Przed synodem w 2015 r.

George Weigel

publikacja 15.01.2015 06:00

Dyskusja na synodzie w 2014 r. pokazała, że większość biskupów opowiada się za klasycznym nauczaniem Kościoła o małżeństwie. Ujawniła się siła Kościoła w Afryce. Przed synodem w 2015 r. czeka nas sporo pracy, o którą prosi papież.

Obrady nadzwyczajnego synodu biskupów w październiku 2014 r. OSSERVATORE ROMANO /east news Obrady nadzwyczajnego synodu biskupów w październiku 2014 r.

Pełna wersja tekstu opublikowanego w skrócie w bieżącym numerze "Gościa Niedzielnego".

19 listopada 1964 r. projekt „Deklaracji o wolności religijnej” został nagle wyjęty spod głosowania Soboru Watykańskiego II i na rok odłożony. Ogłoszenie tej niespodziewanej decyzji, wystosowanej na prośbę włoskich i hiszpańskich biskupów uważanych za przeciwników deklaracji, doprowadziło do sytuacji graniczącej z chaosem. Naprędce sklecono petycję do papieża Pawła VI, którą podpisały setki ojców soborowych. Prosili oni, żeby głosowanie nad deklaracją przeprowadzić jeszcze przed końcem trzeciej sesji soboru, do którego pozostały wtedy dwa dni. Mimo narzekań większości Paweł VI stwierdził, że procedury nie zostały naruszone i głosowanie zostało odroczone do czwartej sesji soboru na jesieni 1965 r. Papież zapewnił jednocześnie, że deklaracja będzie wówczas priorytetem w porządku obrad.

Przewrót: 16 października 2014 r.

Nic takiego jak ten legendarny Czarny Czwartek (czy jak to wolał nazwać John Courtney Murray: dies irae, dzień gniewu) nie wydarzyło się w Kościele katolickim przez następnych 50 lat. Aż do następnego czwartku, 16 października 2014 r. Było to blisko zakończenia Nadzwyczajnego Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów o rodzinie zwołanego przez papieża Franciszka jako przygotowanie do zgromadzenia zwyczajnego wyznaczonego na październik 2015 r. (Przyszłoroczny synod jest „zwyczajny”, bo będzie to jedno z regularnie zwoływanych zgromadzeń, które mają miejsce co 3–4 lata). Październikowe zebranie, w którym wzięli udział przewodniczący krajowych konferencji biskupów całego świata i inni wyżsi urzędnicy katoliccy, było rzeczywiście nadzwyczajne. I to nawet nie dlatego, że 16 października ojcowie synodalni wszczęli gremialny przewrót na sali obrad. Wówczas – podczas kolejnej dramatycznej sceny, w której nie brakowało podniesionych i wzburzonych głosów – ojcowie zmusili przywódców synodu do wydania pełnej treści sprawozdań z ich grup językowych, z których wiele było wielce krytycznych wobec relatio, dokumentu podsumowującego pierwszy tydzień obrad. Ten masowy sprzeciw zaś wprawił w ruch proces, który doprowadził do stworzenia dalece zmodyfikowanej i znacząco ulepszonej relacji końcowej z synodu.

W obu tych przypadkach wybuch takich emocji zwiastował coś znamiennego; coś, co miało związek z samorozumieniem się Kościoła katolickiego. Oficjalnym tematem w 1964 roku była wolność religijna, ale w szerszej perspektywie zajęto się także naturą człowieka, relacją między prawami sumienia a roszczeniami prawdy, historycznym stosunkiem Kościoła do władzy państwowej i rosnącą tendencją katolicyzmu do nowoczesności politycznej. W 2014 r. tematami były rodzina i duszpasterska odpowiedź Kościoła na rewolucję seksualną, ale fundamentalne zagadnienia, które poruszano w dyskusjach, były w zasadzie te same co pół wieku wcześniej. Choć tym razem dotyczyły one bardziej odniesienia Kościoła do kultury postmodernistycznej niż jego stosunku do demokracji czy rozdzielenia państwa i Kościoła.

Niestety, niewiele z tej głębi było widać w relacjach i komentarzach na temat synodu, które zbyt często sprowadzały się do gawędy o „ludzkim, postępowym papieżu i jego sprzymierzeńcach, którzy muszą się mierzyć z nieprzejednanymi echami Vaticanum II”. Taka narracja bierze się jednak z niezrozumienia papieża Franciszka, błędnego wyobrażenia o podnoszonych kwestiach, fałszywego obrazu większości soborowej, głuchoty na manipulacje, które popsuły przebieg zgromadzenia, i karykaturalnego obrazu tych, których obsadzono w rolach Czarnych Charakterów. Co gorsza, to odwraca uwagę od poważnych kwestii, które papież Franciszek słusznie życzył sobie poruszyć na forum: kryzysu małżeństwa i rodziny na Zachodzie oraz konieczności pogodzenia prawdy z miłosierdziem w pasterskiej trosce o osoby poszkodowane przez ten kryzys.

