Przeżyłam detox duchowy

Monika Augustyniak; GN 17/2013 Łowicz

publikacja 02.05.2013 09:20

O ewangelizacji, uzdrowieniu międzypokoleniowym i Bogu, który tuli do piersi, z Agnieszką Kilińską rozmawia Monika Augustyniak.

 Po dwóch nawróceniach Agnieszka Kilińska odkryła nową jakość życia, życia, w którym Jezus jest najważniejszy Monika Augustyniak Po dwóch nawróceniach Agnieszka Kilińska odkryła nową jakość życia, życia, w którym Jezus jest najważniejszy

Monika Augustyniak: Wiem, że jesteś zaangażowana w dzieła ewangelizacyjne. Od kiedy ta sprawa jest dla Ciebie ważna?

Agnieszka Kilińska: Rzeczywiście ewangelizacja leży mi na sercu i to jest coś, czemu oddaję się niemal całkowicie. Ewangelizuję od prawie 10 lat, ale tak na dobre zaczęło się dwa lata temu, kiedy moja znajoma – Monika Brzoza – umierała na raka. Była niesamowitą ewangelizatorką, powołała do istnienia wiele Bożych dzieł. Patrzyłam, jak umiera i... wciąż ewangelizuje. Oprócz tego, że dała świadectwo wielkiej i ufnej miłości do Jezusa, zorganizowała dziękczynienie modlitewne za dar swojego życia i cały pogrzeb, który był jak... ślub. Każdemu przypadła jakaś rola. Spisała testament, wszystko rozdysponowała. W homilii pogrzebowej ksiądz powiedział, że to taka sztafeta. Monika ukończyła swój bieg i teraz inni muszą przejąć pałeczkę. Jakoś to we mnie zagrało i teraz rzeczywiście jestem zaangażowana w ewangelizację.

Prowadzę kursy „Filip”, jestem „dyrygentką” podczas ewangelizacji ulicznej, towarzyszę weekendom Zespołu Formacji Młodych, jestem w ekipie „Pierwszego Słowa” – kursu przygotowującego ewangelizatorów do głoszenia Dobrej Nowiny i jestem we wspólnocie, gdzie zaangażowałam się w diakonię muzyczną. Oczywiście ewangelizacja nie istnieje bez modlitwy i relacji z Jezusem, ona wypływa z Eucharystii, rozważania słowa Bożego, przystępowania do sakramentów. Codziennie modlę się słowem Bożym. Widzę, jak wielką ma moc. Słowo wie wszystko. Jest żywe. To tak, jakbym nie ja czytała Biblię, ale ona mnie. Ten sam fragment odczytuję za każdym razem inaczej. Po moim pierwszym nawróceniu postanowiłam czytać codziennie fragment Ewangelii. Wtedy jeszcze niewiele rozumiałam, ale wiedziałam, że to dla mnie dobre. Dopiero z czasem pojęłam, że w ten sposób spotykam się z Bogiem. Teraz modlę się czytaniami z dnia.

Powiedziałaś, że po pierwszym nawróceniu. To znaczy, że było ich więcej?

Były dwa przełomowe, ale nawracam się każdego dnia. Pierwsze było kilkanaście lat temu, kiedy zaczęłam chodzić na spotkania wspólnoty. Moja koleżanka zakochała się w chłopaku, który był we wspólnocie, a że wstydziła się iść sama, poszłam dla towarzystwa. I stwierdziłam, że tego szukałam. To był burzliwy czas w moim życiu. Byłam w depresji, w którą wpędziłam się przez muzykę satanistyczną, wróżbiarstwo, horoskopy. Miałam myśli samobójcze. A Bóg zaczął mnie z tego wyciągać. Przeszłam rekolekcje, kilka miesięcy później miałam modlitwę o uwolnienie i praktycznie od tego momentu wszystko się skończyło – lęki, rozpacz, dołujące myśli. Zaczęłam życie od nowa, zaczęłam oddychać.

Potem jeszcze raz się nawróciłaś?

Tak. Po jakimś czasie poczułam, że złapałam Pana Boga za nogi. Poznałam chłopaka. Byliśmy parą kilka lat, ale – z powodu młodego wieku – decyzję o zaręczynach i ślubie odkładaliśmy na później. Poczuliśmy się zbyt pewnie i przestaliśmy dbać o naszą czystość. Najpierw jakoś staraliśmy się o nią walczyć, ale szarpaliśmy się sami, bez Boga, i przegrywaliśmy. W każdym razie relacja zaczęła się psuć i kiedy ostatecznie zerwaliśmy ze sobą, zostałam z ogromną raną w sercu. Miesiąc po rozstaniu zobaczyłam mojego byłego z inną. Wypłakałam się przyjaciółce, która jechała na weekend na kurs „Filip”. Wykonała telefon i mnie także zapisała. To nie był pierwszy kurs „Filip”, na którym byłam. Co więcej, ja już wtedy prowadziłam te rekolekcje. Ale tym razem Jezus całkowicie mnie „rozłożył”. Przeżyłam detox duchowy. Moje ciało chorowało razem z duszą. Czułam, jakbym miała wielkiego kaca. Wszystko mnie bolało. Podczas tego weekendu Jezus powiedział: „Zacznijmy od początku”. I rzeczywiście zaczął odbudowywać moją kobiecość, poczucie własnej wartości, dziecięctwo Boże. Wtedy też zaczęło się moje uzdrowienie międzypokoleniowe.

Co konkretnie masz na myśli?

Na mojej rodzinie ciąży grzech aborcji. Niestety, jest on brzemienny w skutkach dla nas wszystkich. To bardzo rzutowało na moje poczucie własnej wartości. Nie mogłam sobie z tym poradzić. Wiedziałam, że tylko Bóg może to zmienić, i właśnie w takiej intencji pojechałam na rekolekcje ignacjańskie. I tam Bóg dokonał czegoś niezwykłego. Przeżyłam 5 dni na piersi Tatusia, leżakowałam jak bobas w objęciach Ojca. Czułam, że Bóg bierze mnie w ramiona, jak niemowlę, i tuli do siebie. Zobaczyłam, że moje życie nie jest złamane, bo mój początek jest w Bogu. Tu, na ziemi, jest tylko przystanek. Miałam taką fajną medytację, kiedy Bóg pokazał mi, jak bardzo się cieszył, kiedy mnie stworzył. I jak wielka radość była w niebie, kiedy mnie wszystkim pokazał. Aniołowie tak się cieszyli, że aż trzepotali skrzydłami! Poza tym podczas jednej z pierwszych medytacji Jezus skierował do mnie pytanie z Ewangelii: „Co chcesz, abym ci uczynił?”. Ja, oczywiście, zaczęłam opowiadać dokładnie o całej intencji przyjazdu na ćwiczenia duchowe. I znów pytanie: „Co chcesz, abym ci uczynił?”. Pytał tak do momentu, aż została jedna moja prośba: „Chcę żyć! Chcę żyć pełnią życia!”.

Tego samego dnia na spacerze dotarły do mnie słowa: „Chcę, żyj! Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, żebyś żyła i miała życie we Mnie. Zanim świat powstał, ty żyłaś we Mnie”. To był przełom. Wróciłam do domu jako inny człowiek. Odkryłam nową jakość życia. I dziś wiem, że Jezus jest dla mnie najważniejszy i tylko w Nim jest moje życie. Bez Niego schnę i jestem głodna. I ufam Jezusowi. Wiem, że ma moje życie w swoich rękach i ma dla mnie piękny plan. Z Nim nie wiem, co to samotność.