiektów. W ciągle działających parafiach pracuje 236 osób, z czego 103 to księża. Na ich wynagrodzenia Luksemburg przeznacza ponad 24 mln euro rocznie. Po referendum, którego wynik jest raczej przesądzony, nie od razu państwo zablokuje wypłaty. Przewidziany jest okres przejściowy 8 lat. Potem pensje te będzie wypłacał Kościół. Wyjątkiem pozostaną arcybiskup Luksemburga i wikariusz generalny, którzy nadal będą utrzymywani z budżetu księstwa. Rodzi się pytanie, czy katolicy, stanowiący statystyczną większość w kraju o jednym z najwyższych PKB w świecie, będą w stanie utrzymać swoje parafie? Spójrzmy na liczby: Luksemburg zamieszkuje ponad 530 tys. ludzi, z których ok. 400 tys. stanowią katolicy. Praktykujących jest jednak zdecydowanie za mało, by można było mówić o wystarczającym finansowaniu przez dość zamożnych wiernych: dziś można mówić o mniej niż 10 proc. praktykujących.

– Kiedyś to był bardzo religijny kraj. Jak była wojna i bieda, to więcej osób praktykowało. Ale odkąd ludzie zaczęli być coraz bogatsi, religia straciła na znaczeniu – mówił mi kilka lat temu ks. Martin Molitir z miasteczka Wiltz. Mieliśmy okazję zobaczyć, jak wygląda luksemburski katolicyzm. W Wiltz co roku odbywa się liczna i barwna pielgrzymka do sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej. Można było tam odnieść wrażenie, że to jeden z najbardziej dynamicznych Kościołów w Europie. Złudzeń pozbawił mnie jednak abp Fernand Franck, ówczesny arcybiskup Luksemburga, poprzednik abp. Hollericha. – To bardzo bogaty kraj i wielu ludzi uznało, że bogactwo im wystarczy, że nie potrzebują już Boga. Dużo ludzi żyje bez ślubu, rośnie liczba nieochrzczonych. Problem sekularyzacji przekłada się także na małą liczbę powołań – mówił. Ale nie widziałem w nim cienia zwątpienia w sens tego, co robi. – Ludziom jednak mimo wszystko brakuje Kościoła – dodał.

Portugalskie wino

To, co widzieliśmy w Wiltz, być może jest jednym z powodów, dla których obecny arcybiskup Luksemburga mówi, że Kościół w tym kraju ma jednak przyszłość. Doroczna pielgrzymka do „luksemburskiej Fatimy” pokazuje, że jeśli Kościół tu przetrwa, to głównie dzięki imigrantom. Wprawdzie po II wojnie światowej sami Luksemburczycy sprowadzili figurę Królowej Pokoju do swojego księstwa, jednak dziś, raz w roku, miasteczko Wiltz podbijają imigranci portugalscy. I świętują z ocalałymi jeszcze praktykującymi Luxembourgeois. W sumie ok. 15 tys. pielgrzymów w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego zamienia to miejsce w małą Portugalię. Rodowici Luksemburczycy współorganizują pielgrzymkę i towarzyszą nowym mieszkańcom księstwa. – Niektórzy myślą jednak, że to portugalskie sanktuarium – mówił mi z przekąsem Jos Scheer, mieszkaniec miasteczka. Do dziś z żoną przechowują krzyż, zrobiony z odłamka niemieckiego pocisku. W styczniu 1945 roku, gdy alianci zachodni wypierali Niemców z Luksemburga, modlił się z rodziną w piwnicy o wyzwolenie.

Kilkadziesiąt metrów dalej, w piwnicy pod prezbiterium w kościele, modliła się grupa wiernych z księdzem. Obiecali wtedy, że jeśli wojna się skończy, mieszkańcy wybudują sanktuarium z Drogą Krzyżową i kaplicę poświęconą Najświętszemu Sercu Jezusa i Matce Bożej. Trzy lata wcześniej, w 25. rocznicę objawień w Fatimie, zrodziła się myśl, żeby wybudować sanktuarium Królowej Pokoju. W miejscowym kościele Świętych Piotra i Pawła przy wejściu rzuca się w oczy ogłoszenie: „Pragniesz przyjąć chrzest? Przyjdź na spotkanie…”. Typowy obrazek na Zachodzie, gdzie wiele osób decyduje się na chrześcijańskie życie w dojrzałym wieku. Z jednej strony odejścia i obojętność, z drugiej żywa wiara neofitów, gdzieś pośrodku – wierni od dziecka Luksemburczycy. Brak masowej katolickiej codzienności wpływa też na zachowanie tutejszych księży. Wiedzą, że każdy wierny jest skarbem, a nie jednym z elementów, tworzących bezpieczną statystykę. Dziś Wiltz co roku opanowują głównie portugalscy imigranci, ale bywało, że jeszcze większe tłumy rodowitych Luksemburczyków wędrowały do stolicy, do Matki Bożej Luksemburskiej. – To była tradycja, że z każdej parafii w kraju wyruszała jakaś grupa – wspominał dawne dzieje ks. Martin.

