Idę na kawę, a Ty działaj!

Aleksandra Pietryga; GN 38/2014 Katowice

publikacja 25.09.2014 06:00

Wyobrażasz sobie, jaki to ból? Ja też nie wiedziałam. Pisałam do Basi: „Tak, wiem, że będzie ciężko”. Guzik prawda! nie miałam o tym pojęcia...

 U celu pielgrzymki na placu św. Piotra w Rzymie. Stoją od lewej: Basia Pawluk, Magda Mateja i Klaudia Szatałowicz Archiwum prywatne U celu pielgrzymki na placu św. Piotra w Rzymie. Stoją od lewej: Basia Pawluk, Magda Mateja i Klaudia Szatałowicz

Okazuje się, że do życia wystarczy nie więcej niż 10 kilogramów dobytku i trochę ludzkiej życzliwości. Basia, Magda i Klaudia z takim bagażem przeszły blisko 1900 kilometrów do Rzymu. – Gdyby to z założenia nie była pielgrzymka, szybko wsiadłabym w najbliższy pociąg do domu – przyznaje Magda, studentka logistyki z Rojcy. – Ewentualnie w samolot do Rzymu – dodaje Basia, spiritus movens całego przedsięwzięcia.

To takie niebezpieczne

O celu wyprawy przypominał dziewczynom prosty, drewniany krzyż, który niosły ze sobą. – Przez niego ludzie w Polsce brali nas często za świadków Jehowy – śmieją się. – Natomiast w Czechach przywitano nas okrzykiem: „Spalimy wam ten krzyż!”... Pielgrzymkę „wymyśliła” Basia, pochodząca z Jastrzębia-Zdroju studentka geografii. Dwa lata temu, będąc tuż po maturze, wędrowała przez 3,5 miesiąca do Santiago de Compostela. Teraz zdecydowała, że czas na Wieczne Miasto. Magda bardzo chciała się dołączyć. Rodzice mieli obiekcje.

– Bardzo się bałam – zwierza się jej mama. – Mówiłam do Basi, kiedy nas odwiedzała: „To takie niebezpieczne! Tyle się widzi zła w telewizji”. A Basia na to: „Nieprawda! Ludzie są dobrzy, tylko media o tym nie mówią...”. W końcu klamka zapadła: idziemy! Do pątniczek dołączyła Klaudia, studentka pielęgniarstwa z Podlasia. Wyruszyły 29 czerwca z Dziadkowskich (woj. mazowieckie). – Najgorsze były pierwsze dwa tygodnie – opowiadają. – Nogi niewyrobione, stopy miękkie, brak mięśni. – Do tego „siadająca” psychika, gdy widziałam, że one jakoś dają radę, a ja się dosłownie toczę za nimi – dopowiada Magda. – Wyobrażasz sobie, jaki to ból całego ciała i duszy? Nie? Ja też nie wiedziałam... Pisałam wcześniej do Basi mejle: „Tak, wiem, że będzie ciężko”. Guzik prawda! Nie miałam o tym najmniejszego pojęcia...

Basia, jako najbardziej zaprawiona w drodze, przygotowała wcześniej spis rzeczy, które trzeba było wziąć do plecaka. Obowiązywał minimalizm. Kto się nie zastosował ściśle do listy, szybko stwierdzał, że nadplanowy bagaż musi gdzieś po drodze zostawić. Niezwykłe, jak człowiekowi niewiele do życia potrzeba. Trzy koszulki, krótkie spodenki, spodnie... Oczywiście w drodze trzeba było robić pranie. Mydłem, w umywalce, nieraz w zimnej wodzie. Następnego dnia ubrania suszyły się, przypięte klamerkami na plecakach. Luksusem było wszystko: prysznic, ciepła woda, łóżko.

Zwykle dziewczynom musiał wystarczyć kawałek podłogi. Byle pod dachem. W ciągu dwóch miesięcy zdarzyło im się spać na balkonie, na biurku, w noclegowni dla bezdomnych, w hotelu czterogwiazdkowym. Jednak najczęściej przygarniały ich zakony, plebanie czy prywatne domy. Wstawały o piątej rano i godzinę później były już w drodze. Przemierzały średnio 40 kilometrów dziennie. Mapami nie dysponowały. Łapały wi-fi na stacjach benzynowych i szły dalej według wskazówek map internetowych i zdane na Bożą opatrzność.

Wielki kawał nieba

A ta nigdy ich nie zawiodła. Choć nieraz ćwiczyła zaufanie pątniczek, stawiając je w sytuacjach podbramkowych i reagując za pięć dwunasta. W takich chwilach dziewczyny szły... na kawę, zostawiając pole do działania Panu Bogu. Tak było na przykład w Austrii, gdzie pątniczki pełne nadziei zapukały do drzwi plebanii, wcześniej poinformowane, że ksiądz będzie na pewno obecny. Ale dom okazał się pusty, a ksiądz nie wrócił ani po południu, ani wieczorem. – W akcie desperacji poszłyśmy na policję – opowiada Basia. – Niestety funkcjonariusz, choć miły, był całkowicie bezradny... Załamane wyszłyśmy z posterunku wprost na deszcz i wiatr. Postanowiłyśmy przenocować w cudzym garażu, oczywiście całkowicie nielegalnie i bez zgody właściciela. Szłyśmy na palcach, bez najmniejszego szmeru, a tu nagle, dosłownie trzy metry przed garażem, otwierają się drzwi jakiegoś domu i miła pani zaprasza nas gestem do siebie. Nakarmiła, przenocowała i uchroniła przed złamaniem prawa...