Dzięki emocjom rozbudzonym przez nadzwyczajny synod oraz bezładnym i zniekształconym doniesieniom o nim w nadchodzącym roku można się spodziewać niezłych turbulencji w Kościele katolickim. Można je jednak złagodzić i zrobić postęp w duszpasterstwie, jeśli nazwie się po imieniu przeszkody, które leżą u podstaw prób mocowania się Kościoła katolickiego z kulturą postmodernistyczną, zwłaszcza jej standaryzowaniem i ideologicznym usprawiedliwianiem rewolucji seksualnej. Tylko kiedy dostrzeże się prawdziwą naturę tych problemów, można poddać je dyskusji w łagodniejszych nastrojach niż te, które zapanowały w Rzymie i na całym świecie w połowie października 2014 r. oraz następujących tygodniach.

Sprawa niemiecka

Papież Franciszek zdaje sobie sprawę z globalnego kryzysu małżeństwa. Powiedział to jasno tydzień po zakończeniu obrad synodu w pełnym emocji przemówieniu do Rodziny Szensztackiej. Zwrócił wtedy uwagę, że małżeństwo i rodzina nigdy nie były tak atakowane, jak są dzisiaj przez „kulturę odrzucenia”, która redukuje przymierze małżeńskie do poziomu zwykłej „asocjacji”. I na przekór tej kulturze Kościół musi wyjść z „dobitną” wykładnią prawdy o małżeństwie. Papież od samego początku chciał, żeby nadzwyczajny synod biskupów w 2014 r. był wszechstronną i kompleksową dyskusją nad kryzysem małżeństwa i rodziny. Ojciec święty jest przekonany, że bez zgłębienia natury tego kryzysu Kościół nie będzie mógł zastanawiać się dalej nad tym, jak sprawić, by jego rozumienie małżeństwa zostało chętniej słuchane i wcielone w życie w dzisiejszym świecie, opanowanym przez neognostycką kulturę.

 Ale ani gruntowna analiza kryzysu, ani celebracja chrześcijańskiego małżeństwa jako odpowiedź na kryzys, nie zostały na synodzie przeanalizowane na takim poziomie, jakiego można było oczekiwać. Stało się tak w znaczny stopniu za sprawą biskupów niemieckich, z emerytowanym kard. Walterem Kasperem na czele, w porozumieniu z sekretarzem generalnym synodu kard. Lorenzo Baldisserim. Najwyraźniej uparli się oni, aby wysunąć na czoło obrad synodalnych kwestię Komunii świętej dla osób rozwiedzionych, żyjących w nowych związkach. Zafiksowanie Niemców w tej kwestii świadczyło z jednej strony o zapatrzeniu się sklerotycznego niemieckiego Kościoła we własne problemy duszpasterskie, które są oczywiście spore. Z drugiej strony sprawa „zakazu Komunii” (jak to banalnie nazywały gazety) to tylko zasłona dymna dla poważniejszej dyskusji nad rozwojem doktryny. A to z kolei powtórka ze starej debaty o znaczeniu Soboru Watykańskiego II i jego relacji do tradycji katolickiej. Tę debatę kard. Kasper i jego sprzymierzeńcy najwyraźniej uparli się ponownie podjąć.

Dziesięć miesięcy przed synodem zapytałem osobę dobrze zorientowaną w sprawach niemieckiego katolicyzmu, czemu niemieccy hierarchowie nalegają na powrót do sprawy Komunii świętej dla rozwodników będących w cywilnych związkach. Sprawy, którą znaczna większość środowiska kościelnego uznała za wystarczająco nagłośnioną na synodzie o rodzinie w 1980 r. Sprawy, która wydawała się już rozstrzygnięta, gdy tradycyjna nauka i praktyka Kościoła w tej kwestii zostały potwierdzone w adhortacji apostolskiej Familiaris consortio (Rodzina chrześcijańska w świecie współczesnym) św. Jana Pawła II z 1981 r. i kodeksie prawa kanonicznego z 1983 r. Na moje pytanie dostałem krótką odpowiedź: „Pieniądze”.

Kościół niemiecki jest finansowany z Kirchensteuer, podatku kościelnego ściąganego przez państwo od każdego obywatela, który się z niego nie wycofał. Mowa tu o sporych pieniądzach; w 2011 r. Kościół katolicki w Niemczech otrzymał z tej racji 6,3 mld dolarów. Jednak ostatnio coraz więcej niemieckich katolików unika płacenia Kirchensteuer. W niezdarnej próbie zatrzymania wycieku niemieccy biskupi wydali w 2012 r. dekret głoszący, że każdy, kto się wycofa z uiszczenia podatku, „opuścił Kościół” i de facto jest wykluczony z życia sakramentalnego Kościoła (z wyjątkiem sytuacji zagrożenia życia). Dekret został powszechnie obśmiany i niemieccy specjaliści od prawa kanonicznego ogłosili, że nie ma szans na przetrwanie. Bo żeby „opuścić Kościół”, trzeba czegoś więcej niż podpisu pod urzędowym oświadczeniem. Tak czy siak, wpływy z Kirchensteuer wciąż maleją.

Wielu niemieckich biskupów najwyraźniej zinterpretowało tę sytuację jako efekt negatywnego postrzegania Kościoła; jako złośliwego, ograniczonego i bezdusznego propagatora wartości (jak np. nierozerwalność małżeństwa), których żaden szanujący się Europejczyk XXI w. zaakceptować nie może. Właściwszym wytłumaczeniem zdawałoby się to, że ludzie przestali płacić Kirchensteuer, bo przestali wierzyć, że Jezus jest Panem, a Kościół katolicki jego Ciałem. Ale zaakceptowanie tej interpretacji wymagałoby przyznania, że za kryzys wiary i spadek praktyk w Niemczech odpowiadają druzgocące porażki tamtejszych teologów i katechetów w skutecznym głoszeniu słowa Bożego w świecie postmodernizmu i płynnej współczesności. A to już pewnie byłoby za wiele.

Przed synodem w teologicznym kwartalniku „Nova et Vetera” i zbiorze esejów „Remaining in the Truth of Christ. Marriage and Communion in Catholic Church” (wśród którego autorów było pięciu uczonych kardynałów) mocno skrytykowano propozycję kard. Kaspera, by pozwolić rozwiedzionym katolikom, którzy żyją w cywilnych związkach, na pełne uczestnictwo w sakramentach Kościoła. Obie publikacje były napisane w tonie szacunku i naukowej powagi. Jednak kard. Kasper odpowiadając na tę krytykę (głównie w wywiadach prasowych), nie zdołał utrzymać dyskusji na poziomie, na jaki zasługiwała. Tych, którzy mieli do jego postulatów poważne zarzuty natury biblijnej, patrystycznej, teologicznej, kanonicznej i duszpasterskiej, wyzwał od doktrynalnych i biblijnych fundamentalistów.

Podczas synodu kard. Kasper wygłosił w Wiedniu wykład, w którym wyjaśnił swoje stanowisko na temat małżeństwa i rodziny w świetle własnej interpretacji Vaticanum II. Jego zdaniem sobór rozpoczął nową erę katolicyzmu, gdzie wszystkie stare prawdy podlegają teraz ponownemu zbadaniu, być może nawet zrewidowaniu. Nie sposób się w tym miejscu nie zastanowić, jakież to informacje docierały do Niemiec w ostatnich dekadach... W rozwiniętym świecie żywotne obszary katolicyzmu to te, które kierowały się dynamiczną ortodoksją widoczną w nauczaniu Jana Pawła II i Benedykta XVI. Wykruszające się obszary europejskiego katolicyzmu – tj. w zasadzie większość katolicyzmu zachodnioeuropejskiego – to te, które poddały się naporowi ducha czasu i zaczęły naginać doktrynalne oraz moralne normy Kościoła, wyobrażając sobie, że to jest właśnie „duch Soboru Watykańskiego II”. Ale oto kard. Kasper, w porozumieniu z sekretarzem generalnym synodu kard. Baldisserim, propagował dalsze naginanie norm. I to w taki sposób, który wydał się większości ojców synodalnych (bez względu na medialne zamieszanie) całkowicie sprzeczny z nauczaniem samego Pana.

13 lat temu kard. Joachim Meisner (wówczas arcybiskup Kolonii) powiedział mi, że największą szansą na odbudowę katolicyzmu niemieckiego w XXI w. jest świadectwo jego XX-wiecznych męczenników. W miesiącach poprzedzających synod w 2015 r. niemieccy teologowie, biskupi i ich sprzymierzeńcy mogliby się pogłowić nad mocą duchową, jaka bierze się z uzasadnionego oporu. Kiedy w połowie XX w. Kościół rozprawiał się z systemami totalitarnymi w Niemczech i Włoszech oraz ich sojusznikami we Francji, zbyt wielu europejskich katolików przyjęło niepokojącą postawę, która polegała najpierw na przyzwoleniu, potem na złożeniu broni i wreszcie na kolaboracji. Męczennicy wybrali odmienną drogę. W zaproponowanym przez nich kierunku na pewno warto udać się teraz, gdy katolicyzm stara się wprowadzić w życie wizję papieża Franciszka o „Kościele w nieustannej misji” i stawić czoła agresywnemu sekularyzmowi oraz rozkładowi małżeństwa i rodziny.

Pięć minut Afryki

Trudno się dziwić, że propozycje forsowane przez Niemców i ich sprzymierzeńców na tegorocznym synodzie w mainstreamowych mediach były przedstawiane jako śmiałe, nieszablonowe i nowatorskie. W rzeczywistości były to dość przebrzmiałe i zleżałe pozostałości wizji tzw. postępowego katolicyzmu, które – według wszelkich kryteriów ewangelicznych – poniosły sromotną klęskę w Europie i poza nią. To, co było nowością podczas synodu – i co uczyniło go „nadzwyczajnym” w pospolitym znaczeniu tego słowa – to objawienie się katolicyzmu afrykańskiego jako zasadniczego czynnika w kształtowaniu przyszłości katolicyzmu powszechnego. Ojcowie synodalni z Afryki znaleźli się w czołówce osób, które przeciwstawiły się propozycjom kard. Kaspera. Mocno podkreślali, że przyjęcie chrześcijańskiego modelu małżeństwa przez ich kultury miało moc wyzwoleńczą, zwłaszcza dla kobiet. Między wierszami zasugerowali także, żeby biskupi reprezentujący umierające Kościoły lokalne powstrzymali się od eksportowania zachodniego fermentu do krajów globalnego Południa, bo tam katolicyzm rozwija się prężnie dzięki głoszeniu prawd Ewangelii w duchu miłosierdzia, ale bez kompromisów.

Trzeba było odwagi, żeby zająć takie stanowisko. I to nie tylko dlatego, że Afrykanie narazili się w ten sposób na zarzuty o kulturalne zacofanie (czy, jak to bezceremonialnie ujął kard. Kasper, „zniewolenie przez tabu”). Trzeba było odwagi także dlatego, że Kościół w Afryce jest w dużej części opłacany przez katolickie agencje rozwoju w Niemczech, które są nadzwyczaj dobrze sytuowane i całkiem hojne dzięki Kirchensteuer. Jednak widocznie dla osób takich jak kard. Wilfrid Fox Napier, franciszkański arcybiskup Durbanu, który długo był uważany za sympatyka katolickiej lewicy, synodalna dyskusja o małżeństwie i duszpasterskiej trosce o osoby ze skłonnościami homoseksualnymi przybrała zbyt niepokojący obrót. I dlatego razem z innymi w samą porę postanowił on uderzyć na alarm. I kard. Napier zrobił to, odważnie i zdecydowanie potępiając relację z półmetka synodu (i jej przeciek do prasy). To było zielone światło dla innych, by powiedzieli, co naprawdę myślą o manipulacjach, które wyszły na jaw w tym raporcie.

Przebieg synodu Niepokoje, że zgromadzenie było sterowane przez kard. Baldisseriego w porozumieniu z abp. Brunonem Forte, włoskim teologiem i sekretarzem specjalnym tegorocznego synodu, były permanentnie zbywane jako teorie spiskowe konserwatystów, i to nawet przez zazwyczaj rozsądnych dyplomatów watykańskich (a jest ich kilku). Nie były to jednak żadne bajki, tylko dowody na sfrustrowanie ojców synodalnych przebiegiem synodu. I to sfrustrowanie znalazło ujście 16 października, co z kolei doprowadziło do wypuszczenia raportów z dyskusji w grupach językowych, które ujawniły, z jak różnym odbiorem spotkała się przygotowana przez abp. Forte relacja z pierwszego tygodnia obrad.

Co było nie tak z przebiegiem synodu? Wiele rzeczy. Papież słusznie zaapelował o otwartą i swobodną dyskusję, co nie do końca zgadzało się ze zwyczajowym katolickim postrzeganiem synodu od powołania tej instytucji podczas Soboru Watykańskiego II. Mimo to sekretariat odmówił upublicznienia treści interwencji ojców synodalnych z pierwszego tygodnia obrad, kiedy ojcowie, audytorzy świeccy i obserwatorzy przemawiali przed całym zgromadzeniem. Streszczenia dyskusji wypuszczone przez serwis informacyjny Stolicy Apostolskiej (prawdopodobnie pod kierownictwem sekretariatu synodu) i duża część synodalnych konferencji prasowych zostało skrytykowanych za powierzchowne potraktowanie tematów poruszonych na sali obrad. Jeśli ktoś zasugerował, że przydało by się rzetelniejsze sprawozdanie, dostawał po nosie. Stąd sporo ojców synodalnych uznało, że – jak to ujęto – manipulacja obradami była „jawna i nieudolna”. Czyli nie tyle oczywista, co wręcz niedorzecznie oczywista.