Książę i chadecja

Jednym z ostatnich „reliktów” katolickiej przeszłości kraju jest z pewnością para książęca, niekryjąca się ze swoją szczerą, nie tylko „urzędową” wiarą. Wielki książę Henri z małżonką Marią Teresą (z pochodzenia Kubanką) pielgrzymują też do „luksemburskiej Fatimy”. Miałem okazję z bliska obserwować ich uczestnictwo w liturgii – i z pewnością było w tym coś więcej niż kurtuazja, reprezentacja czy nawet demonstracja przywiązania do tradycji. Para książęca to bardzo głęboko wierzący ludzie. Nie oni jednak decydują o kierunku politycznym i cywilizacyjnym, w jakim zmierza Luksemburg. Chrześcijańsko-Społeczna Partia Ludowa, wbrew nazwie, nie ma wiele wspólnego z tym, co w polityce można by nazwać obroną nawet nie tyle chrześcijańskich wartości, co po prostu zdrowego rozsądku. Dość typowe zresztą dla całej europejskiej chadecji. Ta luksemburska domagała się nawet usunięcia lekcji religii z państwowych szkół, by zastąpić je przedmiotem nazwanym „wychowanie do wartości”. Liderem tej partii przez wiele lat był Jean-Claude Juncker, obecny szef Komisji Europejskiej.

Chadecja w Luksemburgu wchodziła wielokrotnie w koalicję z socjalistami, co też miało swoje konsekwencje w kompromisach, na jakie się decydowała. Warto przypomnieć kwestię m.in. eutanazji. Ustawy przyjmowane przez parlament wymagają zgody wielkiego księcia. Ten uznał, że zgody na ustawę dopuszczającą eutanazję być nie może. Co odpowiedział Juncker – ówczesny szef rządu i partii chrześcijańskiej w nazwie? Że jak będzie trzeba, to się księciu odbierze prawo weta. Wprawdzie członkowie jego partii za ustawą nie głosowali, ale też bali się, że weto księcia doprowadzi do zerwania koalicji. Tłumaczenie jednego z ministrów, że „należy uniknąć kryzysu rządowego”, a więc w praktyce zgodzić się na propozycje socjalistów, świadczy o kapitulacji chadecji przed postulatami lewicy.

Tęsknota uratuje Kościół

W takim kontekście może i lepiej, jeśli dojdzie do faktycznego rozdziału Kościoła od państwa. Oznacza to likwidację ponad 200 parafii i symboliczne pożegnanie z dawno już nieistniejącym „katolickim światem”. Ale to jednocześnie szansa na budowanie wszystkiego od początku, mniej w oparciu na strukturach państwowych i ustawodawstwie, a bardziej na doświadczeniu żywej wiary. W Luksemburgu wzrasta liczba nowych wspólnot, które dyskretnie, ale konsekwentnie ożywiają wiarę. To m.in. siostry z argentyńskiego Instytutu Służebnic Pana i Dziewicy z Matará. W Luksemburgu także, o czym mówił niedawno abp Hollerich, będzie miała swój europejski ośrodek brazylijska wspólnota Przymierze Miłosierdzia. Własny kościół otrzymają tu wspólnoty neokatechumenalne, które ze swoim zapałem misyjnym doskonale odnajdują się na takich duchowych pustyniach Zachodu. Obecność nowych ewangelizatorów jest ważna, tym bardziej że ci, którzy „zaniżają statystyki” dotyczące praktyk religijnych, często dają sygnały, że nie zrezygnowali do końca z Kościoła. W tłumie pielgrzymów w Wiltz spotkałem młodego Luksemburczyka. Pierre-Nicolas rozdawał ulotki z informacją o spotkaniu modlitewnym dla młodzieży. Można by się spodziewać, że sam jest zaangażowany w jakimś ruchu religijnym.

– Kiedyś należałem do Focolari, ale to już przeszłość – mówił, a w ręku trzymał plik kartek z logo tego ruchu. – Nie wiem, czy jeszcze wierzę – wyznał. – Wydaje mi się, że religia za bardzo demonizuje wszystko i to nie dla mnie – w głosie słyszałem jednak więcej pytajników i poszukiwań niż zatwardziałej pewności. Dlaczego był na pielgrzymce? Dlaczego trzymał ulotki Focolari, skoro to już nie jego świat? Pewnie z tęsknoty. Dlatego gdy abp Hollerich mówi, że Kościół w Luksemburgu ma przyszłość, to nie jest to tylko pobożne życzenie. Bo choć niedługo kilkaset świątyń może zamienić się w hotele, restauracje i dyskoteki, to pewnie tysiące podobnych do Pierre'a-Nicolasa w głębi serca mają nadzieję, że Kościół nie zgasi ostatniego światła.

TAGI: