Pieszo do nieba

GN 33/2013 Łowicz

publikacja 23.08.2013 06:44

W ciągu 18 lat zdążyli dojrzeć nie tylko w wierze, ale i w przyjaźni. Wielu z nich zostało rodzicami, odzyskało zdrowie, przeżyło nawrócenie... Niektórzy już w niebie zajęli się organizacją bazy i poszukiwaniem kwater.

Pieszo do nieba Agnieszka Napiórkowska /GN

Na kilka tygodni przed rozpoczęciem XVIII Łowickiej Pieszej Pielgrzymki Młodzieżowej na Jasną Górę służby pielgrzymkowe na czele z jej przewodnikiem ks. Rafałem Babickim, przygotowujące jej 18. urodziny, miały wszystko dopięte na ostatni guzik. Wiadomo było, że w Makowie będą fajerwerki, pląsy i tort, a w Wysokienicach – dziękczynne nieszpory. Dla każdego z pątników przygotowano także żelowe różańce na rękę, które po pielgrzymce mają być znakiem rozpoznawczym. Ze względu na Rok Wiary w drogę, poza drewnianym krzyżem z napisem: „Za siebie i za bliźniego”, postanowiono zabrać również krzyż z relikwiami 10 świętych. Jednego tylko nie przewidziano: odejścia do domu Ojca jednego z największych pielgrzymów – ks. prał. Mieczysława Iwanickiego, którego śmierć przypomniała wszystkim, jaki sens ma ludzkie pielgrzymowanie.

Urodziny na tysiąc osób

Spośród ponad 900 pielgrzymów udających się w 9 kolorowych grupach z ŁPPM na Jasną Górę większość stanowią ludzie młodzi. Głównie uczniowie, studenci i młode małżeństwa. Wśród pątników nie brakuje tych, którzy w tym roku skończyli bądź za chwilę skończą 18 lat. Obok nich idą też ci, którzy mogą pochwalić się, że obecna pielgrzymka jest ich 18. z kolei. O swojej osiemnastce chętnie opowiadają również pary małżeńskie, które poznały się, mając 18 lat, i gospodarze, którzy po raz 18. przyjmują pątników. Wszyscy oni wspólne osiemnastkowe świętowanie przyjęli z entuzjazmem, radością i... refleksją.

– Swoje wkraczanie w dorosłość podczas pielgrzymki chcę powierzyć Matce Bożej – mówi Joanna Piątkowska, która niedawno skończyła 18 lat. – Idąc na Jasną Górę, chcę Jej podziękować za swoje życie. Wiem, że Bogu zawdzięczam ocalenie. Dokonało się to chwilę po moich urodzinach. Lekarze nie dawali mi wielkich szans na przeżycie. Twierdzili też, że jeśli jakimś cudem przeżyję, będę osobą upośledzoną. Słysząc takie diagnozy, moja mama bardzo się modliła. I – jak widać – jestem cała i zdrowa. To wystarczający powód do dziękczynienia. Gdy zaś idzie o pełnoletność, muszę przyznać, że jej osiągnięcie nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Bardziej rozmyślam nad swoją dojrzałością duchową. Często zastanawiam się, czy w tym obszarze należy mi się już duchowy dowód osobisty. Mam nadzieję, że tak, bo zawsze chętnie przyznaję się do Jezusa – wyznaje Joanna.

Problemu z wyznawaniem wiary nie mają też Magda Kielan, Emilia Staniak i Patrycja Broda. Nieraz skrzykują się i jednego dnia wszystkie do szkoły przychodzą w pielgrzymkowych koszulkach. – Muszę przyznać, że dziś bycie wierzącym wymaga sporej odwagi – zauważa Patrycja. – Ja jestem tak „zajarana” klimatem pielgrzymkowym, że każdego chętnie bym wzięła choćby na barana i powiedziała mu: „Chodź ze mną, przejdziemy to razem”. Proszę tylko nie myśleć, że jestem jakąś dewotką. Co to, to nie! W życiu bardzo chcę się wyszaleć. 18 lat skończyłam w styczniu. Jestem osobą pełną energii i myślę, że dorosnę dopiero po trzydziestce. Mimo to teraz wszystkie decyzje podejmuję z rozwagą i odpowiedzialnością. Z tyłu głowy mam coś takiego, co mi mówi, że mam żyć tak, by nie stracić w niebie miejscówki. Pielgrzymka jest jak moja koleżanka. Wszyscy pątnicy, bez względu na wiek, są dla mnie osiemnastkami – mówi Patrycja.

Pełnoletnie dziewczyny, w których portfelach znajdują się jeszcze ciepłe dowody osobiste, zgodnie przyznają, że pielgrzymkowa osiemnastka zorganizowana w Makowie była najlepszą i najdłuższą imprezą, na jakiej były. Te domowe – jak twierdzą – nie dorastały jej do pięt. Po powrocie do domu zamierzają wszystkim opowiadać, że na ich urodzinach było grubo ponad 1000 osób, zabawę prowadził wodzirej, a strażacy puszczali sztuczne ognie.

Rekolekcje brata Gabriela

Osiemnaste wyjście na pielgrzymi szlak to powód do refleksji dla Bogumiły Szczepaniak. Ruszając w drogę, zabrała ze sobą głównie prośby swoich przyjaciół, bo – jak twierdzi – lżej się idzie w cudzych intencjach. – Każdy w życiu czegoś szuka. W chaosie nie można odnaleźć siebie. Tu znajduję ciszę, w której sprawdzam, czy jestem wierząca. Po tych 18 latach muszę przyznać, że czym więcej się nad tym zastanawiam, tym bardziej dochodzę do wniosku, że potrzebuję Boga i Jego miłosierdzia – mówi z przekonaniem.

Refleksje nad swoim życiem podczas XVIII ŁPPM, wędrując z grupą pomarańczową, czyni także brat Gabriel ze Zgromadzenia Braci Pocieszycieli Najświętszego Serca Pana Jezusa we Włoszech. Łowicką pielgrzymkę wybrał jako miejsce odprawienia swoich rekolekcji przed złożeniem ślubów wieczystych. – Podczas drogi mam podjąć decyzję o całkowitym poświęceniu się Bogu i zamknięciu za klauzurą – wyznaje br. Gabriel, który nie ukrywa, że czas przed ślubami wieczystymi jest dla niego dość trudny. Żeby zostać dobrym zakonnikiem, musi postawić sobie pytanie o to, czy byłby dobrym mężem i ojcem. Na szczerą odpowiedź potrzeba czasu i spokoju.

–Idąc z grupą, która jest „szalona”, wbrew pozorom można znaleźć ciszę i samotność. Jeśli tu mi się to udaje, utwierdzam się w przekonaniu, że klauzura jest moim miejscem. Wybierając tę pielgrzymkę, nie przypuszczałem, że trafię na jej osiemnastkę. Ale dobrze się stało. Taki czas sprzyja refleksji i podsumowaniom. Gdy uczestniczyłem w świętowaniu, przypomniała mi się moja osiemnastka, która była nietypowa, bo zakończyła się o północy. Wszyscy moi goście odprowadzili mnie po niej na pociąg, którym pojechałem do postulatu – wspomina.

Kościół niosący ulgę

Na łowicką pielgrzymkę wybrali się także Anna i Adrian Smolczewscy, małżeństwo z 10-letnim stażem, które poznało się... 18 maja. Wyruszyli wspólnie, by prosić Matkę Bożą o upragnione potomstwo. – W zeszłym roku tylko ja prosiłem o dziecko. W tym jest to nasza wspólna modlitwa – wyznaje pan Adrian. Jak zapewniają małżonkowie, pielgrzymowanie bardzo wpływa na ich relacje. – Rok temu szło się nam znacznie trudniej. Co chwilę musiałem z drogi zbierać moją żonę – żartuje A. Smolczewski. Z czasu spędzonego na rekolekcjach w drodze cieszy się pani Anna. – Muszę przyznać, że mąż się wykazuje. Bardzo o mnie dba. Nosi torby, rozkłada namiot i nie puszcza mojej ręki. Nawet w ekstremalnych warunkach jest rycerski. Jeśli Bóg wysłucha naszej modlitwy, szybko z naszym dzieckiem pojedziemy do Częstochowy, by podziękować za cud.

Tym, co nas wzrusza, jest modlitwa osób, które obok nas idą. Jak tylko dowiedzieli się, w jakiej intencji idziemy, dołożyli ją do swoich próśb. Taka postawa pozwala nam doświadczać żywego Kościoła, którego nic nie może przebić – dodaje pani Anna. Obecność pielgrzymów jest także ważnym momentem w życiu gospodarzy, którzy ich przyjmują. – W tym roku to będą u mnie nocować już chyba z 18. raz – mówi Stefania Wach. – Muszę przyznać, że lubię ten czas. Całe dnie jestem sama. Mąż i syn nie żyją. Córka mieszka w mieście. Jak byłam młoda, jeździłam kolejką do Częstochowy. Znam tamtejszą Matkę Bożą. Kiedy przychodzą do mnie pielgrzymi, proszę, by wspomnieli Jej o mnie. I wiem, że to robią. To są naprawdę fajni i dobrzy ludzie – chwali pielgrzymów.

Wdzięczność za modlitwę przechowuje w sercu także Krystyna Juraś, która chętnie oddaje swój kąt zmęczonej młodzieży. – Kiedyś, gdy mieliśmy niewykończoną górę i stodołę pełną siana, nocowało tu więcej osób. W tym roku do domu wzięłam tylko siostrę zakonną i jedną dziewczynę. Siostra powiedziała mi, że zaniesie moje nogi do Częstochowy. Są bardzo chore z powodu cukrzycy. Proszę popatrzeć, jakie mam rany. Słysząc słowa siostry, o mało się nie popłakałam – mówi pani Krystyna.

Sprawdzian dojrzałości

W tym roku niemal we wszystkich rozmowach jak bumerang powracał temat śp. ks. prał. Mieczysława Iwanickiego, który był duchowym przewodnikiem pielgrzymki. O jego odejściu pątnicy dowiedzieli się w Wysokienicach, w miejscu położonym najbliżej Rawy Mazowieckiej, gdzie pracował. Dzień wcześniej, na prośbę biskupa ordynariusza, swoją modlitwą otaczali jego przechodzenie do domu Ojca. Jego śmierć, która zbiegła się z 18. urodzinami pielgrzymki, na wielu zrobiła ogromne wrażenie.

– Dla mnie jest to niesamowity znak – mówi z przejęciem Bogumiła Szczepaniak. – W czasie, gdy świętujemy swoją dojrzałość, na naszych oczach i niejako przy nas odchodzi ojciec, wielki kapłan i nauczyciel. Jego śmierć nie budzi jednak lęku. Jesteśmy już dojrzali. Mamy 18 lat. A to znaczy, że – zamiast płakać – musimy wypełnić jego testament. Musimy żyć tak, jak on nas uczył. Jego śmierć jest z jednej strony pewnego rodzaju sprawdzianem naszej dojrzałości, z drugiej – przypomnieniem, że w Częstochowie nasze pielgrzymowanie się nie kończy, że jego celem jest niebieska ojczyzna – dodaje pani Bogumiła.

– Księdza prałata pamiętam jeszcze z pielgrzymki akademickiej. Chodziłem z nią jako młody chłopiec po śmierci mojego taty, który zmarł, gdy byłem w VII klasie – mówi ks. Piotr Krzyszkowski. – Już tam ksiądz prałat był postacią znaczącą, nie tylko dla innych kapłanów, ale także dla pielgrzymów. To był po prostu ktoś. Ktoś kto był niezwykłym świadkiem wiary, kto miał w oczach i na twarzy wyrysowany pokój. Czuć było od tego człowieka niesamowitego ducha i głębię. Nie przeszedł obok żadnego człowieka obojętnie. Tak jak czuliśmy namaszczenie w stosunku do papieża Jana Pawła II, który był wielkim i świętym człowiekiem, tak ja osobiście podobne namaszczenie czułem wobec prałata Iwanickiego. To była i pozostanie dla mnie postać człowieka, który wiódł świątobliwe życie.

Myślę, że on zostanie na lata w sercach ludzi. I ze swojej strony, tak, jak napisał w testamencie, będzie się nadal za nas modlił. Pielgrzymowanie było wpisane w całe jego życie. Można powiedzieć, że nie miał stałego miejsca, choć przez wiele lat mieszkał w Rawie. Nie miał swoich rzeczy ponad te, które były mu niezbędne do życia. Wszystkim się dzielił. Ale najbardziej sobą – wspomina ks. Piotr.

Dwie lekcje miłości

Najwięcej o prałacie Iwanickim mogą powiedzieć pielgrzymi grupy brązowej, z którą ks. Mieczysław pielgrzymował. – Osiemnastka jest dla człowieka takim ponownym narodzeniem się, narodzeniem do dorosłości i przyjęciem większej odpowiedzialności za swoje życie i powołanie – zauważa ks. Zbigniew Kaliński, przewodnik grupy brązowej. – Taki jest też to rok dla naszej grupy. Największy pielgrzym ks. prał. Mieczysław Iwanicki całe życie był pielgrzymem. W ostatnich dniach myślał o nas, myślał o pielgrzymce. W czasie spotkania ze mną w szpitalu podniósł rękę na znak błogosławieństwa i powiedział: „Pamiętaj, to rekolekcje w drodze. Nawracajcie się!” – opowiada ze wzruszeniem ksiądz Zbigniew, który zapewnia, że jemu i jego grupie więcej nie potrzeba. Te słowa, wypowiedziane w chwili odchodzenia, mają wielką moc.

– Jako grupa wchodzimy w dorosłość obdarowani wielkim testamentem wielkiego człowieka. Jego umieranie uczy nas, jak ważna jest umiejętność przyjęcia woli Bożej. My musimy umieć pogodzić się z tym, że w czasie pielgrzymki odchodzi od nas ktoś, kto był jak ojciec. Miłość jest zawsze. Czasem jest taka przyjemna, podobna do tej, jaką darzą rodzice małe dziecko. Dająca prezenty, głaszcząca po głowie, żartująca. Ale czasem miłość jest też trudna. Pełna tęsknoty, troski o drugiego człowieka, przeżywająca rozstanie. My, jako grupa, dostaliśmy szkołę tej pierwszej miłości, gdy ksiądz prałat przez 18 lat z nami pielgrzymował. Teraz otrzymujemy od Boga szkołę tej trudniejszej – mówi, nie kryjąc wzruszenia, ks. Kaliński.

Wysłuchane prośby

Pierwszą kartkówkę wszyscy pielgrzymi zdali celująco. Odejście księdza prałata nie wywołało bowiem w nich rozpaczy ani pytań: „dlaczego?”. Owszem, informacja o jego śmierci u wielu wywołała łzy, ale przede wszystkim wzbudziła nadzieję. Ta z kolei jest odpowiedzią od Boga i pierwszą wysłuchaną prośbą, którą było hasło tegorocznej pielgrzymki: „Panie, przymnóż nam wiary”. – Na nieszporach w Wysokienicach kilka razy powtarzałem: „Dziękujcie Bogu za wszystko – za radości i za smutki. On chce tego dziękczynienia” – mówi ks. Rafał Babicki.

– Wyjątkowe w tej pielgrzymce jest to, że po wielkiej radości, jaka była w Makowie, potem przychodzą Wysokienice, gdzie dowiadujemy się o śmierci prałata. Ale on jest z nami. I teraz jeszcze mocniej przypomina nam, że nasze życie jest pielgrzymowaniem. Dwa lata temu, kiedy prałat obchodził 50-lecie swojego kapłaństwa, zastanawiałem się, czego można mu życzyć. Pięknie przeżyte kapłaństwo, duża parafia, wdzięczność ludzi i grupy. Życzyłem mu wtedy, by zawsze mógł na nas spoglądać z radością, na to, jak się rozwijamy, jak kontynuujemy jego dzieło. Teraz to się „zadziało”. Myślę, że on na nas spogląda i będzie nam dalej towarzyszył – mówi ks. Rafał, który razem z innymi kapłanami zdecydował, że w pogrzebie śp. prałata wzięli udział reprezentanci grupy brązowej wraz ze znaczkiem pielgrzymkowym, na którym zawisły smycz i znaczek księdza prałata.

– Bardzo bym chciał, by potem ten znaczek na stałe został ustawiony przy jego grobie. Patrząc na krzyż, który noszę na swoich piersiach, a w którym umieszczone są relikwie 10 świętych, wiem, że nasza pielgrzymka ma w niebie swoich orędowników, którzy z nią chodzili. Ostatnim i pierwszym jest ksiądz prałat. Tam już organizuje się baza. Można usiąść przy jakiejś studni i sobie powspominać. Szlak jest już przygotowany. Kwatermistrzowie zadbali o nocleg. Nie mamy więc czego się lękać, bo – jak powiedział Jezus – w domu Jego Ojca jest mieszkań wiele – mówi wzruszony ks. przewodnik.