Ale o przepełnieniu szali goryczy zadecydowała relacja z półmetka przygotowana przez abp. Forte. Dokument ten miał być szybkim przeglądem głównych tematów poruszonych podczas pierwszego tygodnia obrad, które należało rozwinąć podczas dyskusji w grupach językowych w tygodniu drugim. Ale abp. Forte sporządził go jak roboczą wersję relacji końcowej z synodu, naświetlając kwestie, które powinny się cieszyć największym zainteresowaniem międzynarodowych mediów, niecierpliwie oczekujących Wielkiej Katolickiej Zapaści w czeluść rewolucji seksualnej. To sprawiło, że podczas konferencji prasowej, na której prezentowano relację z półmetka, kard. Péter Erdő, relator generalny synodu (oficjalnie odpowiedzialny za podsumowanie) praktycznie wyparł się i jego, i tegoż dokumentu.

Gdy rozpoczęły się dyskusje w grupach językowych, jedni pytali drugich: „Słyszałeś coś z tego w zeszłym tygodniu?”, mając na myśli wyrażenia z relacji użyte przez abp. Forte na temat duszpasterskiego podejścia do osób o skłonnościach homoseksualnych. Każdy odpowiadał przecząco. Ze sporą krytyką spotkało się także przejęcie przez półmetkowy dokument buntowniczego języka środowisk LGBT. Ojcowie synodalni podkreślali, że Kościół katolicki nie opisuje ludzi podług ich pragnień, jakie by one nie były. Uznali, że taka praktyka przeczy temu, co o człowieku mówi bogata antropologia katolicka – wspomniana choćby przez Jana Pawła II w jego inauguracyjnej encyklice Redemptor hominis i jego katechezach o teologii ciała.

To sprowokowało kolejne pytanie co do przebiegu synodu: dlaczego nie zaproszono na niego w charakterze audytorów bądź obserwatorów członków Papieskiego Instytutu Jana Pawła II dla Studiów nad Małżeństwem i Rodziną? Jest on częścią Papieskiego Uniwersytetu Laterańskiego, ma wydziały na całym świecie. Stanisław Grygiel, współzałożyciel instytutu, i jego żona Ludmiła wygłosili doskonałe referaty o chrześcijańskim pojmowaniu małżeństwa podczas europejskiej konferencji o rodzinie, która odbyła się na krótko przed synodem. Ale ani Gryglów, ani ks. prof. Livia Meliny, wybitnego teologa moralnego i rektora papieskiego instytutu, nie było wśród zaproszonych na synod. Biorąc pod uwagę zwyczaje Watykanu, to nie mogło być przypadkowe pominięcie. Wydaje się o wiele bardziej prawdopodobne, że była to umyślna decyzja sekretarza generalnego synodu kard. Baldisseriego, któremu pewnie nie pasowało, by magisterium Jana Pawła II kwestionowało podejście kard. Kaspera i jego propozycje. Nawet jeśli wiadomo, że to magisterium przed ostatnie dwie dekady było najskuteczniejszą odpowiedzią Kościoła na rewolucję seksualną i poważne szkody, jakie wyrządziła ona małżeństwu i rodzinie.

Ten błąd można łatwo naprawić podczas przygotowań do zwyczajnego synodu biskupów w 2015 r. Obrady tego pokaźniejszego gremium (biskupów będzie więcej niż na nadzwyczajnym synodzie) mogą bardzo skorzystać na doświadczeniu wykładowców instytutu Jana Pawła II. Bo ci (i inni, którzy nie zostali zaproszeni na tegoroczny synod) wiedzą wszystko, co trzeba wiedzieć o katolickiej antropologii, zmierzyć się z naciskami rewolucji seksualnej. Nie poprzez przyklaśnięcie jej, ale wezwanie do dyskusji nad tym, kto traktuje ludzką seksualność poważniej: ci, którzy widzą w wiernej i owocnej miłości małżeńskiej symbol wewnętrznego życia Trójcy; czy ci, którzy sprowadzają seks do jeszcze jednego sportu kontaktowego.

Co będzie trudniejsze do naprawienia (lub wręcz, jak twierdzi kadr. Napier, „nie do naprawienia”) to szkody wyrządzone przez relację po pierwszym tygodniu obrad. Próby usprawiedliwienia dokumentu przez kard. Baldisseriego i innych jako zwykłego wykazu tematów poddanych dyskusji podważają dwa fakty. Po pierwsze, dokument został ostro skrytykowany w co najmniej siedmiu z dziesięciu grup językowych odbywających się w drugim tygodniu synodu, które zarzuciły mu nieprecyzyjną interpretację dyskusji synodalnych. Po drugie, wiele z tego, co katolicka lewica i światowe media uznały za rewolucyjne i godne uznania w półmetkowej relacji, nie pojawiło się ani w dokumencie końcowym synodu, który papież Franciszek określił jako wiążący dla zgromadzenia zwyczajnego w 2015 r., ani w orędziu do świata – doskonale skrojonym dokumencie celebrującym małżeństwo i rodzinę.

Jednak biorąc pod uwagę to, że treść relacji z półmetka wyciekła zanim została ogłoszona formalnie (przypuszczalnie nieprzypadkowo) i media z miejsca wyrobiły sobie zdanie na jej temat („Nareszcie! Kościół się zmienia!”), to, co świat wie o synodzie 2014 r., to w większej części dokument po pierwszym tygodniu obrad. To oznacza, że oklepana „narracyjka” – życzliwy papież i postępowcy walczą z zacofanymi wstręciuchami – będzie ciągnięta przez wielu dziennikarzy. Przez to istotny dialog, który Kościół zgodnie z intencją papieża powinien przeprowadzić między jednym a drugim synodem, może zostać wypaczony i spowolniony.

Sukces synodu?

W swoim wystąpieniu na zakończenie synodu papież Franciszek uznał go za sukces – co było prawdą, ale nie z tych powodów, które wskazywała synodalna mniejszość, czyli zwolennicy propozycji kard. Kaspera, oraz relacji na półmetku obrad opracowanych przez abp. Bruno Forte.

Dyskusja była solidna mimo trudności stwarzanych przez sekretariat generalny synodu. Wyłonił się z niej jasny konsensus na korzyść klasycznego nauczania Kościoła katolickiego co do ludzkiej natury, moralności miłości, istoty małżeństwa i potrzeby połączenia prawdy i miłosierdzia w głoszeniu tego, co Jan Paweł II nazwał Ewangelią życia.

Duszpasterzom, którzy byli nieporadni lub niewyrozumiali  w kontaktach z parami w związkach niesakramentalnych czy osobami o skłonnościach homoseksualnych – według mojego doświadczenia jest ich zdecydowana mniejszość, ale na pewno tacy istnieją – przypomniano, że Dobry Pasterz pozostaje wzorem miłości bliźniego w Kościele.

Afryka była żywotnym ośrodkiem katolickiego życia i katolickiego świadectwa przez dziesięciolecia, i ta żywotność i to świadectwo są teraz przedmiotami obrad na najwyższych szczeblach w Kościele. Wezwanie papieża do otwartości oraz pewność, jaką mają afrykańscy biskupi w prawdę ich własnego doświadczenia Kościoła, dała im moc przeciwstawienia się sugestiom, że są gorsi od hierarchów Europejskich.

I choć duża część doniesień i komentarzy o synodzie była powrotem do fatalnego zwyczaju opisywania wszystkich katolickich debat w archaicznych kategoriach: „dobrzy postępowcy kontra źli konserwatyści”, to gdy przyjrzeć się bliżej debatom, widać jak na dłoni, że koleje Kościoła katolickiego w XXI w. nie toczą się po torach wytyczonych 50 lat temu przez Xaviera Rynne’a. W pisanych pod tym pseudonimem artykułach w „New Yorkerze” pojawiła się banalna metafora o Indianach i kowbojach, którą nawet dziś posługuje się o wiele za dużo mainstreamowych mediów komentujących sprawy Kościoła katolickiego. Dynamiczni i ortodoksyjni przywódcy współczesnego Kościoła – ludzie, którzy nie dopuścili, żeby synod poszedł w kierunku wyznaczonym przez półmetkową relację i przyczynili się do powstania lepszych wersji dokumentu końcowego i orędzia synodu do świata – to wszystko ludzie Soboru Watykańskiego II, a nie jego przeciwnicy. Oni odczytują synod przez pryzmat nauczania Jana Pawła II i Benedykta XVI, które uważają za jego właściwą wykładnię. I chcą, żeby ta miarodajna interpretacja służyła temu, co Jan Paweł II nazywał nową ewangelizacją, a którą papież Franciszek w adhortacji apostolskiej Evangelii gaudium z 2013 r. uczynił główną strategią swojego pontyfikatu. Oni wiedzą, że nowa ewangelizacja nie nabierze rozmachu poprzez taktyczne (a przecież mało strategiczne) kompromisy z duchem czasu na temat nierozerwalności małżeństwa i moralności ludzkiej miłości. I nie zamierzają brać wskazówek, jak przeprowadzać nową ewangelizację, od katolickich przywódców z Niemiec, Włoch, Anglii czy żadnych innych, którzy wyraźnie zawiedli w swojej misji ewangelicznej.

Więcej twardych danych

Jednak wciąż jest sporo do zrobienia w odpowiedzi na apel Franciszka do całego Kościoła o kontynuowanie dyskusji rozpoczętych w październiku tego roku. Kluczowe kwestie, którymi trzeba się zająć w nadchodzących miesiącach, podczas których Kościół będzie się przygotowywał do synodu 2015 r., są takie:

1/ Kościelna dyskusja na temat  małżeństwa i rodziny w kontekście współczesnej kultury powinna się oprzeć bardziej na twardych faktach niż na anegdotach. Powinno się przedstawić więcej sprawdzonych danych – a jest ich zatrzęsienie – by pokazać, że kościelne pojęcie trwałego i owocnego małżeństwa oraz nauczanie Kościoła o regulacji płodności przyczyniają się do  szczęśliwszych małżeństw, szczęśliwszych rodzin, szczęśliwszych dzieci i dobroczynnych społeczeństw. Odwrotnie niż dekonstrukcja małżeństwa i rodziny, która zalewa Zachód jak tsunami. Ucząc prawdy o małżeństwie, miłości i komplementarności płci, Kościół katolicki proponuje drogę ku szczęściu i ludzkiemu rozwojowi, a nie ku uciskowi i nędzy. Trzeba tę tezę umieć obronić wyrazistymi danymi. Broniąc prawdy o małżeństwie, bronimy godności człowieka.

2/ Jednocześnie Kościół powinien zaangażować się w o wiele poważniejszą dyskusję na temat „drabiny miłości”, pojęcia opisującego życie duchowe, które św. Augustyn zapożyczył z „Uczty” Platona. Podczas synodu zasugerowano, że w ramach strategii duszpasterskiej Kościół powinien wyjść do ludzi, bez względu na to, na którym szczeblu drabiny się znajdują. To z pewnością prawda, i w rzeczy samej to zawsze była prawda. Ale Kościół idzie do ludzi „na każdym poziomie” drabiny miłości, żeby ich zachęcić do wspięcia się po niej wyżej z pomocą Bożej łaski poprzez sakramenty Kościoła. Znajdywanie wartościowych elementów w nieregularnych związkach małżeńskich i nieregularnych relacjach seksualnych nie może służyć lansowaniu tych „nieregularności”, ale zaproszeniu ludzi do wspinania się na wyższe szczeble drabiny. Chodzi o pomaganie im w zrozumieniu pełni dobra i zachęceniu do jego poszukiwania z pomocą Bożej łaski. Wyzwanie to jest stare jak doświadczenie św. Pawła na Areopagu i się nie zdezaktualizuje. Jednak dyskusja o tym, jak zapraszać mężczyzn i kobiety do pięcia się w górę po drabinie miłości, utknie w martwym punkcie, jeśli stanie się tylko nawoływaniom do współczucia oddzielającego miłosierdzie od prawdy albo wzywaniem do dostosowania się do wszelkich współczesnych zachowań seksualnych.

Błędne teorie okazją do katechezy 3/ Jednym ze standardowych wątków w medialnych relacjach z synodu, zbyt często opartych na niefortunnych komentarzach ojców synodalnych, była różnica między doktryną a praktyką duszpasterską. To oczywiste, że są to dwie różne rzeczy. Ale równie oczywiste jest, że pewne praktyki kościelne, jak te określające warunki do godnego przyjęcia Komunii świętej, są mocno związane z określoną doktryną. Z doktryną pochodzącą od samego Pana, że małżeństwo jest nierozerwalne. Konsekwentnie, zgodnie ze zdaniem św. Pawła: „kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winnym staje się Ciała i Krwi Pańskiej” (1 Kor 11,27). Teraz stało się wystarczająco jasne (dla każdego z wyjątkiem kard. Kaspera, jak się wydaje), że nie jest możliwy taki konsensus, który pozwalałby na zmianę praktyki kościelnej zgodnie z propozycjami kard. Kaspera (bo to wymuszałoby niedopuszczalną zmianę doktryny). Dlatego dyskusja w nadchodzącym roku powinna skupić się na dwóch sprawach: na dopracowaniu kanonicznych procesów badających nieważność małżeństwa oraz na ukazaniu prawdy o Komunii świętej i sakramencie pokuty, z których wynika nauczanie i praktyka Kościoła odnośnie do dopuszczania do Komunii świętej. Dzięki błędom zawartym w propozycjach kard. Kaspera i zainteresowaniu, jakie wzbudziły jego postulaty w mediach, księża i biskupi dostali niesłychaną okazję do powtórkowej (w wielu przypadkach pierwszej) katechezy na temat małżeństwa, Eucharystii i pokuty. Listy duszpasterskie na te tematy będą pomocne, ale nic nie zastąpi skutecznego kaznodziejstwa.

4/ W relacji końcowej z synodu znalazł się stanowczy protest przeciwko naciskom wywieranym na pasterzy Kościoła ze strony kulturowych, politycznych i prawniczych sił forsujących interesy środowisk LGBT. Dokument odrzucił jako „absolutnie nie do przyjęcia” machinacje „międzynarodowych organizacji, które uzależniają pomoc finansową dla biedniejszych krajów od wprowadzenia prawa zezwalającego na »małżeństwa« między osobami tej samej płci”. To był bardzo stanowczy głos m.in. przeciwko planom Agencji Stanów Zjednoczonych ds. Rozwoju Międzynarodowego i Departamentowi Stanu Baracka Obamy. Dyskusja nad tymi naciskami przed synodem w 2015 r. daje duszpasterzom kolejną szansę na wyjaśnienie wiernym podstawowej różnicy między sakramentalnym małżeństwem a cywilnym kontraktem sankcjonującym prywatną relację seksualną. To wyjaśnienie powinno zaś doprowadzić do ponownego całościowego rozpatrzenia stosunku Kościoła do małżeństw cywilnych, przy skupieniu się na pytaniu: jak Kościół mógłby uniknąć współudziału w oszustwie, jakim jest „małżeństwo osób tej samej płci”. Czy Kościół nie niweczy wiarygodności swojego nauczania we własnym domu i nie osłabia świadectwa w przestrzeni publicznej, kiedy katoliccy diakoni, księża czy biskupi podpisują państwowe dokumenty o małżeństwie, na których widnieją rubryki „małżonek 1” i „małżonek 2”? Takie eufemizmy sygnalizują rozumienie małżeństwa, które nie tylko różni się od jego kościelnej definicji, ale wręcz jej zaprzecza. Nadchodząca dyskusja może zyskać, jeśli będzie prowadzona w ramach bogatszej eklezjologii niż ta, która była widoczna podczas debat synodu. Chodzi o dowartościowanie starożytnego pojęcia rodziny jako eklezjoli (małego Kościoła) znajdującego się w centrum refleksji nad relacją między domowym Kościołem a mistycznym ciałem Chrystusa.

Ojcowie synodu wypełnili prośbę papieża

5/ Każdy, kto przecierpiał nudę poprzednich synodów, nie mógł się nie zgodzić z determinacją papieża Franciszka, by ożywić przebieg tego zgromadzenia i rozpocząć otwartą, szczerą dyskusję na najistotniejsze tematy. Ta szlachetna intencja się powiedzie, jeśli synod w 2015 r. zostanie przeprowadzony zupełnie inaczej niż tegoroczny. To może wymagać pewnych zmian wśród wyższych członków Sekretariatu Generalnego Synodu, ale przede wszystkim musi się zmienić jego podejście. Sekretariat synodu musi pojąć, że jego zadaniem jest służba ojcom synodalnym, a nie manipulowanie przebiegiem dyskusji i narzucanie z góry ustalonych wniosków. To, że 16 października 2014 r. ojcowie synodalni masowo sprzeciwili się takim manipulacjom, było w gruncie rzeczy całkiem zdrową reakcją (zwłaszcza że tradycja regularnych synodów jest wciąż młoda), ponieważ pokazało, że biskupi wzięli sobie do serca apel ojca świętego o odzyskanie synodalności i kolegialności. Innymi słowy, uczciwy przebieg synodu to temat, który warto poddać pod dyskusję przed synodem w 2015 r. I ta dyskusja w żadnym razie nie zakłada krytyki papieża Franciszka. Przeciwnie, ma służyć jego wizji synodu, tego, czym może i powinien on być.

6/ Wreszcie cała dyskusja na temat kryzysu małżeństwa i rodziny w XXI w. powinna być bliżej i wyraźniej powiązana z nową ewangelizacją. Na synod w 2015 r. powinno się zaprosić w charakterze audytorów i obserwatorów mężczyzn i kobiety, działających w różnych poradniach małżeńskich i duszpasterstwach akademickich, którzy z powodzeniem wdrożyli „teologię ciała” i inne posoborowe ustalenia w niesprzyjających im środowiskach. Ich praktyczne doświadczenie w duszpasterstwie byłoby uzupełnieniem dociekań teoretycznych, które na synodzie w 2015 r. mogłaby przedstawić kadra Papieskiego Instytutu Jana Pawła II dla Studiów nad Małżeństwem i Rodziną.

Innymi słowy, synod zwyczajny biskupów w 2015 r. powinien odzwierciedlić wyraźniej trzy troski papieża Franciszka, widoczne w jego przemówieniu na zamknięcie synodu: pełne pasji zainteresowanie misją, pełne miłosierdzia zainteresowanie ludźmi w trudnych sytuacjach życiowych i pełna oddania troska o  utwierdzone prawdy wiary katolickiej. Udźwignięcie wszystkich tych trosk jednocześnie może być wyzwaniem. Ale takie jest właśnie zadanie w tym wyjątkowym momencie dla katolików. Podjęcie tego zadania będzie niczym innym jak służbą ewangelizacji świata, złamanego i cierpiącego. A to jest pierwsza misja Kościoła.

George Weigel jest członkiem Ethics and Public Policy Center w Waszyngtonie.

Tekst oryginalny z „First Things” (www.firstthings.com.) Tytuł, lead, śródtytuły od redakcji. Tłum. Katarzyna Grygierczyk