Siostra od fundacji

Ks. Roman Tomaszczuk; GN 8/2013 Świdnica

publikacja 03.03.2013 06:30

Gdy zaczynały, nie miały nic – zupełnie tak samo jak ci, którym chcą pomóc.

Zajęcia plastyczne zawsze inspirują do pracy twórczej i są okazją do zacieśniania więzi między dziećmi i opiekunami ks. Roman Tomaszczuk Zajęcia plastyczne zawsze inspirują do pracy twórczej i są okazją do zacieśniania więzi między dziećmi i opiekunami

To miejsce i tych ludzi albo chce się natychmiast wymazać z pamięci, albo pozostają głęboko w sercu. Nawet w niebie. Tak przynajmniej wynika z historii s. Wandy od Woli Bożej i od… fundacji jej imienia.

Na początku był Sobięcin

– zapomniana dzielnica Wałbrzycha. Dzielnica, w której od 1946 r. pracują siostry od Niepokalanego Poczęcia NMP – niepokalanki. – Od zawsze my, które prowadzimy tutaj szkołę dla dziewcząt, mocowałyśmy się z tematem: a co ze środowiskiem, tym najbliższym – mówi s. Daniela, nauczycielka historii, od 18 lat w Wałbrzychu. – Co z tym światem, który zaczyna się tuż za nasza bramą, a który wdziera się do naszego domu, bo nie może być inaczej. Owszem, były i są akcje: paczki, św. Mikołaj, doraźna pomoc potrzebującym, ale z przerażeniem odkrywałyśmy, że biedę się dziedziczy, że niezaradność i bierność przechodzi z matki na córkę, a z ojca na syna.

Jeśli dochodzi do tego alkoholizm… – siostra nie kończy. Do pokoju wchodzi chłopiec. Chce pokazać serce, które narysował, bo dzisiaj jest św. Walentego. Jest synkiem ojca, który jako dziecko także odwiedzał siostry. Szkoła i klasztor są jasnym punktem na mapie dzielnicy. Dzieci wyczuwają, że tutaj spotkać ich może choć trochę tego dobra, którego nie dostają w domu. Tak było zawsze. A kiedy te dzieci dorastają, wchodzą w tryby machiny deprawacji, złych wzorców, biedy i rozpaczliwego szukania szczęścia. Wtedy zaczepiają siostry i proszą: o wsparcie, o radę, o wysłuchanie, o interwencję. Bo dziewczyna w ciąży, bo matka znowu w ciągu, bo trzeba ochrzcić dzieciaka, a ślubu nie ma, bo skończyła się kasza manna. – Przychodzą, mają śmiałość albo w końcu wysyłają do nas swoje dzieci, bo one mogą więcej – mówi s. Daniela.

My im pomagamy,

bo serce się kraje, jednak wciąż mamy niedosyt, a nawet wyrzut sumienia, bo rozdawnictwo to nie jest dobra metoda wychowawcza – zastrzega siostra. – Od dawna marzyło mi się, i teraz jest to już bardzo realne, żeby na tym tutaj naszym skwerku odprawić taką Mszę św., na której ogłoszona byłaby powszechna abolicja sakramentalna – oczywiście w granicach prawa kanonicznego. Bo dla wielu mieszkańców Sobięcina Pan Bóg jest ukryty za górami drobiazgów, które barykadują im drogę do Niego. O co chodzi? Żyją bez sakramentów: bo formułki zapomniał, więc nie pójdzie do spowiedzi, bo ślubu nie mają (i mieć nie mogą), no to dziecko nieochrzczone, bo żyją w konkubinacie, gdyż on nie ma bierzmowania, bo nie chodzą na Mszę św., ponieważ kiedyś ksiądz ominął ich po kolędzie albo nie pochował im z honorami ojca… – Cała litania, powiedzmy sobie szczerze – błahostek, ale dla nich są to Himalaje – ocenia s. Daniela. Dlatego niepokalanki założyły Fundację Edukacyjną im. S. Wandy Garczyńskiej. – To niepokalanka, której przed wojną nikt by nie posądzał o tak ogromną odwagę i determinację, jakimi wykazała się, gdy chroniła Żydów. Czas pogardy wyzwolił w niej ogromną siłę, ona zbuntowała się przeciwko śmierci i walczyła o życie. Skutecznie. Opowiadają, że w nocy leżała krzyżem, błagając Boga, by nikt z chroniących się w klasztorze na Kazimierzowskiej w Warszawie nie wpadł w ręce Niemców. I wymodliła życie dla każdego z ukrywanych Żydów – wspomina s. Daniela i zaraz sięga po dyplom Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata, jaki w 1983 r. został przyznany s. Wandzie Garczyńskiej przez Instytut Yad Vashem w Jerozolimie.

Znała błogosławioną

matkę Marcelinę Darowską, założycielkę niepokalanek. Bo Wanda Garczyńska urodziła się w roku 1891 i wychowywana była m.in. w niepokalańskich szkołach i internatach w Niżniowie i w Jazłowcu, w którym już jako kwalifikowana nauczycielka wstąpiła do zgromadzenia w roku 1926. – W czasie wojny i okupacji, jako przełożona klasztoru w Warszawie, organizuje komplety tajnego nauczania zamkniętej przez Niemców prywatnej szkoły powszechnej oraz komplety szkoły średniej dla dziewcząt i chłopców łącznie z egzaminami dojrzałości. W murach klasztoru działa także tajny Wydział Historii Uniwersytetu Warszawskiego. Mało tego, bierze na swoją odpowiedzialność ukrywanie w internacie i za klauzurą Żydówek i z pomocą sióstr domu warszawskiego oraz licznych przyjaciół umieszcza wiele z nich w bezpiecznych miejscach poza Warszawą – wylicza s. Daniela.

Opowiada o s. Wandzie z wielką pasją. Podziwia ją, nie ukrywa, że jest dla niej wzorem odwagi i wrażliwości na znaki czasu. – W roku szkolnym 1946/1947, jako pierwsza przełożona na Ziemiach Zachodnich w Wałbrzychu, organizuje gimnazjum żeńskie z internatem prowadzone przez siostry niepokalanki – wyjaśnia genezę patronki dla Fundacji Edukacyjnej. Zanim umrze w roku 1954, będzie jeszcze pełnić ważne funkcje w zgromadzeniu, m.in. radnej generalnej, przełożonej, mistrzyni nowicjatu. Kiedy Pius XII ogłasza Rok Maryjny (1954), przyjmuje tę wiadomość entuzjastycznie – „wszystko w tym roku będzie łaską i darem Niepokalanej… i urodzić się w tym roku i umrzeć też będzie łaską” – powie. Dzisiaj, kiedy z uwagą patrzy się na jej postać, trzeba sobie coraz odważniej stawiać pytanie, czy nie jest to kolejna niepokalanka, która żyła cnotami ewangelicznymi w stopniu heroicznym. I jeszcze jedno: jej pogrzeb odbył się w dniu Matki Bożej od Wykupu Niewolników –

czyż nie jest to znak z nieba dany?

– Pewnie tak – odpowiada Agnie- szka Styrna, wychowanka niepokalańskiej szkoły, działaczka fundacji. – Tym bardziej że działalność naszej fundacji, choć stosunkowo krótka w czasie, obfituje w niezwykłe znaki potwierdzające zaangażowanie s. Wandy w wałbrzyskie sprawy – uśmiecha się i opowiada. Cud 1. – Na początku nie mieliśmy nic – mówi s. Daniela. – A tu zbliża się 6 grudnia. Dzieci już są w tej naszej tymczasowej świetlicy. „Kupię im po czekoladzie i to będzie wszystko”, pomyślałam sobie i wtedy zadzwonił telefon. Od studentki z Warszawy, wychowanki sióstr. „Czy siostra robi Mikołaja dzieciom?” – pada pytanie. Przytakuję niepewnie. „Bo ja tu mam grupę znajomych, studentów – i chcemy siostrze pomóc”. Ktoś pamięta o Wałbrzychu, z Warszawy! – podkreśla siostra. – Ja tam nie mam wątpliwości, że to przez s. Wandę takie inspiracje przechodzą. I już wkrótce 30 osób zaczyna wpłacać pieniądze na konto fundacji od 10 złotych do 3 tysięcy. – Jak taka kwota wpłynęła, od razu zadzwoniłam. „Bo to pewnie pomyłka”, wyjaśniałam. Jednak nie, darczyńca powiedział, że to i tak wciąż nie jest „wdowi grosz” – wspomina niepokalanka. Cud 2. Po tym, jak klasztor na Kazimierzowskiej spłonął podczas bombardowania stolicy, siostry przeniosły się niedaleko Skierniewic, tam też zamieszkała s. Wanda. – I co?

Otóż stamtąd mamy regularną pomoc. To inna nasza wychowanka zorganizowała sieć znajomych, którzy zasilają nasze konto – mówi s. Daniela. – Wzruszająca jest każda darowizna, ale są takie, które zapadają głębiej w serce. Między innymi comiesięczna wpłata od ojca czwórki dzieci, z których jedno jest niepełnosprawne. On, który mógłby się wymawiać od pomocy wałbrzyskim maluchom, nie robi tego. To jest szkoła miłości – wyjaśnia. Cud 3. – Nie mam zwyczaju odbierania telefonów podczas lekcji. Tym razem, nie wiem dlaczego, zrobiłam wyjątek – siostra opowiada o sytuacji sprzed kilku tygodni. – Telefonowała właścicielka hurtowni farmaceutycznej z Wrocławia, która miała do przekazania dwanaście paczek dla dzieci. Szukała adresatów, bo dom dziecka, który do tej pory wspierała, został zamknięty. Otrzymaliśmy od niej dwanaście kartonów wypełnionych różnym asortymentem: w jednym były rzeczy dla niemowląt, w innym zabawki, jeszcze inny zawierał ubrania dla dzieci. Prezenty na gwiazdkę były w tym roku bardzo bogate – uśmiecha się na wspomnienie wieczoru, gdy przy choince, w świetlicy dzieci zachwycały się upominkami.

Jest ich około trzydzieścioro,

sobięcinowskich dzieci. Codzienne przychodzą do sióstr, żeby się pobawić, żeby odrobić lekcje, zjeść podwieczorek, otrzymać trochę uwagi i serca. Ale to nie wszystko. Trwa bowiem remont pomieszczeń, które docelowo będą siedzibą fundacji i jej dzieł. Już widać, że będzie pięknie, a co ważniejsze, jest także rozwojowo, bo budynki pogospodarcze, w których wszystko się dzieje, mają wielką kubaturę. Potrzeba oczywiście także wielkich pieniędzy, aby je zaadaptować, ale to problem nie tylko wałbrzyskich sióstr, ale także Pana Boga i s. Wandy – patronki. Tymczasem s. Daniela i Agnieszka Styrna, zarząd fundacji – czyli kobiety, które uparły się, że życie w tej dzielnicy można zmieniać na lepsze i po to założyły fundację, planują kolejne etapy rozwoju dzieła.

Kuźnia Talentów to program mający przekonywać dzieci, że kryje się w nich ogromny potencjał. Jego wyzwolenie daje szansę na przerwanie błędnego koła dziedziczenia biedy. Współpraca z Wałbrzyskim Stowarzyszeniem Motocyklowym „Chełmiec” ma dać dzieciom nie tylko frajdę motocyklowej pasji, ale też nauczyć je odpowiedzialności za siebie, za innych, za sprzęt. Pilna jest też pomoc sobięcinowskim kobietom. Te bowiem nie wierzą w siebie. Z rozbrajającą szczerością wyznają, że już dawno przestały myśleć o sobie, a to przecież matki. Więc jeśli uwierzą, że cała ich wartość nie zależy od tego, czy jest przy nich jakikolwiek mężczyzna, może przestaną pchać się w toksyczne, patologiczne związki i staną na nogi. Wtedy będą solidnym oparciem dla swoich dzieci.

– To plany, nie boimy się ich snuć, bo nie liczymy tylko na siebie. Ufność pokładamy w Bogu i Niepokalanej, wierzymy w orędownictwo s. Wandy i w to, że ludzie wciąż są wrażliwi i chcą pomagać. Wystarczy dać im szansę – podsumowują s. Daniela i Agnieszka Styrna.