Czas, zranienia i przyjaźń

ks. Jacek Stryczek; GN 39/2014 Kraków

publikacja 01.10.2014 06:00

Wcześniej starałem się być „do rany przyłóż” i nieustannie brać odpowiedzialność za to, czy ktoś czuje się zraniony. Ostatecznie i tak zawsze się okazywało, że jeśli ktoś chciał czuć się zraniony, to się „zranił”.

Czas, zranienia i przyjaźń HP /Foto Gość Ks. Jacek Stryczek

Jak możliwa jest przyjaźń? Po pierwsze potrzebny jest czas. A wraz z jego upływem raz bywa lepiej, a raz gorzej. Raz się obdarowujemy, innym razem ranimy. Po jakimś czasie wszystko się bilansuje. Następuje wewnętrzna ocena. I albo chcemy dalej się przyjaźnić, albo mamy już dość. I koniec. To czas – i tylko czas – potrafi zweryfikować przyjaźń.

Zrozumiałem to dopiero jakiś czas temu. Wcześniej starałem się być „do rany przyłóż” i nieustannie brać odpowiedzialność za to, czy ktoś czuje się zraniony. Ostatecznie i tak zawsze się okazywało, że jeśli ktoś chciał czuć się zraniony, to się „zranił”. Teraz raczej staram się być sobą. Jeśli kogoś rani to, jaki jestem, nic już na to nie poradzę. Jeśli druga osoba chce się z kimś przyjaźnić, z natury podejmuje wspólne wyzwania. Wyzwania bolą, bo przekraczają siły. Nie potrzeba dużo czasu, by się dowiedzieć, czy jest nam ze sobą po drodze. Bycie przyjacielem wymaga przekroczenia jedynie słusznego, „zranionego” punktu widzenia.

Na przedłużeniu tej zasady unikam ludzi, którzy opowiadają, jakie to mają urazy do innych. Przypuszczam, że niedługo nabędą też uraz do mnie. Bo zapewne to lubią. Już same te jasne granice sprawiły, że mam coraz fajniejszych przyjaciół.

TAGI: