Jedź gdzie jest najtrudniej

Urszula Rogólska
; GN 28/2013 Bielsko-Biała

publikacja 06.08.2013 07:00

Miał 12 lat, kiedy powiedział mamie, 
że marzy mu się, żeby mieszkać na bezludnej wyspie, 
polować, łowić ryby... Z dziecięcych marzeń nie spełniła się tylko „bezludność”.


Mieszkańcy Jaworzynki towarzyszyli biskupom Wiesławowi Krótkiemu i Tadeuszowi Rakoczemu, kiedy bryczką podjeżdżali do kościoła parafialnego urszula rogólska /GN Mieszkańcy Jaworzynki towarzyszyli biskupom Wiesławowi Krótkiemu i Tadeuszowi Rakoczemu, kiedy bryczką podjeżdżali do kościoła parafialnego

Nie wybrzydza. Zje zawsze, co jest podane. Ale kiedy przyjechał do domu, od razu mu przygotowałam kluski z serem. Wiem, że tam, na Dalekiej Północy, tego naszego sera najbardziej mu brakuje – uśmiecha się Anna Krótki z Jaworzynki.


Mama niezwykła


Nikt z taką pasją nie opowiada o kulinariach jak mama: – Ugoszczono nas wspaniale wszystkim, co mieli najlepszego. Z nieznanych nam na co dzień potraw było trochę surowego mięsa i z karibu, i z ryb. Ale surowe jedli tylko Eskimosi. Nam podano gotowane.
Nikt tak jak mama nie potrafi oddać emocji tamtego dnia, 30 maja br., w eskimoskiej osadzie Rankin, w Kanadzie. Wzruszające śpiewy i modlitwa płynęły, kiedy jej syn leżał w kościele krzyżem – w postawie szczególnego uniżenia wobec Pana Boga. Leżał na skórze niedźwiedzia polarnego.


– Oprócz mieszkańców było wielu Polaków, którzy zjechali z różnych części Kanady – opowiada mama. – Przynieśli biało-czerwone róże i goździki. Wszyscy przepięknie śpiewali, było dużo płaczu i radości. Wszyscy mnie ściskali, co chwilę podchodził ktoś wzruszony, żeby ucałować. Traktowali mnie jak jakąś personę! A ja przecież jestem tylko mamą z Jaworzynki... Ale mamą niezwykłą. Anna Krótki jest mamą pierwszego biskupa pochodzącego z tej miejscowości. 16 lutego br. papież Benedykt XVI mianował ks. Wiesława Krótkiego ze Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej – który w Kanadzie używa także swojego drugiego imienia: Antoni – pasterzem diecezji Churchill-Zatoka Hudsona. W uroczystość Bożego Ciała ks. Wiesław przyjął sakrę biskupią.


Niby nie lubił czytać


Równo miesiąc po przeżyciach w Rankin, 30 czerwca, spotykamy się w rodzinnym domu biskupa Wiesława Antoniego, przy głównej ulicy w Jaworzynce. Ksiądz proboszcz Jerzy Palarczyk wytłumaczył bardzo dokładnie: 160 metrów w dół od kościoła.
 Mama troskliwie dba o każdego z gości, licznie przybywających dziś na uroczystość, jakiej Jaworzynka jeszcze nie przeżywała. Dziś syn pani Anny odprawi biskupią Mszę św. prymicyjną w kościele parafialnym. W tym, w którym był ochrzczony, w którym rodziło się jego powołanie kapłańskie.


Mamę odnajdujemy w... kuchni. Wpada też uśmiechnięta pani Grażyna, siostra księdza biskupa – dyrektorka miejscowej szkoły podstawowej.
Choć za oknem mgliście, mżawka i zaledwie nieco ponad dziesięć stopni ciepła, w domu gorąco i serdecznie.
– Niby nie lubił czytać, a jednak się starał, bo wiedział, że trzeba – opowiada o swoim synu mama. – Mój mąż Stanisław zmarł, kiedy Wiesiek miał 12 lat. Jakoś wtedy mi powiedział, że marzy mu się, żeby mieszkać na bezludnej wyspie, polować, łowić ryby...
 Z dziecięcych marzeń nie spełniła się tylko „bezludność”.


Po chwili do kuchni wpada żywiołowy ksiądz biskup. Już w odświętnych biskupich szatach. Na nogach ma jeszcze domowe klapki.
– Oj, biedaki, marzną tam na polu w tych strojach – mówi, wyglądając przez okno. A na drodze mieszkańcy Jaworzynki ubrani w stroje regionalne utworzyli szpaler wzdłuż ulicy. Za chwilę ksiądz biskup przyjmie błogosławieństwo mamy i wraz z biskupem Tadeuszem Rakoczym ruszy konną bryczką do kościoła parafialnego.
– Nawet natura daje nam poznać, że przyjechał biskup z Północy – śmieje się. – Tam słupek rtęci sięga 14 stopni tylko... latem.


To wasza wina!


– 23 lata temu były tutaj pierwsze prymicje mojego kapłaństwa – mówi biskup Krótki. – Cała wioska przeżywała wówczas wielką radość, bo po 50 latach wyszedł z niej kapłan. Ja tego nawet nie potrafiłem zrozumieć, że ludzie tak bardzo to przeżywali. I nie sądzę, żeby od tego czasu ktoś z nas przypuszczał, że można przeżywać jeszcze coś więcej. Te 23 lata tutaj w Jaworzynce to była głębia modlitwy. Każdy dzień ksiądz proboszcz i cała wioska ofiarowywali modlitwę za mnie i o powołania. Kiedy w lutym przyszła wiadomość o nominacji, zadzwoniłem do księdza proboszcza, a on z ogromną radością mi powiedział: „Ojcze biskupie, myśmy się modlili w twojej intencji każdego dnia!” Zażartowałem: „To wymodliliście! To wasza wina!” Odczuwali wielką radość. Czują się docenieni. Jesteśmy na krańcu Polski. Mieszkają tu prości ludzie wielkiego, gorącego serca. Zobaczyli, że są w tym świecie zauważeni. Są bardzo szczęśliwi i przeżywają to wszystko chyba bardziej niż ja – dodaje bardzo wzruszony ksiądz biskup.

– Z nominacji bardzo ucieszyła się moja rodzina. A ja im powiedziałem: „Nie skaczcie z radości, bo to nie jest tak hop-siup. Teraz się dopiero zacznie!”. A ja dalej myślę, jak to jest, że Pan Bóg wybiera takiego człowieka jak ja, z takich stron. Człowieka, który nie ma szczególnego wykształcenia, który ledwo przeszedł przez studia. A jednak Pan Bóg ma plan. I myślę, że przez to moje wybranie daje też poznać parafianom z Jaworzynki, jak bardzo ważna jest dla Niego ich wiara, ich wytrwałość.


No jasne, że pojadę!



Ksiądz biskup Krótki pracuje w Kanadzie od początku swojego kapłaństwa. – Północ zawsze była moim pragnieniem – opowiada. – Tak było, jest i tak pozostanie! Kiedy w seminarium usłyszeliśmy, że śnieg, że ciężkie warunki i kto tam pojedzie, powiedziałem: „No jasne, że ja pojadę”.
Papież Leon XII mówił o oblatach, że są „specjalistami od trudnych misji”. – Zawsze sobie mówiłem: jedź, gdzie jest najtrudniej, jedź, gdzie nikt nie chce być – mówi ksiądz biskup.
Podkreśla też rolę górali z Jaworzynki i wielki wpływ, jaki mieli na jego życie: – To ludzie wspaniali, kochający, bardzo ciepli, uparci, ludzie tradycji wiary, wielkiej wyrozumiałości i przebaczenia. Wśród takich sąsiadów się wychowywałem. W atmosferze jedności, dobra, radości.


Choć przez wszystkie lata na Północy był w zasadzie sam, nigdy nie czuł się samotny. – Nie było czasu na samotność. Zawsze byli ludzie, którzy czekali na mnie. To praca inna, choćby ze względu na odległości, które trzeba pokonywać, ale cudowna.
 Podkreśla, że było mu łatwo, bo i od początku pokochał nową rzeczywistość – ludzi i kulturę. Poznał język Inuitów – inuktitut. – To była najtrudniejsza bariera do pokonania – opowiada. – Nie znam go perfekt. Komunikuję się, rozumiem. Ale to wystarczy,

żeby okazać drugiemu człowiekowi, że się go kocha, że mi na nim zależy, że jest dla mnie pierwszą wartością po Panu Bogu.


Na skuter nie wsiadam


Nominacja była też niespodzianką i radością dla jego parafian na północy Kanady. – Nikt nie przypuszczał, że ktoś z diecezji zostanie nominowany – opowiada ksiądz biskup. – Myśleliśmy: przyjdzie ktoś z Południa, kto się zna na duszpasterstwie, na tej biurokracji, polityk. Nikt nie patrzył na to ostatnie miejsce na końcu świata – ostatnią katolicką misję na Północy.


Co się zmieniło w życiu księdza biskupa od nominacji? – Na skuter nie wsiadam, broni w ręce nie trzymam, nie poluję – śmieje się. – Zdaję sobie sprawę, że dla siebie czasu nie będę miał i nigdy nie będę go szukał. Dla mnie drugi człowiek był i jest zawsze pierwszy. Mieszkam teraz bardzo daleko od moich misji – w Manitobie. Przyszłość pokaże, czy kuria tu pozostanie, czy przeniesie się bliżej Inuitów. Jest takie pragnienie, by diecezja „poszła na północ”, byśmy byli bliżej naszych misji.


Już odczuwalną i bolesną sprawą dla nowego biskupa jest brak kapłanów... Placówki, którymi duszpastersko się opiekował, nie mają teraz następcy. – Co robić? Trzeba Pana Boga prosić, a później zachęcać młodych ludzi całego świata – mówi ksiądz biskup. Jego zdaniem zdrowie i charakter w tej pracy są bardzo ważne, ale nie najważniejsze. – Kto tu się odnajdzie? Człowiek, który nie boi się oddać wszystkiego, nie boi się opinii ludzkiej, jest wyrozumiały, przebaczający, kochający. Trzeba być upartym. Czasem kosa musi trafić na kamień, czasem coś iskrzy, ale tam każdy zgrzyt buduje relacje. Nie można się ich bać. Moi diecezjanie nie potrzebują wylewności, okazywania wielkiej przyjaźni. One przychodzą... same. Jeśli tylko człowiek potrafi czekać.


Mieszkańcy Północy byli obecni w Jaworzynce nie tylko w sercu księdza biskupa. Niezwyczajny jest drewniany krzyż zawieszony na jego szyi. – To podarunek od mojego przyjaciela. Nosił takie imię jak moje drugie – Antoni. Wraz z żoną pomagali mi w kościółku i prowadzeniu wspólnoty. Kiedy zmarł na serce, jego żona przekazała mi jego krzyż, dodając, że tego chciał mój wierny przyjaciel. Będę go nosił jako mój krzyż biskupi.
„In Te Confido” – Ufam Tobie – to zawołanie biskupa z Jaworzynki. – Te słowa mają odniesienie do wielu spraw w moim życiu – mówi ksiądz biskup. – Ja zaufałem Panu Bogu już dawno. A teraz to zaufanie jest jeszcze większe. Jego plan wobec mnie jest większy, niż mogę sobie wyobrazić. Ale ufam, że On sam będzie prowadził mnie i ludzi w mojej diecezji.


Z południa Polski na północ Kanady


Biskup Wiesław Antoni Krótki urodził się 12 czerwca 1964 r. w Istebnej. W 1979 r. wstąpił do niższego seminarium duchownego oblatów. 19 czerwca 1990 przyjął święcenia kapłańskie i od razu wyjechał do pracy misyjnej na północy Kanady. Pracował wśród Eskimosów nad Zatoką Hudsona. Był proboszczem parafii św. Stefana w Igloolik. Obsługiwał stamtąd pięć innych misji: Sanerajak, Iqaluit, Pond Inlet, Nanisivik i Arctic Bay – te ostatnie oddalone od Igloolik o 1000 do 1500 km. W 1996 r. otrzymał obywatelstwo Kanady.
Diecezja księdza biskupa terytorialnie jest siedmiokrotnie większa od Polski. Mieszka na jej terenie 33 tys. mieszkańców, z czego katolicy to grupa 10 tys. osób.
W herbie księdza biskupa widnieją: krzyż oblacki, Gwiazda Północy i herb rodu Radwan, z jakiego wywodzi się rodzina Krótki.