77 portretów

Justyna Tomaszewska; GN 21/2014 Kraków

publikacja 07.06.2014 05:44

– Na początku, gdy przychodziłem do ubogich, czułem się jak miłosierny Samarytanin. Okazuje się, że wszyscy jesteśmy w tym samym bagnie i to Pan Bóg jest miłosiernym Samarytaninem – mówi młody grafik.

77 portretów archiwum prywatne

Jacek Hajnos, 24-letni student krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych z Nowego Targu, portretuje bezdomnych. Przechodnie często dziwią się, że siada obok brudnych i śmierdzących żebraków i zaczyna rozmowę. Jeśli zabierze się za rysowanie w galerii handlowej, ochroniarze zwykle chcą go wyrzucić razem z modelem albo modelką. On od kilku lat wraca, rozdaje kanapki, przybija piątki ze stałymi bywalcami. I portretuje. Najczęściej w trakcie rozmowy, niekiedy tuż po. Różnymi technikami – od rysunku ołówkiem na papierze, długopisem na pilśni, przez rysunki węglem i tuszem, po linoryt, miedzioryt czy akwafortę. Kiedyś na uczelni jeden z profesorów powiedział Jackowi, że jego portrety są „za ładne”. Powinien je robić „brudne”, żeby pokazać, że bohaterowie są inni, różnią się od nas. – Zapytałem go wtedy, czy gdyby siedział obok umierającej osoby, to myślałby, że go to nie dotyczy – mówi grafik.

– Problem polega na tym, że w naszym ciepełku nie dostrzegamy, że to także nas dotyczy. Nie potrafimy się zdobyć na zauważenie siebie i swojej biedy. I Chrystusa, często oplutego i pobitego – podkreśla Jacek.

Bierz, oddaję Ci talent!

Zaczęło się w kościele. Pierwsze nawrócenie sprawiło, że Jacek powoli oddawał różne partie swojego życia Bogu. Niemal wszystkie – oprócz twórczości. Zawsze miał poczucie, że to całkowicie należy do niego, do Jacka, który wypracował to sam przez lata. Od 10 lat rysuje codziennie. Piąty rok studiuje na Akademii Sztuk Pięknych. Jakiś Absolut mu pomagał, ale działalność artystyczna była tylko jego. Poza tym chrześcijańska twórczość kojarzyła mu się z kiczem i tanizną. Jednak 3 lata temu przed Najświętszym Sakramentem powiedział Bogu jak dziecko: „Bierz, oddaję Ci talent”.

– Wtedy wpadł mi do głowy pomysł, żeby portretować bezdomnych i nagrywać rozmowy z nimi. I od razu wydał mi się taki banalny: tandeta o ludziach z marginesu społecznego – wspomina Jacek. Myślał, że to on sobie coś wymyślił i teraz wkręca w to Boga. Skończyło się na warunku: „Jeśli mam realizować Twój pomysł, daj mi jakiś znak. Konkretny”. Niedługo po tym pojechał do Jaworzna i zamieszkał w ośrodku „Wspólnota Betlejem”, prowadzonym przez ks. Mirka Toszę. Tam poznawał ludzi bezdomnych, uzależnionych i samotnych, dużo z nimi rozmawiał. Potem robił portrety. Inicjatywa spodobała się mieszkańcom, nawet udało się zrobić wystawę. W dniu wernisażu jedno z czytań na Mszy św. pochodziło z Listu św. Jakuba: „Bo gdyby przyszedł na wasze zgromadzenie człowiek przystrojony w złote pierścienie i bogatą szatę i przybył także człowiek ubogi w zabrudzonej szacie, a wy spojrzycie na bogato odzianego i powiecie: »Usiądź na zaszczytnym miejscu«, do ubogiego zaś powiecie: »Stań sobie tam albo usiądź u podnóżka mojego!«, to czy nie czynicie różnic między sobą?” (Jk 2,2).

Do Jacka dotarło, o co właściwie chodzi w tych jego rysunkach, grafikach i wywiadach – pokazać, że tworzymy między sobą różnice.

Wszyscy jesteśmy bezdomni

Angażował się jeszcze mocniej. Spędził też jakiś czas w Domu św. Barnaby w Poczesnej. Zaczął regularnie chodzić pod Galerię Krakowską, gdzie „mieszka” wielu bezdomnych. – To była wędka, taka kiełbasa na przynętę, którą Pan Bóg na mnie zarzucił, żebym się do Niego zbliżył – mówi Jacek. – Spotykałem się z tymi osobami, nie tylko wiekiem, ale i doświadczeniem mądrzejszymi ode mnie. To mnie wzbogaciło. Jacek nie idealizuje środowiska bezdomnych. Wie, że to towarzystwo o konkretnych problemach. Swoimi pracami chce pokazać coś innego, chce pokazać człowieka.

– Moim marzeniem jest, żeby każdy w tych portretach zobaczył siebie. Żeby odbiorca w choć jednym z tych obrazów mógł odkryć głębię człowieka. Jakieś piękno i prawdę. Coś, co spowoduje, że się z nim utożsami. Nie każdy z bezdomnych żyje na ulicy z wyboru. Oni często byli osobami bardzo majętnymi i jakieś czynniki zewnętrzne, niezależne od nich samych, spowodowały, że wszystko się posypało. To mogło spotkać każdego z nas, cierpienie jest bardzo płynne. Dlatego przychodzi rysować kolejny portret i nagrywać rozmowę z poczuciem równości. Może on, Jacek – student, artysta, chłopak – ma dokąd wracać po zajęciach i za co zjeść obiad, jest schludnie ubrany i umyty, ale grzech niszczy go tak samo, jak żebraka pod galerią handlową. – Wiesz – mówi – w perspektywie królestwa Bożego wszyscy jesteśmy bezdomni. Ja, ty i oni, wszyscy czekamy na prawdziwy dom. Chyba świat konsumpcji, który sami sobie tworzymy, nam to przysłania. A bezdomni czasem mają większe poczucie domu, takiego udomowienia, niż osoby, które mają mieszkanie i rodzinę, ale życie w rytmie tego świata przysłania im jego istotę. 

– To mocne rozmowy – mówi o nagrywanych wywiadach. Ludzie żyjący na ulicy to nie jednorodna grupa „innych od nas”. To różne historie, najczęściej tragiczne, ale też pełne wiary i woli walki. Jacka najbardziej dotykają te, w których człowiek traci wszystko i trafia na ulicę, niezależnie od niego. To znaczy, że to może przytrafić się każdemu, jemu też. Zdarza się tak, że Jacek jest jedynym, który chce z nimi rozmawiać. – Kiedyś jeden ukradł mi dyktafon. Wcześniej sam się podpisał na portrecie. A jakie historie opowiadał! Jedna z lepszych rozmów. Szukaliśmy go potem z drugim bezdomnym, ale dyktafon już dawno był sprzedany. Ten drugi wierzyć nie chciał, że mnie Bodek okradł – opowiada sytuację, która w ogóle go nie zgorszyła ani nie wywołała w nim gniewu. – Szkoda tylko nagrania.

Zniszczyć tę różnicę

Często nie kończy się na rozmowie i portrecie. Jacek ma na ulicy wielu znajomych. Zdarza się, że zabiera ich do siebie i pozwala się umyć czy stawia obiad. Czasem od tego w ogóle się zaczyna. Najważniejsza jednak jest relacja. – Na początku, gdy przychodziłem do ubogich, czułem się jak miłosierny Samarytanin. Okazuje się, że wszyscy jesteśmy w tym samym bagnie i to Pan Bóg jest miłosiernym Samarytaninem. Ja tylko sieję, wzrost oddaję Bogu. Wtedy też pozbawiam się złudnego uczucia, że zaraz zobaczę efekt – mówi Jacek.

Efektu często długo nie widać. Choć są tacy, którzy wyszli z bezdomności, wielu w niej tkwi. To nie zraża młodego grafika. Przychodzi do nich, rozmawia, pyta, co słychać. Wcześniej zawsze się modli. – Jestem młody i głupi, ale udało mi się zrozumieć, że najważniejsza jest relacja, nie pieniądze. Dopiero potem się okazuje, czego ten człowiek potrzebuje – pomocy materialnej czy psychologicznej? – Często bowiem wychodzi na jaw, że spotykani przez Jacka bezdomni mają mieszkanie i rodzinę. Oprócz tego – jakąś zadrę, pretensję czy żal, którego nie potrafią wybaczyć i wrócić. Potrzebują dłoni, która ich wyciągnie z marazmu, a to nie dzieje się od razu. Pamięta bezdomnego, którego marzeniem było umrzeć. Po długich godzinach rozmów okazało się, że gdyby pojawiła się możliwość, chciałby spróbować stanąć na nogi. Pół roku później Jacek znowu się z nim zobaczył – mężczyzna wyglądał dużo lepiej, miał dorywczą pracę. – Po kilku spotkaniach wciąż nie zna się człowieka – mówi Jacek. – On się pokazuje. Ja i ty też tak robimy. Pokazuje się dobrym albo wyjątkowo złym. Dlatego trzeba czasu. Zależy mi na tym, żeby zniszczyć tę różnicę, że to są ludzie z marginesu i mają tak mało wspólnego z nami – podkreśla chłopak. Chce wydać swoje prace, rysunki razem z wywiadami. Ks. Tosza poznał Jacka z Bartkiem Matejem, drukarzem. Student ASP w rozciągniętym swetrze stanął naprzeciwko biznesmena i zaczął opowiadać o swoim pomyśle. Bartek zgodził się wydrukować album. Album-książka ma nosić tytuł „Różnica”. Będzie zawierał 77 portretów i rozmów. – Doświadczenie mi podpowiada, że historie moich bohaterów to często opowieści o przebaczaniu: sobie, rodzinie, społeczeństwu – mówi Jacek. – Jest taki fragment w Piśmie Świętym, kiedy Piotr pyta Jezusa, ile razy ma przebaczać – czy aż siedem? Wtedy Chrystus mu odpowiada „Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy” (Mt 18, 21–22).

TAGI: