Co milion głów to nie osiem

Andrzej Macura

publikacja 21.11.2014 06:00

Zasada pomocniczości. Brzmi strasznie, prawda? W pewnym uproszczeniu znaczy to po prostu „nie rób za innych”. Fajne to nauczanie Kościoła, nie?

Co milion głów to nie osiem Henryk Przondziono /Foto Gość Z jednej makówki maku niewiele. Ale z całego pola...

Co jest największym kapitałem firmy? Maszyny? Nowoczesne oprogramowanie? Siła robocza? (Swoją drogą paskudne to określenie żywych, myślących ludzi, prawda?) Pewnie wielu zajmujących kierownicze stanowiska wybrałoby którąś z tych możliwości. Tymczasem największym bogactwem każdej firmy, instytucj,i wspólnoty samorządowej czy państwa są głowy. Głowy pracowników czy obywateli. Serio. Tylko żeby to zauważyć trzeba mieć nie swój „punkt widzenia”, „własną opinię” ale horyzonty. No i trzeba, by troska o własne ego nie przysłaniało dobra wspólnego.

„Bardzo dobry ten Pana pomysł, Panie Prezesie” – powie ten czy ów pracownik, którego szef właśnie łaskawie zgodził się na jakąś zaproponowaną mu innowację. Służalczość? Gdyby szef jej nie oczekiwał, pewnie czegoś takiego nigdy by nie usłyszał. Sęk w tym, że ludzie, którzy osiągnęli jakąś pozycje – w firmie, urzędzie, państwie – często uważają, że kierowanie polega na wymyślaniu. Jaką obrać strategię, co i jak zmienić,  komu dodać pracy, a komu ująć. Dlatego zasadniczo nie przyjmują do realizacji pomysłów swoich podwładnych. Liczy się tylko to, co sami wymyślili. Choćby w obiektywnej ocenie jakiegoś bezstronnego gremium był to pomysł delikatnie mówiąc kompletnie nietrafiony. Ma być, bo chcę i koniec.

Takie centralne sterowanie to marnowanie najcenniejszego kapitału każdej firmy i każdej społeczności: kapitału ludzkich głów. Ludzkiej inwencji i kreatywności. Bo przecież co kilka głów to nie jedna, prawda? Albo co parę milionów to nie parę setek.

To nie czcza gadanina. Starsi czytelnicy pamiętają, co stało się po roku ’89. Jak z dnia na dzień nieruchawa, niewydajna, bo centralnie sterowana gospodarka naszego kraju została wzmocniona przez pomysły tysięcy drobnych przedsiębiorców, którym państwo pozwoliło w końcu zrealizować ich pomysły. Tych wiele drobnych działań przełożyło się niebawem na wzrost zamożności całego społeczeństwa.

Skoro to takie proste, to w czym problem? Ano w tym, że wszelkiej maści zwierzchnicy – kierownicy, prezesi, ministrowie itd. uważają, że takie puszczenie samopas ludzkiej inicjatywy jest zagrożeniem. Dla firmy, dla społeczności lokalnej, dla państwa. Tymczasem jeśli w ogóle jest jakimś zagrożeniem, to dla ich pozycji na społecznej drabinie. Bo może czarno na białym się okazać, że inni są lepsi, bardziej kreatywni czy kompetentni. Tymczasem każda (głupia) władza woli, kiedy jak najwięcej zależy od niej. Nawet jeśli tę władzę szumnie nazywa się służbą.

Lansowana przez katolicką naukę społeczną zasada pomocniczości wynika wprost z szacunku dla jednostki i troski o dobro wspólne. A uczenie sformułowana  już przez papieża Piusa XI brzmi: „Jak nie wolno jednostkom wydzierać i na społeczeństwo przenosić tego, co mogą wykonać z własnej inicjatywy i własnymi siłami, podobnie niesprawiedliwością, szkodą społeczną i zakłóceniem porządku jest zabierać mniejszym i niższym społecznościom te zadania, które mogą spełnić i przekazać je większym i wyższym. Wszelka bowiem działalność społeczna mocą swojej natury powinna wspomagać człony społecznego organizmu, nigdy zaś ich nie niszczyć ani ich nie wchłaniać (Pius XI, Quadragesimo anno, 79).

Dobre, nie? Właściwie zasada pomocniczości nie jest ona tożsama z hasłem „nie pracuj za innych”. Raczej znaczy „nie wtrącaj się w kompetencje podwładnych”. Tyle że odnosi się nie tylko do układów w pracy, ale w całym społeczeństwie. Konkretnie znaczy to na przykład, że państwo nie powinno w wychowaniu dzieci nawet próbować zastępować rodziców. Ma im w wychowaniu pomagać. A interweniować tylko wtedy, gdy taka interwencja jest naprawdę niezbędna. Organizacje społeczne? Trudno by np. harcerstwu państwo dyktowało, jakimi ideałami ma żyć. Podobnie państwo powinno pozwolić  gminom na realizację wszystkich zadań, które te gminy są w stanie zrealizować. O sprawach takich jak remont drogi, budowa szkoły czy komunikacja miejska nie powinno decydować ani województwo ani centrala, ale gmina, czyli wybrane przez lokalne społeczności władze. I tylko tam gdzie gmina sobie sama nie radzi, powinna móc liczyć na pomoc ze strony  powiatu, województwa czy państwa.

Warto w tym miejscu dodać, że w teorii te relacje mogą być poukładane prawidłowo. Gorzej w praktyce.  Ot, jeśli państwo zabiera gminom pieniądze z podatków a potem łaskawie je rozdaje w postaci różnorakich subwencji, zwłaszcza gdy ich wysokość może być ustalana arbitralnie, mówienie, że gmina o czymś tam decyduje to mydlenie oczu.

Zasadzie pomocniczości przeciwstawiają się więc wszelkie formy „centralizacji, biurokracji, opiekuńczości, nieuprawnionej i przesadnej obecności państwa i władz publicznych w życiu społecznym” czy też istnienie przeróżnych monopoli, które nie pozwalają na swobodny rozwój.  A straty, które to wtrącanie się przynosi są przeogromne. Pisał w Centesimus annus (48) Jan Paweł Wielki: „Interweniując bezpośrednio i pozbawiając społeczeństwo odpowiedzialności państwo opiekuńcze powoduje utratę ludzkich energii i przesadny wzrost publicznych struktur, w których – przy ogromnych kosztach – raczej dominuje logika biurokratyczna aniżeli troska o to, by służyć korzystającym z nich ludziom” . Święta racja.  Niezłym wskaźnikiem ewentualnego przerostu biurokracji jest obserwacja, w której porze roku zaczyna się remonty dróg.

Nie znaczy to oczywiście, że ta jednostka stojąca wyżej nigdy do niczego nie powinna się wtrącać. Czasem np. państwo powinno pobudzić gospodarkę, czasem przeciwstawić się jakiejś niesprawiedliwości. Wszystko to jednak ma sens, gdy jest tylko jakąś krótkotrwała interwencją, mającą pomóc oddolnym inicjatywom. Nigdy jako ich trwałe zastępowanie.

***

Na marginesie... Czyż podobnego błędu jak różne instytucje czy szefowie firm nie popełniają czasem rodzice i wychowawcy? Podobno celem wychowania jest doprowadzenie do samodzielności. Gdy wychowuje się do spełniania poleceń, a możliwość podjęcia jakiejś samodzielnej decyzji sprowadza do wyboru „albo najpierw zjesz obiad/zrobisz zadanie/itp albo nie pójdziesz na podwórko” to raczej do żadnej dojrzałości nikogo się nie doprowadzi.

Korzystałem z „Kompendium nauki społecznej Kościoła” opracowanego przez Papieską Radę Iustitia et Pax, Jedność, Kielce, 2005.