Wydreptane świadectwa

Justyna Liptak
; GN 28/2013 Koszalin

publikacja 30.07.2013 07:00

Od wielu lat w czasie wakacji można ich spotkać w wioskach naszej diecezji. Ubrani w koszule z wizerunkiem Jezusa chodzą od domu do domu, by rozmawiać o Bogu. Na rutynę nie narzekają, bo co dom, to inna historia jego mieszkańców.


Wspólna zabawa i ognisko to stałe elementy każdego dnia ewangelizacji wioskowej Wspólna zabawa i ognisko to stałe elementy każdego dnia ewangelizacji wioskowej
Justyna Liptak /GN

Eliza i Monika przystają na chwilę, żeby się pomodlić. W kilku domach, do których pukały, nie zastały nikogo. Możliwe, że ich mieszkańcy jeszcze nie wrócili z pracy albo wzięli dziewczyny za świadków Jehowy, którzy również odwiedzali wioskę. Ewangelizatorki nie zrażają się drobnymi niepowodzeniami. Chwilę wcześniej rozmawiały z panią prowadzącą wiejski sklepik. Przeczekały u niej burzę. A potem w pewnym domu usłyszały historię renowacji parafialnego kościółka. Dziewczyny potwierdzają – jeśli już ktoś otworzy im drzwi, przyjmuje je z życzliwością. 


Od drzwi do drzwi


Grupa ewangelizacyjna ks. Michała Szwai kończy jeść obiad w wiejskiej świetlicy. Zaraz znowu pójdą głosić słowo Boże. Eliza Borkowska chwali sos z agrestu i już prosi o przepis. Jak się okazuje, z ewangelizacji wyjeżdża się bogatszym nie tylko o doświadczenie Boga. – Nauczyłam się łowić ryby i zdobyłam kilka przepisów – śmieje się Eliza, weteranka akcji ewangelizacyjnych. Jeszcze szybka kawa i już wyruszają w dwuosobowych grupach. – Po takim całodziennym ewangelizowaniu jedyne, o czym człowiek marzy, to łóżko. Jednak następnego dnia znowu nabiera się sił, bo mówienie o Bogu wciąga bezpowrotnie – mówi Krzysiek Świokła. I chociaż przyznaje, że jego zadaniem jest nosić tubę i dbać o nagłośnienie, to ma nadzieję, że nawet będąc mało widocznym, jest namacalnym znakiem Jezusa. – Na pierwszej ewangelizacji bardzo się bałem, że nie będę wiedział, co powiedzieć, ale zaufałem Bogu, bo skoro mnie zaprosił, to da również słowa – dodaje Krzysiek. 


A w każdym domu jest inna rozmowa


W pobliskim domu drzwi otwiera Maria Kowalska (imię i nazwisko zmienione – red.). Właśnie wróciła z pracy. – Zapraszam, tylko proszę nie zwracać uwagi na bałagan, jeszcze nie zdążyłam ogarnąć mieszkania – mówi gospodyni, a następnie częstuje wodą. Siadają. Nie ma niezręcznej ciszy jak w czasie wizyty kogoś niechcianego. Tutaj czuć obecność Ducha Świętego, tematy same się nasuwają. Na sam koniec ks. Michał pyta, czy jest intencja, w której pani Maria chciałaby się pomodlić? Ze łzami w oczach odpowiada, że za swoje dzieci. – Wyjechały do miasta za pracą, bo tu jest ciężko. Tam ułożyły sobie życie, ale to mi się nie podoba. Córka żyje bez ślubu, syn podobnie. Modlę się za nich codziennie. Może kiedyś zrozumieją, że to dla ich dobra – wyjaśnia kobieta.


Po wyjściu księdza pani Maria szybko łapie chusteczkę. – Przepraszam, że się tak rozklejam, ale dobro moich dzieci bardzo leży mi na sercu – mówi.
 Zarówno dla niej, jak i dla mieszkańców małego Trzcinna koło Miastka letnia akcja ewangelizacji wiosek to nowość. Tutaj nigdy czegoś takiego nie było. – Ale bardzo mi się podoba. U nas na miejscu nie ma księdza, więc nie ma z kim porozmawiać, nie ma komu się wyżalić – szlocha.
Pani Maria opowiada, że ponad dwa lata temu, w czasie rutynowej kontroli u lekarza dowiedziała się, że ma raka. – To był dla mnie szok. Miałam mieć standardowy zabieg na wyrostku żółciowym, a okazało się, że mam guza na nerce – wspomina. Po operacji wszystko się cofnęło. – Mam za co Bogu dziękować i to robię – dodaje.


Eliza Borkowska i Monika Musioł pukają do kolejnych drzwi. Wita ich Arkadiusz Kosno, młody leśnik. – Przed chwilą byli u mnie świadkowie Jehowy. Widzę, że konkurencja nie śpi – rzuca zaczepnie. 
Dziewczyny nie przejmują się tym. Pytają jak zdrowie, praca i plany na przyszłość. Widać, że Arka dziwi trochę taka bezpośredniość, ale po chwili rozmawia z ewangelizatorami jak z dobrymi znajomymi. – Pierwszy raz spotkałem się z tym, że to ludzie naszej wiary chodzą po domach. O Bogu trzeba rozmawiać, On jest wszędzie i pomaga nam przetrwać trudne chwile – mówi 27-latek. 
Zbliża się burza. – U nas w domu zawsze się zapalało świecę i klękało do modlitwy, kiedy szalał żywioł – opowiada Maria Parzontka-Lipińska. Kobieta pochodzi z Kaszub, stamtąd wyniosła chrześcijańską tradycję. – W naszej rodzinie było nie do pomyślenia, żeby nie iść do kościoła. Wstawaliśmy rano, szlismy kilometr na Roraty i nikt nie narzekał. A tutaj kościół jest pod nosem, a dzieci jak na lekarstwo – przyznaje. 
Burza minęła, można iść dalej. 


Świecki też może


Ewangelizacja wioskowa w tym roku zaczęła się w parafii Dretyń. Wolontariuszy zaprosił proboszcz ks. Andrzej Dubel. – Chciałem pokazać ludziom, że człowiek świecki też jest osobą, która może być głosicielem Dobrej Nowiny – wyjaśnia. 
Bardzo zaskoczyła go reakcja parafian na akcję. – Dałem ogłoszenie, że ewangelizatorzy będą potrzebowali noclegów – mieszkańcy sami się zgłaszali, przygotowywali posiłki, uczestniczyli w wieczornej Mszy św. i spotkaniach przy ognisku – wyjaśnia. 
I właśnie o to chodziło – aby pokazać inny, nie tylko kościelny, sposób spotkania z Bogiem. – Wierzymy także wtedy, gdy śpiewamy, śmiejemy się, rozmawiamy ze sobą czy gramy w piłkę. Mam nadzieję, że w ludziach zostanie trochę spontaniczności, którą zaszczepiają ewangelizatorzy – mówi ze śmiechem.

Wśród nich jest Jola Sławińska z Koszalina. To jej kolejna wioskowa akcja. Wraca, bo nie chce zachować dla siebie tego, co Bóg jej daje. 
– Nawróciłam się i doświadczyłam ogromnego miłosierdzia. Teraz czuję, że muszę się tym podzielić. Nieważne, jakie masz grzechy – Jezus i tak Cię kocha i Ci wybaczy – tłumaczy. Przyznaje, że czasem nie jest łatwo mówić o Bogu. Zwłaszcza w większych miejscowościach. – Pamiętam, że kiedyś na całej ulicy drzwi otworzono mi tylko raz. Ale było warto, bo tam właśnie słowo Boże było bardzo potrzebne – opowiada. Jola nie przyjechała moralizować. Przyjechała uczyć się wiary. – Bo to nie ja uczę wiary w Boga, tylko ci wszyscy ludzie uczą mnie – dodaje. 
Ks. Michał Szwaja uważa ewangelizację za bardzo trafioną inicjatywę. – Przychodzimy mówić o Jezusie, ale przy okazji uczymy się prostej wiary, którą ci ludzie posiadają. Oni nie pytają mnie, czy Bóg istnieje, chcą wiedzieć, czy to, co robią i jak żyją, jest zgodne z Jego nauczaniem – mówi kapłan. Dlatego najchętniej zrezygnowałby z używania terminu „ewangelizacja”. – Kojarzy mi się to z apostołem Pawłem – docierał do ludzi, którzy nie słyszeli o Jezusie. Natomiast tutaj, w mniejszym lub większym stopniu, Bóg jest obecny w każdym domu – dodaje.


Zbliża się pora wieczornej Mszy św. Do niewielkiego kościółka schodzą się mieszkańcy. Choć to środek tygodnia, przychodzą całe rodziny. – Będziemy mogli wspólnie pośpiewać – cieszy się mama jakiejś dziewczynki. 
Mszę św. kończy procesja eucharystyczna z błogosławieństwem domów. Później nadchodzi czas pieczenia kiełbasek, gry w piłkę i rozmów. Dla Moniki Musioł to druga wioskowa akcja. Z każdej ma jakieś obserwacje. W tym roku najbardziej zaskoczyło ją to, jak wiele małych dzieci zobaczyła w wioskach. – To my w Polsce mamy ich aż tyle? – śmieje się. – W mieście ich nie widać. Zamykają się w domach, siedzą przed komputerem albo telewizorem. Rodzice zazwyczaj nie mają czasu, żeby wyjść z nimi na plac zabaw. A tu proszę, ile dzieci – mówi. 


Niespodzianką dla Moniki była też otwartość ludzi. – Nie wiem, czy gdybym była na ich miejscu, tak łatwo przyszłoby mi wpuścić do domu obcych, którzy chcą mówić o Bogu – dodaje. 
Anna Kiełpińska nie miała oporów przed rozmową. Chciała pomodlić się za pomyślne ukończenie budowy nowego domu. Ma trójkę dzieci i nie wyobraża sobie mieszkania w bloku. – Tutaj dzieciaki biegają cały dzień i są szczęśliwe. Plac zabaw przed domem, ulica daleko. Czego chcieć więcej dla małych urwisów? – pyta z uśmiechem. Właśnie ze względu na pociechy akcja ewangelizacyjna bardzo się jej spodobała. – Przez zabawę dzieci łatwiej odnajdą Boga i przekonają się, że wiara nie kończy się na niedzielnych Mszach w kościele – mówi pani Ania.

Ewangelizatorów naszej diecezji będzie można jeszcze spotkać w: