Znaki wypełnione

ks. Roman Tomaszczuk; GN 13/2013 Świdnica

publikacja 01.04.2013 09:20

Abraham, Zacheusz, św. Augustyn, św. Edyta Stein i… Leszek z Lilą – łączy ich jedno: spotkali Żyjącego.

Sobótkowie przez 30 lat formowali się w Ruchu Domowego Kościoła ks. Roman Tomaszczuk Sobótkowie przez 30 lat formowali się w Ruchu Domowego Kościoła

Spotkanie z Żyjącym może przewrócić życie do góry nogami… albo raczej wreszcie na nogi je postawić. Dziwne, ale zawsze wiąże się to z wyruszeniem w drogę. Czasami dosłownie: wędrówka Abrahama – w ciemno, wbrew dobrym radom, wbrew zdrowemu rozsądkowi. Albo wędrówka Leszka i Lili – także w ciemno, wbrew dobrym radom, wbrew zdrowemu rozsądkowi.

Genetycznie obciążeni

Dziadek Leszka zakochiwał się w życiu trzy razy: w Bogu, w ojczyźnie i w swojej żonie. Za każdym razem na zawsze. Do końca. Nie dziwi zatem, że był ogromnym autorytetem w całej rodzinie. Wyrocznią i ostoją. Powiernikiem wnuków, szczególnie Leszka. Babcia Lili miała swoje życiowe korzenie głęboko zapuszczone w życiodajnej ziemi solidnej edukacji, która karmiła umysł; w skale tradycji – ta była oparciem dla kręgosłupa moralnego; w zdrojach zbawienia – żeby wszystko, co jest, miało sens ostateczny. Tak, była przyjaciółką Boga. Nie dziwi zatem, że chociaż dzieje obu rodzin pełne były dramatycznych doświadczeń: biedy, wojny, wywózki czy wreszcie komunizmu – ostatecznie ze wszystkich tych prób wyszli zwycięsko. Dowód?

Leszek i Liliana – „genetycznie obciążeni” miłością, która wciąż chce więcej i więcej. Niespokojni – dopóki ich serce nie spocznie w Panu. Całe. Bez reszty. Ale nie od razu. Bo wpierw byli zaledwie niedzielnymi katolikami. Kiedy pobrali się w roku 1975, zgodzili się, że takie życie im wystarczy. Niedzielnych letniaków.

Zapalniki – bez nich ani rusz

Jednak gdy wzięli udział w pielgrzymce do Częstochowy, poznali inny Kościół. Dni spędzone na modlitwie i rozważaniu Słowa, przeżywane w obecności Pana i w braterskiej bliskości obcych sobie ludzi, zadziałały jak katalizator. Bo to już był czas zapalników. Kiedyś niepotrzebnych, bo były tradycja, przyzwoitość, powinność i honor. To z ich powodu człowiek był wierny: Bogu, ojczyźnie i ludziom. Jednak odkąd „nowoczesność” oznacza zerwanie z tradycją, dystans wobec autorytetów i samowolę – to, co głębokie i duchowe, musi być odkryte osobiście. W zderzeniu z Żyjącym. Dlatego zdarza się o wiele rzadziej niż kiedyś. – Po pielgrzymce szukamy wspólnoty, która podprowadzi nas do Jezusa. Znajdujemy ją, to Domowy Kościół. Tutaj doświadczamy łaski nawrócenia i w konsekwencji zaczynamy służyć rodzinom. Trwa to trzydzieści lat – mówi Lila. – Kiedy słyszymy „wypłyń na głębię” – trafiamy na rekolekcje ignacjańskie. Przez cztery lata uczymy się innego patrzenia na życie, na jego sens i wartość. Za każdym razem, gdy wracamy po ośmiu dniach ćwiczeń duchowych do domu, widzimy, że tak jak dotychczas dłużej żyć już nie możemy.

Mateuszu – zostaw to!

– Ja, inżynier konstruktor, także Boga szukałem za pomocą wymiernych wskaźników: jeżeli jesteś żywy. To odpowiesz na nasze problemy. Ten warunek wydawał mi się uczciwy i racjonalny. Przekonaj mnie, a zaryzykuję zawierzenie się Tobie. On jednak się tym nie przejmował i z roku na rok przygotowywał mnie do Abrahamowej decyzji: porzucenia wszystkiego i wyruszenia w nieznane – wspomina Leszek. Szczytem Bożego: „Zaryzykuj, a się przekonasz”, była historia powołania Mateusza. – Jestem jak on: zmęczony swoim biznesem, gromadzeniem majątku, budowaniem pozycji, swojego „ja” – pomyślałem, a zaraz potem poraziło mnie olśnienie: to nie ma sensu! Nie żyję, ale kręcę się wokół, nie znam smaku radości i pokoju – jak niewolnik – odkryłem z goryczą. – Leszek wraca pamięcią do czasu, gdy rodził się do nowego życia. Wciąż jednak nie wiedział, co dalej. Dzielił się swoimi rozterkami z Lilą, ona go rozumiała i wiedziała, że cokolwiek Pan wymyślił, oczekuje tego od nich obojga, wszak są jednym ciałem z Jego woli. Wreszcie Żyjący wyłożył karty na stół. „Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj swój majątek i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem wróć i chodź za Mną”. – Nie chciałem odejść zasmucony, jak tamten młodzieniec. Wszystko tylko nie to. „Chcę wreszcie poczuć tę wolność, o której słyszałem od dzieciństwa. Chcę się przekonać, jak to jest posiąść największy skarb swojego życia” – krzyczało we mnie – mówi Leszek.

Czarna Ziemia Obiecana

– Kiedy Abraham usłyszał – poszedł. Wbrew zdrowemu rozsądkowi zaufał Głosowi i musiał się przekonać, że Bóg jest Bogiem wiernym. Potrzebował ruszyć w drogę, w nieznane, ale z Poznanym. Zrozumiałem wszystko, dlatego odpowiedziałem: „Idę”. A ty pójdziesz ze mną? – szepnąłem któregoś dnia żonie. – To była długa rozmowa. Na szczęście ja też przekonałam się, jak porywający i zazdrosny jest „Ten, który Jest”. Więc gdy podjęliśmy decyzję, nie zwlekaliśmy z jej realizacją. Zgłosiliśmy się do Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego. Odpowiedź była jasna: Zambia lub Liberia – wspomina wydarzenia sprzed dwóch lat. Niby bez różnicy dla ludzi, ale gdzie chce mieć ich Bóg? Pojechali do Fatimy, żeby rozeznać razem z Maryją. Po powrocie okazało się, że na razie Zambia nie potrzebuje inżyniera. Znak został dany. Szczepienia, badania lekarskie, pierwsze słówka po angielsku. Zamykanie codzienności: rezygnacja z pracy, pozbycie się majątku gromadzonego przez cale życie, przygotowanie krewnych i znajomych na rozłąkę.

I po co wam to?

– Nikt w nasz wyjazd na misje nie wierzył – opowiada Lila. – Część przyjaciół odwróciła się od nas, inni mówili, że jesteśmy niespełna rozumu, bo za starzy. Byli i tacy, którzy podejrzewali, że nasza decyzja ma drugie dno: intratny biznes w Afryce. Ale byli też inni – jak dwójka własnych, dorosłych dzieci. I jak rodzice Leszka. Mają po 85 lat życia za sobą, życia dobrego, to znaczy takiego, które zostało mocno wypróbowane, oczyszczone w ogniu cierpienia, bólu, strachu i umocnione wiernością sobie i Bogu. Pewnie dlatego ci właśnie umieli przeniknąć to, co pozorne, i dostrzec sedno sprawy. – Skoro oddaliśmy was już dawno temu Maryi, to dzisiaj nie możemy się nie zgodzić na to powołanie. Błogosławimy wam – oświadczyli. To nic, że tym samym zrezygnowali ze swojego bezpieczeństwa i opieki, na jakie mają prawo liczyć ze strony dzieci. Liberia. Zacofany, zniszczony i biedny kraj na zachodnim brzegu Afryki, właściwie w stanie wojny domowej. Każdy budynek w stolicy ogrodzony dwumetrowym murem zwieńczonym drutem kolczastym podłączonym do prądu, mnóstwo szczurów, które całymi nocami gryzą się i przeraźliwie piszczą, woda zdatna do picia wyłącznie po filtrowaniu i gotowaniu, brud i śmieci, w których lęgną się pająki, muchy i inne robactwo, no i komary wściekle atakujące i roznoszące choroby. To nie koniec: temperatura 36 stopni Celsjusza, wilgotność 90 procent, w nocy smród spalin, bo wszędzie pracują agregaty prądotwórcze. Ludzie szokująco biedni, kraj w totalnej zapaści ekonomicznej – i do tego cała gama sekt i Kościołów, a wszystkie na swych sztandarach mają wypisane imię Jezus. Zambia. – Pojechaliśmy tam po czterech miesiącach pobytu w Liberii – wspominają Sobótkowie, którzy w Polsce są od kilkunastu tygodni na misyjnym urlopie. – Podobieństwo do Liberii spore, ale są oznaki rozwoju cywilizacyjnego. Panuje jednak głód, więc zjadane jest wszystko, co się rusza. Nie ma więc szczurów, kotów czy psów. Nawet w buszu. Tam zostały już tylko mrówki – relacjonują.

Pochód wierności

Ojciec wszystkich wierzących – Abraham, to jego przykład stał się archetypem wędrowców. Tych przemierzających świat w poszukiwaniu woli Boga i tych przekraczających kolejne granice poznania intelektualnego i duchowego, byle tylko stanąć wobec Prawdy. Zacheusz – nie przejmował się przeszkodami, uparcie chciał zobaczyć Jezusa. Udało się i wtedy świat starego celnika zmienił się nie do poznania. Nabrał wymiaru wiecznego. Święci Pańscy, ci pokroju Augustyna – rozdarci między przyjemnością świata a ascetyzmem oczyszczania umysłu i ducha, by wreszcie przekonać się, jak smakuje Miłość; ale także ci, którzy jak Edyta Stein dali się prowadzić naturalnemu pragnieniu poznania prawdy, przekonali się, czym ona jest, jaki ma wpływ na życie świata i każdego człowieka i pozostali jej wierni nawet za cenę życia. Wreszcie szaleńcy podobni do Leszka i Lili Sobótków. Ludzie, którzy dali się prowadzić Duchowi Świętemu, a Ten jak zawsze przygotował plan zaskakujący i nie z tej ziemi, choć także dla niej. – Misje to czas, gdy moje zdolności inżynierskie pomogły w budowach szkół i obiektów kościelnych. To także okazja do zachowania życia i zdrowia setek ludzi – w Liberii zmieniłem plany rozbudowy szkoły, bo ich realizacja równała się katastrofie budowlanej – opowiada Leszek. – Misje to dowód, że wiara zmienia oblicze świata, ale najpierw musi zmienić oblicze wierzących. To ogromna bliskość Boga, który objawia się w codzienności tak jednoznacznie, że aż nie do wiary. To także smakowanie nieba, tzn. obecności żyjącego Boga – dopełnia obrazu Lila.

A co teraz?

Kiedyś Sobótkowie otrzymali „słowo”, że czekają ich trzy etapy życia. Pierwszy wypełnił się w ciągu czterech miesięcy. Drugi dobiegł właśnie końca. Teraz pozostał trzeci. Wiedzą, że ma trwać już do końca ich życia. Co to będzie? – Jeszcze nie wiemy. Jesteśmy czujni na znaki od Pana, rozglądamy się i mamy pewność, że On da nam poznać swoją wolę. Wtedy także nasze dni zaczną się wypełniać – uśmiechają się.