Ludzie na zakręcie

GN 28/2013 Lublin

publikacja 05.08.2013 05:20

O karmieniu nie tylko chlebem osób bezdomnych i prostowaniu spraw za pomocą wiary z animatorami „Podwieczorków ewangelizacyjnych dla bezdomnych” Aleksandrą Kidaj i br. Krzyśkiem Michalakiem OFMCap rozmawia Agnieszka Gieroba.

Brat Krzysiek Michalak i Aleksandra Kidaj, animatorzy podwieczorków z Ewangelią dla bezdomnych
 Agnieszka Gieroba /GN Brat Krzysiek Michalak i Aleksandra Kidaj, animatorzy podwieczorków z Ewangelią dla bezdomnych


Agnieszka Gieroba: Mało macie zajęć, że takie pomysły przychodzą Wam do głowy?


Aleksandra Kidaj: Działając od wielu lat przy Gorącym Patrolu, wciąż czuliśmy pewien niedosyt. Myślę, że same kanapki, zupa to za mało, gdyż ludzie przychodzą do nas także po dobre słowo, rozmowę, ważna jest dla nich nasza obecność. To, że traktujemy ich jak bliźniego, którego spotkaliśmy na naszej drodze nie bez powodu. Kiedyś chciałem wyjść do nich ze słowem bezpośrednio na ulicę, do ich naturalnego środowiska. Przekonywający był fakt ich pozytywnego odbioru osób duchownych, potrzeby rozmowy i modlitwy. Osoby bezdomne nie odwróciły się od Boga, bywa jednak tak, że wielu rzeczy nie rozumieją. Chcieliśmy dać im możliwość zapytania.


Br. Krzysiek Michalak: Konkretny pomysł zrodził się w czasie rekolekcji, które organizujemy dla bezdomnych. Zauważyliśmy, że w czasie wolnym uczestnicy szukają okazji do rozmowy. Ważne jest oczywiście, że mają przez te kilka dni zapewnione dobre warunki, wygodne łóżko, jedzenie, czas na modlitwę i mogą się spokojnie i porządnie umyć. To jednak nie wszystko. Okazuje się, że każdy z nich potrzebuje takiego czasu, by siąść przy herbacie, pożartować, zwyczajnie pogadać, czasem o drobiazgach, czasem o bardzo ważnych sprawach. Rekolekcje trwają tylko kilka dni. Dlatego zaczęliśmy się zastanawiać, czy mamy dla tych ludzi podobną propozycję w ciągu całego roku. Miało to być coś między wydawaniem posiłków a rekolekcjami.


I tak powstały podwieczorki ewangelizacyjne…


Aleksandra: Zaproponowaliśmy czas w niedzielne popołudnie, kiedy każdy, kto zechce, może przyjść do naszego lokalu przy ul. 1 Maja. Oferujemy herbatę, kanapki z dżemem lub ciasto, jeśli znajdzie się sponsor, ale przede wszystkim oferujemy czas, kiedy można pogadać o Panu Bogu, o życiu i różnych doświadczeniach, albo obejrzeć dobry film. Formuła się sprawdziła. Siadamy przy herbacie, ktoś przedstawia jakiś problem, nad którym dyskutujemy, albo zadaje pytanie związane z rozumieniem Pisma Świętego, czy jakimiś problemami teologicznymi. Od dawna w sobotnie wieczory zapraszamy bezdomnych do naszego kapucyńskiego klasztoru na liturgię słowa, po której jest rozważanie. Zdarza się, że ludzie odczuwają niedosyt lub czegoś nie rozumieją. Niedzielne spotkania dają możliwość zgłębienia tematu.


Kto na nie przychodzi?


Aleksandra: Trzon stanowią ci, którzy jeżdżą z nami na rekolekcje lub przychodzą na liturgię słowa, ale przychodzą też tacy, którzy nie mają pomysłu, jak zagospodarować niedzielne popołudnie lub jeśli jest brzydka pogoda, chcą się schować i napić herbaty. Oni, choć nie zawsze włączają się w dyskusję czy rozmowę, przysłuchują się z zainteresowaniem temu, co mówią inni. Myślę, że wynoszą dla siebie wiele treści, choć nie zawsze się do tego przyznają.


Można już mówić o jakichś owocach tych spotkań?


Br. Krzysiek: Przede wszystkim ludzie mają odwagę zadawać pytania i dyskutować. Na rekolekcjach często boją się podnosić różne kwestie, bo są tam określone reguły i ograniczony czas. Mają wyobrażenie, że jeśli poruszą jakieś trudne problemy, wylecą z rekolekcji, co nie jest prawdą. Tu nie ma takich obaw, są na „swoim terenie”. Stopniowo zaczęli się otwierać, mówić o osobistych problemach. Zauważyliśmy, że bardzo ważną dla nich kwestią jest sprawa nierozerwalności związku małżeńskiego. Wielu z nich ma porozbijane rodziny i trudne historie życiowe, walczyło z nałogiem. Przychodząc na spotkania, stopniowo zaczynają mówić o swoich doświadczeniach, pytać: co Pan Bóg na to, udzielać sobie wzajemnie rad. Poznają się i zaczynają tworzyć wspólnotę. Nie są to już anonimowi bezdomni, porozbijani życiowo ludzie. Stają się wspólnotą, która się scala i wspiera.


Aleksandra: To, co mnie uderza, to ich wiedza o Bogu. Początkowo wydawało mi się, że tematy wiary i Pana Boga są im obce. Tymczasem okazuje się, że ze spotkania na spotkanie ta wiedza rośnie i rośnie chęć jej poszerzania. Obserwuję, że ci ludzie odczuwają nie tylko głód chleba, ale i głód wiary, Pana Boga.


Czy kiedy pierwszy raz bezdomni przyszli na podwieczorek ewangelizacyjny, uważali się za wierzących?


Aleksandra: Z tym było różnie. Jedna z osób powiedziała wyraźnie, że jej zdaniem Boga nie ma. Gdyby był, nie pozwoliłby jej wyjść z odwyku i tak się stoczyć. Inni raczej mówili, że w Boga wierzą, ale do kościoła nie potrzebują chodzić.


Br. Krzysiek: Z chodzeniem do kościoła czy uczestniczeniem w sakramentach było raczej słabo. Niektórzy mówili, że Kościół ich zostawił w potrzebie. Na naszych spotkaniach tłumaczyliśmy, że my wszyscy jesteśmy Kościołem. Nie tylko ja, z racji chodzenia w habicie, ale też Ola i inne świeckie osoby, które tu przychodzą i spędzają z nimi czas, a w końcu i oni sami jako ludzie ochrzczeni. To znaczy, że Kościół wyszedł, by ich szukać. Myślę, że to ich poruszyło i dało inne spojrzenie na wiarę i Kościół. Niektórzy przychodzą do mnie po takich spotkaniach i pytają o możliwość spowiedzi. Inni zaczęli regularnie chodzić na Mszę świętą. To potwierdza, że nasze działania mają sens, są ważne dla nich samych.