Mam prawo do...

Andrzej Macura

publikacja 17.10.2014 06:00

Prawa człowieka. Brzmi górnolotnie. Konkret jednak wyjątkowo twardo stąpa po ziemi.

Mam prawo do... Roman Koszowski /Foto Gość Oto człowiek. Podmiot ważnych praw

Fajny był ten pierwszy odcinek naszego cyklu, prawda? Mnie się podobał. Dobrze, że chrześcijaństwo akcentuje godność człowieka, powtarza, iż człowiek nie może być przez nikogo traktowany jako środek, bo jest celem samym sobie. Ale żeby zobaczyć jak to wygląda w praktyce warto przyjrzeć się kiedyś, jak w przybytkach wypełnionych różnymi ważniakami traktowane są szatniarki, portierzy czy sprzątaczki.

Ciekawe prawda? Dla wielu są po prostu maszynami zamieniającymi płaszcze na numerki (i odwrotnie), wydającymi klucze albo usuwającymi brud. To ludzie?

Teoretycznie. To dlaczego Ważne Persony (studenci, towarzystwo w teatrze, ważni urzędnicy w biurze) tak rzadko zdobywają się na powiedzenie czegoś więcej, niż wyartykułowanie jakiegoś żądania? Te osoby niegodne są tego, by zwyczajnie się do nich uśmiechnąć albo wyrazić wobec nich na przykład zadowolenie z pogody?

Podobnie może być, kiedy mowa o prawach człowieka. Teoretycznie wszystko jest OK. To świetny temat na akademickie dyskusje. Zwłaszcza tych, którzy czują się przez kogoś uciskani. Gorzej w konkretnych życiowych sytuacjach. Kiedy trzeba dostrzec w bliźnim człowieka, który nie może być traktowany jak przedmiot. Wtedy sprawa nie jest już prosta.

To w końcu jakie ten pełen godności człowiek ma prawa? W nauczaniu Kościoła można znaleźć więcej konkretnych wskazań. Przytoczmy tylko to, co w encyklice Centesimnus annus napisał Jan Paweł II (dla wygody tekst nieco inaczej sformatowany)

„Wśród zasadniczych (praw człowieka) należy przede wszystkim wymienić

  • prawo do życia, którego integralną częścią jest prawo do wzrastania pod sercem matki od chwili poczęcia;
  • prawo do życia w zjednoczonej wewnętrznie rodzinie i w środowisku moralnym sprzyjającym rozwojowi osobowości;
  • prawo do rozwijania własnej inteligencji i wolności w poszukiwaniu i poznawaniu prawdy;
  • prawo do uczestniczenia w pracy dla doskonalenia dóbr ziemi i zdobycia środków utrzymania dla siebie i swych bliskich;
  • prawo do swobodnego założenia rodziny oraz przyjęcia i wychowania dzieci, dzięki odpowiedzialnemu realizowaniu własnej płciowości.

Źródłem i syntezą tych praw jest w pewnym sensie

  • wolność religijna, rozumiana jako prawo do życia w prawdzie własnej wiary i zgodnie z transcendentną godnością własnej osoby”. 

Tyle Jan Paweł II. Co to konkretnie znaczy „prawo do życia”? Ano na przykład to, że dowódca podczas wojny nie może swoich żołnierzy traktować jak mięso armatnie. Albo że kobieta nie może o poczętym w jej łonie dziecku powiedzieć, że ma prawo za nie decydować, czy może się urodzić. Podobnie jak lekarz nie może uznać, że czyjeś życie nie jest już warte życia.

A prawo do życia w rodzinie? Na przykład to, że państwo (czytaj urzędnicy) nie ma prawa wchodzić w kompetencje rodziców. „Wszystkie dzieci są nasze” nie oznacza, że dziecko może być czyjąś własnością. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. Mówieniem, że mam prawo do posiadania dzieci też...

No a to prawo dotyczące wolności w rozwijaniu się i poszukiwaniu prawdy? To problem narzucania bliźnim poglądów. Na przykład przez modne w ostatnich latach wyśmiewanie i próby penalizowania poglądów sprzecznych z poglądami lansowanymi polityczną poprawnością....

Podobnie z prawem do pracy. To nie jest tak, że człowiek jest tylko maszyną mającą wytworzyć jakiś produkt potrzebny właścicielowi, a kiedy nie jest potrzebny albo przeżywa jakiś kryzys pozbywa się go jak zużyty samochód. Prawa rynku prawami rynku, ale jeśli pracodawca kogoś zatrudnił, to jest już za niego odpowiedzialny. I jeśli przestał mu pasować do koncepcji całości, to nie można wymieniać go na inny model, ale powinien mu pomóc rozwinąć się na tyle, by poprawnie wypełniał polecone mu zadania. Co to za szef, który nie potrafi wykorzystać potencjału swoich pracowników, tylko przebiera jak w ulęgałkach?

No i podobnie z tym prawem do założenia rodziny. Tak zwane „programy ludnościowe” nie mogą człowiekowi narzucać, ile może mieć dzieci. Podobnie jak nie powinny nim manipulować w celu zmniejszenia dzietności (agresywne propagowanie antykoncepcji). Człowiek ma prawo mieć dzieci i już. A zadaniem państwa nie jest ograniczać dzietność, tylko zapewnić rodzinie należyte wsparcie.

Wolność religijna... O tym już może innym razem...

Warto podkreślić, że prawa człowieka to nie jakaś fanaberia, łaskawość tego czy innego prawodawcy. To prawa przysługujące bez wyjątku każdemu człowiekowi ze względu na to, ze jest człowiekiem. Mądrzej nazywa się to powszechnością tych praw. Z drugiej strony są to prawa nienaruszalne. Nikt nie może ich człowieka pozbawiać. Nawet on sam.

Prawom oczywiście odpowiadają też obowiązki. Ale o tym już też innym razem...

Ciekawe, prawda? Fundamentem chrześcijańskiej wizji społecznego ładu jest człowiek, osoba z jej prawami, a nie jakieś cele, ideały czy wizje ludzkości. I to chyba podejście zasadniczo różni chrześcijan od wyznawców różnych dzisiejszych ideologii...

Korzystałem z „Kompendium nauki społecznej Kościoła” opracowanego przez Papieską Radę Iustitia et Pax, Jedność, Kielce, 2005.