Dziewczyny bardzo często doświadczały, że gdy coś nie szło zgodnie z ich wyobrażeniami, gdy wydawało się, że sytuacja jest beznadziejna, za chwilę otrzymywały o wiele więcej, niż oczekiwały. Pewnego dnia nie dostały zgody na nocleg, na który bardzo liczyły. Z tej przyczyny musiały zmienić swoje plany, pójść inną trasą i w innym czasie. Dzięki temu niespodziewanie trafiły do klasztoru paulinów, którzy nie dosyć, że otwarli przed nimi drzwi i zaserwowali smaczne posiłki, to jeszcze zaproponowali, żeby dziewczyny zregenerowały nadwątlone siły. – Mogłyśmy zostać dzień dłużej, jeden z ojców zaproponował, że zawiezie nas na plażę, żebyśmy mogły przeżyć jeden beztroski dzień na pielgrzymce i po prostu odpocząć. Mało tego, ojcowie zlitowali się nad naszymi zeszmaconymi śpiworami, cienkimi karimatami i butami, które poraniły stopy, i ... kupili nam nowe. Wydawało nam się, że nasze marzenia powinny ograniczyć się jedynie do podstawowych potrzeb. A tu Pan Bóg, który ciągle się nami opiekował, postanowił uchylić nam wielki kawał nieba! 

Czasem Pan Bóg posyłał anioły. Tak przynajmniej dziewczyny pomyślały, kiedy już we Włoszech, po niespodziewanej zmianie trasy, na ich drodze stanęło młode małżeństwo. – Wyglądało to tak, jakbyśmy byli umówieni na spotkanie – relacjonują. – Zaprowadzili nas do salki, w której miałyśmy spać, pozwolili u siebie w domu wziąć prysznic i specjalnie dla nas zamówili ogromną pizzę, a potem przedstawili swojej wspólnocie. I w dodatku mogłyśmy rozmawiać z nimi po angielsku, co we Włoszech było rzadkością. Jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości, czy Bóg się o ciebie troszczy, wybierz się na pielgrzymkę.

Wilk i trzy puszki tuńczyka

Pątniczki są przekonane o Bożej interwencji w sytuacjach zagrożenia. – Kilkakrotnie otarłyśmy się o śmierć – twierdzą. – O mało nie zginęłyśmy na autostradzie, w górach albo zagryzione przez psa. Zaatakował nas w miejscowości Gubbio w Apeninach. Wybiegł niespodziewanie z jakiejś posesji i rzucił się na nas. Dzięki Klaudii, znającej trochę zachowania psów, i dzięki kijom, które miałyśmy w rękach, udało się jakoś opanować sytuację. Później przypomniałyśmy sobie, że według legendy to właśnie w Gubbio św. Franciszek obłaskawił wilka... 24 sierpnia, po 57 dniach pieszej wędrówki, trzy studentki uklękły przed grobem św. Piotra.

– Trudno nam było uwierzyć, że to się dzieje – przyznają. – Mamy świadomość, że nie dokonałyśmy tego własnymi siłami. To Pan Bóg się o nas troszczył, odpowiadał na nasze potrzeby, często zanim zdążyłyśmy je wypowiedzieć. Leczył nasze zranione stopy i ambicje, a czasem dosłownie niósł nasze plecaki. To dzięki Niemu zawsze pojawiali się ludzie, którzy przynosili nam dokładnie to, czego nam w danym momencie brakowało. Pewnego razu wypiłyśmy naszą wodę do ostatniej kropelki, w pobliżu żadnego sklepu, a z góry leje się żar. Nagle podjechał samochód, wysiadł z niego miły pan i zaproponował... wodę, której dwie zgrzewki wiózł w bagażniku! Innym razem, kiedy od kilku dni żywiłyśmy się czerstwym pieczywem moczonym w keczupie, jakiś człowiek podarował nam trzy puszki tuńczyka. Akurat tyle zostało mu po podróży do Portugalii... 

Na plac św. Piotra dziewczyny wniosły pękatą kopertę, wypełnioną intencjami z całego świata. Były tam ich własne prośby, ważne sprawy dla ich rodzin, ale przede wszystkim intencje wszystkich, którzy prosili ich o modlitwę przed pielgrzymką i gdy spotykali je na szlaku. – Każdego dnia maszerowałyśmy w innych intencjach. Pewnego ranka wyjęłyśmy z koperty prośbę matki o pracę dla syna. Tego dnia szczególnie ciężko się nam szło. Wieczorem Klaudia rozmawiała przez telefon ze swoją mamą. W pewnym momencie padło pytanie, w jakiej intencji dzisiaj pielgrzymowałyśmy. Kiedy Klaudia odpowiedziała, w słuchawce zapadła cisza. Po chwili mama mówi: „To była moja prośba i dzisiaj twój brat dostał pracę...”.

TAGI: