Agata od Biblii i czekolady

Urszula Rogólska

Gość Bielsko-Żywiecki 03/2015 |

publikacja 19.01.2015 06:00

– Águeda, nie uwierzysz! Jest więcej dzieci niż w zeszłym roku – jakiś tysiąc! Musimy szybko dorobić czekoladę! – donosił głos z dalekiego kraju. – W mroźny, styczniowy dzień taka wiadomość mocno rozgrzała serce. I to nie tylko dlatego, że przyszła z miejsca, gdzie termometry pokazywały +37 stopni – uśmiecha się Agata Kamińska z Cieszyna.

Misjonarka z Cieszyna wśród swoich boliwijskich przyjaciół Misjonarka z Cieszyna wśród swoich boliwijskich przyjaciół
archiwum Agaty Kamińskiej

Czekoladowa fiesta w uroczystość Trzech Króli to święto wyczekiwane przez wszystkie dzieci w naszej parafii, tu w Boliwii. Bo tak jak Dzieciątko Jezus było obdarowane w tym dniu prezentami mędrców, tak i nasze dzieci dostają wtedy to, co daje im radość i dużo uśmiechu. A tym zawsze są słodycze. Nasza czekolada to wprawdzie tylko kakao rozpuszczone w wodzie, ale dla dzieci to przysmak, jakiego na co dzień nie mają – opowiada Agata Kamińska.

Wszyscy czekali

1 października 2013 roku, we wspomnienie św. Teresy od Dzieciątka Jezus – patronki misji (!) – wylądowała w boliwijskim Santa Cruz i jako kolejna świecka misjonarka naszej diecezji trafiła do misji w San Ramon, gdzie proboszczem jest ks. Kazimierz Stempniowski, kapłan diecezji tarnowskiej. Do San Ramon jedzie się samochodem z Santa Cruz trzy godziny. Wszyscy tu na nią czekali, bo znalazła się wyjątkowa pomoc w pracy misyjnej z dziećmi i młodzieżą! Przyjechała do nich oazowa animatorka grająca na gitarze, uwielbiająca śpiewać i tańczyć, kochająca dzieci, nauczycielka angielskiego z milionem pomysłów. Przed świętami Bożego Narodzenia Agata przyjechała na dwu miesięczny urlop do rodzinnego Cieszyna. Nie mogła uczestniczyć 6 stycznia w boliwijskiej fieście, więc ks. Kazimierz relacjonował jej telefonicznie atmosferę z czekolandii w San Ramon.

Ze św. Pawłem

Kiedy po roku w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie jechała do Boliwii, wiedziała już, czym może być misyjna rzeczywistość. Wcześniej była w Kazachstanie z Salezjańskim Wolontariatem Misyjnym. – W głowie mam cały czas moje ulubione fragmenty Pisma Świętego, słowa z listów św. Pawła: „Wszystko uznaję za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa i znalazł się w Nim”, i jeszcze to: „Zapominając o tym, co za mną, wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie, nagrodzie, do której wzywa mnie Bóg w Chrystusie Jezusie” – mówi Agata. – Wyrywałam się do tej pracy bardzo. W San Ramon chciałam wszystko i wszystkich poznać od razu, być jak najszybciej potrzebna, ale wiedziałam też, że rzetelny misjonarz najpierw obserwuje i uczy się od innych. Praca Agaty to głównie zajęcia dla dzieci w parafialnej świetlicy: zabawa, nauka codziennych czynności i katecheza. A że dzieci uczą się na dwie zmiany, pracuje z nimi cały dzień – od 9.00 do 18.00.

Jest jeszcze młodzież przygotowująca się do bierzmowania – ponad 300 osób – w samym San Ramon, jego kilkunastu dzielnicach i wioskach, do których nie da się dojść piechotą. Żeby dotrzeć z posługą sakramentalną czy katechezą, trzeba przez ponad godzinę pokonać jedyną drogę wiodącą przez busz. W porze deszczowej, przypadającej na maj i czerwiec, nikt nie jest w stanie tu dotrzeć. W pozostałe miesiące Agata dojeżdża do nich motocyklem. Jazdę opanowała po kilkugodzinnej lekcji księdza Kazimierza. – To właśnie dzięki tej młodzieży mogłam doświadczyć, że na misjach nie jestem sama... – opowiada Agata. W maju ubiegłego roku napisała do naszej redakcji i wielu swoich przyjaciół o tym, jak wielką potrzebą jest zakup Biblii dla młodzieży.

W niebieskiej okładce

– Do tej pory nasze katechezy wyglądały tak, że kserowaliśmy potrzebne fragmenty Pisma Świętego – opowiada Agata. – Wysłużona drukarka nieraz się psuła, więc trzeba ją było wieźć trzy godziny do Santa Cruz, a potem długo czekać na naprawę. Do tego czasu nie mieliśmy materiałów na katechezę. Dziś już nas to nie martwi. Na moją prośbę odzew był ogromny! Przychodziły wpłaty w różnej wysokości z całej Polski. Marzyliśmy o stu Bibliach, a dzięki tej pomocy mogliśmy ich kupić aż trzysta! Jeszcze raz bardzo gorąco dziękuję czytelnikom „Gościa” i wszystkim, do których dotarła nasza informacja. Dziś nieraz obserwuję taki widok: chatki w wioskach, zwykłe lepianki pokryte liśćmi palmy, bez prądu, wody czy jakichkolwiek udogodnień, a na honorowym miejscu leży Biblia w niebieskiej okładce – jedyna rzecz, jaką nasi młodzi mają na swoją wyłączną własność. Co więcej – już widzimy, jak Pan Bóg działa przez swoje słowo. Młodzi czytają nie tylko to, „co zadane”. Chcą rozmawiać o tym, co czytają, pytają o sens historii biblijnych. Ufam, że to dopiero początek ich prawdziwych spotkań z Bożym słowem, które naprawdę ma moc... Marzą się nam kilkudniowe rekolekcje dla młodych. Na razie nie mamy warunków – tu nie ma ośrodków rekolekcyjnych. Myślimy o zakupie namiotów – może kiedyś się nam to uda.

Jedyna odskocznia

Kolejnym marzeniem Agaty, ks. Kazimierza i pracujących w San Ramon sióstr zakonnych są plac zabaw i najprostsze boisko z prawdziwego zdarzenia. Jest już pomieszczenie na kuchnię, gdzie można by przygotowywać posiłki dla dzieci. Brakuje tylko wyposażenia... – Dzieci przychodzą do świetlicy codziennie. Z każdym dniem jest ich coraz więcej. Potrzeba mnóstwa materiałów: kredek, ołówków, kolorowanek, papieru – opowiada Agata. – Maluchy są bardzo twórcze, z każdego przedmiotu potrafią zrobić zabawkę. Chłopcy uwielbiają grać w piłkę – nawet jeśli jest nią już tylko wysłużony strzęp. Kiedy uda się kupić nowe zabawki, kiedy są smakołyki, dzieci jest jeszcze więcej. Nawet tak prosta sprawa jak zamontowany niedawno przez księdza ogólnodostępny kranik z bieżącą wodą – jest dla nich wielką radością. Po szkole całymi falami przychodzą, żeby się napić, woda jest na wyciągnięcie ręki, nie trzeba jej przynosić w kanistrach, tak jak w domu... Ostatnio dzieci przychodzą do nas też razem ze swoimi mamami. Bardzo się z tego cieszę. To dla nich wszystkich często jedyna odskocznia od trudnej rzeczywistości. A właśnie na tym nam tak bardzo zależy: dać im taki azyl, ich własne miejsce z dala od trosk, pełne radości i zabawy.

Ojcowie – nieobecni

Dla wielu kilkuletnich dziewczynek w San Ramon dzień zaczyna się już przed szóstą rano. Pomagają nosić ciężkie żeliwne części konstrukcji straganów, przy których mamy sprzedają chlebki, warzywa czy oranżadę do późnego wieczora. Obowiązkiem wielu dzieci jest opieka nad jeszcze młodszym rodzeństwem i przygotowanie obiadu dla pięcio- czy nawet ośmioosobowej rodziny. Gotują najczęściej najtańszy ryż z przyprawami. Rzadziej zupę warzywną, fasolę czy kukurydzę. Do misji przychodzi wiele dzieci także głównie dlatego, że tu mogą dostać coś do zjedzenia, kiedy są głodne. – Ojcowie są w codziennym życiu rodzinnym nieobecni – pracują na polach (jak i wiele kobiet), wyjeżdżają do pracy w Santa Cruz i bywają w domu raz na trzy miesiące – mówi Agata. – To ogromnie rzutuje na życie. Przemoc wobec żon i córek czy niewierności nie są odosobnionymi przypadkami. Kobieta z dziećmi jest jednak zależna od mężczyzny, więc godzi się na taką sytuację...

Wielu młodych nie ma wsparcia ojców. Szukają swojego miejsca i aprobaty, chcą czuć się potrzebni, a odrzuceni – wchodzą w bandy, gdzie narkotyki i alkohol są powszechnie dostępne. Bardzo trudno ich tak naprawdę wyrwać z tego świata. Przychodzą do nas na spotkania, ale jednocześnie żyją tą drugą rzeczywistością. Kiedy do San Ramon przyjechała wspólnota z Argentyny, która chciała otworzyć ośrodek dla młodych chcących wyjść z uzależnień, pierwszego dnia zgłosiło się ich naprawdę wielu. Misjonarze cieszyli się ogromnie, że coś drgnęło. Tymczasem z każdym dniem ta grupa kruszała, często z powodu... rodziców. Syn w ośrodku – to mniej rąk do pracy w domu. Niektórzy rodzice wypierali problem, nie dowierzali własnym dzieciom, które przyznawały się do uzależnienia, ostatecznie jednak pozostawały bez pomocy.

Widzimy walkę

– Każdego dnia widzimy walkę dobra ze złem. Czasem, niestety, z nim przegrywamy. Dlatego tym bardziej potrzebujemy stałej modlitwy. Ona nieraz nas tu ratowała. I o nią proszę każdego, kogo spotykam w Polsce. My staramy się tutaj dać dzieciom i młodzieży namiastkę innego życia – spokój, radość, akceptację. Zauważamy ich talenty. Ale wracają do domu i tam zderzają się z inną rzeczywistością. Jesteśmy przekonani, że to właśnie cała rodzina jest tym miejscem, któremu powinniśmy poświęcić naszą uwagę, bo to ona daje dzieciom wzór wartości. A jeśli rodzice sami go nie otrzymali, nigdy nie zaznali lepszego życia, co mają dać dzieciom...? Zaczęliśmy pracę z liderami naszych placówek, którzy są odpowiedzialni za rodziny z poszczególnych rejonów. Ale by praca ta przyniosła skutek, trzeba podejść indywidualnie do każdej rodziny – podkreśla A. Kamińska.

W niedzielę 18 stycznia Agata będzie gościem parafii św. Pawła na os. Polskich Skrzydeł w Bielsku-Białej. Tam też będzie można ją poznać osobiście i... wesprzeć. – Potrzebujemy wsparcia materialnego i duchowego. Ale brakuje nam bardzo rąk do pracy – zarówno kapłańskich, jak i wolontariuszy. Gdyby było nas więcej, nawet w czasie wakacji, byłoby łatwiej. Pracę można podzielić między kilka osób, a wtedy bylibyśmy w stanie docierać częściej do mieszkańców odleglejszych wiosek... – mówi misjonarka.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
TAGI: