Sauna ewangelizacyjna

Marcin Jakimowicz

GN 08/2013 |

publikacja 21.02.2013 00:15

Okazuje się, że nad pizzą z mięsem renifera i w rozpalonej do czerwoności saunie można podyskutować o Najwyższym.

Emil Anton (pierwszy z lewej) po Mszy w Turku przypadkowo spotkał się z rodakami, którzy przeżyli konwersję na katolicyzm dzięki prowadzonemu przez niego blogowi. W albie Pasi Kukkanen. Na spotkanie Taizé do Poznania pojechał jeszcze jako luteranin. Dziś myśli o wstąpieniu do franciszkańskiej wspólnoty na Bronxie. Obok diakon luterański, który widząc, w jak liberalną stronę zmierza jego wspólnota, w desperacji modlił się: „Pokaż mi prawdziwy Kościół". Dziś jest katolikiem zdjęcia roman koszowski Emil Anton (pierwszy z lewej) po Mszy w Turku przypadkowo spotkał się z rodakami, którzy przeżyli konwersję na katolicyzm dzięki prowadzonemu przez niego blogowi. W albie Pasi Kukkanen. Na spotkanie Taizé do Poznania pojechał jeszcze jako luteranin. Dziś myśli o wstąpieniu do franciszkańskiej wspólnoty na Bronxie. Obok diakon luterański, który widząc, w jak liberalną stronę zmierza jego wspólnota, w desperacji modlił się: „Pokaż mi prawdziwy Kościół". Dziś jest katolikiem

Wchodzimy do helsińskiego Temppeliaukion kirkko – okrągłego luterańskiego kościoła wydrążonego w skale. Robi ogromne wrażenie. Przy pulpicie pani pastor przez piętnaście minut sprawdza jakość dźwięku. Głośnik lewy, głośnik prawy. Wszystko dopieszczone w najmniejszych szczegółach. Przygotowuje nabożeństwo? Nie! Spektakl. Czy muszę w jej zachowaniu doszukiwać się kondycji fińskiego luteranizmu? Gdy tuż przed naszym przylotem, w czasie jednego ze spektakli, przy ołtarzu stanęła naga aktorka, pojawiły się głosy, czy nie posunięto się zbyt daleko. Od razu odezwali się jednak krytycy, którzy powtarzali jak mantrę: „nie ingerujmy w sztukę”, „dość kościelnej cenzury”. Klasyka gatunku. – Pojawiły się nawet głosy, by nie przesadzać z „sakralnością kościoła” – wybucha śmiechem Emil Anton, nasz fiński przewodnik. Kościół w skale. Genialny symbol Kościoła Finlandii. Przepiękny, surowy, oszczędny, wysmakowany. Ze znakomitą akustyką. Tyle, że równie często jak nabożeństwa goszczący spektakle i koncerty. Wychodząc z kościoła, mijamy szyld fryzjera. Na łopatki rozkłada mnie dewiza „Happy hair – happy people”. Dewiza zachodniego świata. Nawet włosy muszą być szczęśliwe. Zastanawiające jest, że Finowie są drugim na świecie najszczęśliwszym narodem (według „World Happiness Report” Jeffreya Sachsa), a jednocześnie zajmują 14. pozycję (na liście 106 krajów) w liczbie popełnianych samobójstw. Paradoks. Nie pierwszy i nie ostatni w tym nadbałtyckim kraju.

Blog osławiony między katolikami

Młodziutki Emil Anton chciał podziękować siostrze Eugenii – polskiej urszulance, która uczyła go religii. Chciał odezwać się do niej po polsku. Podrałował do biblioteki, wypożyczył słownik fińsko-polski i zagłębił się w tajniki gramatyki. Skapitulował. Miał jeszcze dwa podejścia. W końcu zaprzyjaźnił się z chrząszczami w Szczebrzeszynie i liczebnikami. Dziś mówi znakomicie po polsku. Ukończył w Helsinkach polonistykę (uczyło się wraz z nim 3 studentów) i napisał magisterkę o antropologii w dramatach Wojtyły. Mieszka w Vantaa (blok, jakich sporo wokół, z basenem i sauną na parterze, sterylnie czysta klatka schodowa, ogromne okna, przez które zagląda do pokoju bezkresny las). Mieszka z żoną Beatą – Polką z Legnicy. Poznali się u krakowskich dominikanów. W czasie Mszy padło: „Przekażcie sobie znak pokoju”, więc go sobie przekazali. Skutecznie. Z głośników sączy się Sibelius. Zajadamy riisipiirakka – rodzaj pieroga. Za nami półki uginają się od książek. Apologetyka to główna pasja Emila. Z uporem maniaka od lat wyjaśnia rodakom katolickie dogmaty i zawiłości wiary. Odpisuje na mnóstwo maili. Od lat prowadzi bloga „Hyviä uutisia” (dosł.: „dobre wieści”). Zdradza nam, że pomysł na tytuł wziął z „Gościa Niedzielnego”, który wpadł mu przed laty w ręce. W gazecie znalazł sporo pozytywnych, pełnych światła inspiracji. Emil zaraził swą ewangelizacyjną pasją wielu Finów, odpornych z natury na entuzjastyczne podejście do jakiegokolwiek tematu. Do dziś na blogu zamieścił ponad 300 artykułów. Co poniedziałek pisze o swej wierze i zachwycie Kościołem. W zeszłym roku zanotował aż 85 tys. wejść na stronę.

Pokaż mi Kościół!

Jedziemy na północ, do Tampere. Mijamy skały, szczelnie oblepione zamarzniętymi falami błękitnego lodu, a Emil z zapałem opowiada o osobach, które dzięki jego blogowi wróciły do Kościoła lub przeżyły konwersję z luteranizmu. Jest ich sporo. Na Mszy w parafii w kościele w Turku spotkamy „przypadkowo” aż trzy z nich! Wśród nich luterańskiego diakona, który, obserwując coraz bardziej liberalną politykę swego Kościoła i widząc, że pastorzy przestają mówić jednym głosem, a nawet jawnie sobie przeczą, w desperacji modlił się: „Pokaż mi prawdziwy Kościół!”. Przez Google trafił na blog Emila. Zaczęli korespondować. Odnalazł w katolicyzmie żywy Kościół. – Gdy przyjechałem do Polski, z zazdrością patrzyłem na kolejki do konfesjonałów i adorację Najświętszego Sakramentu. Myślałem: „Ale musicie być szczęśliwi” – opowiada Emil. – Ujrzałem w metrze smutne twarze i chciałem wykrzyczeć: „Macie skarb pod ręką! Jezus czeka tuż za rogiem”. Przypomina mi, że zapadliśmy na chorobę Koziołka Matołka. Po szerokim szukamy świecie tego, co jest bardzo blisko. Parafia w Tampere stoi tuż przy muzeum Muminków. – Gdy usłyszeliśmy, że holenderscy misjonarze opuszczają Finlandię, zgłosiliśmy się jako ochotnicy – opowiada o. Zdzisław Huber. – Co było najtrudniejsze? Język. Uczyłem się od rana do wieczora, a głowa pękała mi przez cały dzień – wybucha śmiechem sercanin. Częstuje nas tartą Runeberga. Ciasteczka z migdałami, rumem i oczkiem malinowego dżemu wzięły nazwę od nazwiska autora hymnu Finlandii. Dziś jego święto. Za oknem sypie i sypie. – Nawet tu, w Tampere, widziałem kilka razy seledynowe zorze polarne – opowiada sercanin. Niedaleko jego parafii leży miasteczko o znajomej nazwie Nokia. I park rozrywki Angry Birds.

Bóg to jest porządek

Przed laty w czasie podróży po Estonii usłyszałem ciekawą definicję: „Bóg to jest porządek”. To zdanie powraca jak bumerang w czasie wędrówki po Finlandii. Polacy wrzucają Finów do worka „Skandynawowie”. Mieszkańcy Suomi ostro protestują przeciw takiemu zaszufladkowaniu. Finowie, podobnie jak Estończycy czy Węgrzy, należą do ludów ugrofińskich. W rozpędzonym centrum handlowym w Helsinkach pastor z kolczykiem w uchu i z przyprawionymi do pleców pierzastymi skrzydłami rozdaje ulotki. Trwa akcja pomocy seniorom. W tej „intencji” dziś wieczorem młodzi luteranie organizują „charytatywne party”. Wstęp na imprezę 10 euro. Kościół luterański liczy 4 miliony 405 tysięcy wiernych (85 proc. obywateli). Przed trzema laty zwierzchnikiem wspólnoty została kobieta. Wybory na biskupa Helsinek Irja Askola wygrała dzięki liberalnemu stosunkowi do małżeństwa (opowiada się za udzielaniem kościelnego ślubu parom homoseksualnym). W roku jej wyboru na „biskupkę” podwoiła się liczba wystąpień z Kościoła fińskiego. W roku 2009 wystąpiło z niego 43 650 Finów – rok później już 80 612. W Finlandii oszczędny luteranizm spotyka pełne świateł, obrazów i zapachów prawosławie. – Wyczuwalny klimat antykatolicki wynika przede wszystkim z historycznych zaszłości, a nie z wielkiej teologicznej debaty – wyjaśnia Emil Anton. – Na uniwersytetach nie traktuje się już niestety Biblii jako żywego słowa, ale raczej jako literacką ciekawostkę. Na każdym kroku spotykamy idealny porządek. Wszystko zapięte na ostatni guzik. Zabójcza punktualność. Czego możemy się nauczyć od fińskich chrześcijan? Sprawności, z jaką organizują akcje charytatywne (duchowny rozdający ulotki w hipermarkecie to w Polsce widok niespotykany). Finowie są też wzorem dokładności i uczciwości. Kraj szczyci się najmniejszym na świecie współczynnikiem korupcji.

Pizza z rena

Potężna luterańska katedra w Turku, byłej stolicy kraju. Ani żywego ducha. Z jednej strony to zrozumiałe, bo luteranie nie przesiadują w kościołach poza nabożeństwami, a jednak kościół-matka Ewangelicko-Luterańskiego Kościoła Finlandii wygląda na osierocony. – W Finlandii pracuje dwudziestu katolickich kapłanów – a wśród nich tylko jeden Fin. Ale za to biskup! – wybucha śmiechem Emil Anton. – Gdy luteranie wypożyczyli nam tę starą, katolicką kiedyś świątynię na święcenia biskupa Teemu Sippo, ogromny kościół pękał w szwach. Niektórzy stali nawet na zewnątrz świątyni. Niedługo potem był wybór arcybiskupa luterańskiego. Było sporo pustych miejsc. Nie, nie porównuję. Chcę jedynie pokazać, jak bardzo żywy i dynamiczny jest tutejszy Kościół katolicki. Za oknem pizzerii „Arezzo” niebo we wszelkich odcieniach szaroburości. Zajadamy pizzę z mięsem z renifera. Knajpę prowadzą katolicy z Iraku. Pizza palce lizać. Mięso z byka lub ważenki (samicy renifera) też niczego sobie. Goście restauracji ze zdumieniem spoglądają na młodziutkiego Pasi Kukkanena, który bez ceregieli żegna się przed jedzeniem. Sprawia wrażenie nieśmiałego. Nie chce być głównym bohaterem opowieści. Jak Janne Ahonen pochodzi z Lahti, stolicy zimowych sportów. Był w Poznaniu na spotkaniu Taizé. Jeszcze jako luteranin. Dzień po dniu odkrywał rzeczywistość Kościoła katolickiego. Sporo zawdzięcza blogowi Emila. Dziś, już jako katolik, myśli o tym, by wstąpić do franciszkańskiej wspólnoty na amerykańskim Bronxie. Co ciekawe, pochodzący również z Lahti biskup Sippo też jest konwertytą. Przeszedł na katolicyzm jako dziewiętnastolatek.

Uf, jak gorąco!

„Gdzie dwóch lub trzech zgromadzi się w imię moje, tam przynajmniej jeden jest z Chorzowa” – chciałoby się powiedzieć. Dwa lata temu w meksykańskim Tenango del Aire drzwi do sanktuarium Bożego Miłosierdzia otworzył nam brat Michał, z pękiem kluczy wczepionych w smycz z logo Ruchu. – Czujcie się jak u siebie w domu, tylko śmieci nie wyrzucajcie – wita nas w Turku o. Piotr Gębara. Wyczuwamy na kilometr śląski akcent (dotąd słyszeliśmy go jedynie, gdy Finowie mówili „tak”, czyli „jo”). – Skąd pochodzę? Z Chorzowa z Jadwiżki! Na półce kufel z „wielką niebieską erką”. W parafii wre jak w ulu. Co drugi dzień jakaś wspólnota ma spotkanie. – Mamy dla każdego coś miłego: dla młodych, starszych, dla charyzmatyków i biblistów. Durś coś się dzieje – śmieje się o. Piotr. – Po raz pierwszy usłyszałem fiński w samolocie 21 lat temu. Stewardessa gadała coś przez 10 minut. Nie rozumiałem ani słowa. Pomyślałem: pojadę na miesiąc i wracam. Ale zostałem. Starałem się wyłapywać jakieś słowa z telewizji. Pierwsze zdanie wypowiedziane po fińsku zapamiętam do końca życia. Po trzech miesiącach zrozumiałem w całości jedno zdanie. Pognałem, by podzielić się tym językowym odkryciem z zakonnicami. Wołam: „Zrozumiałem: ona jest prostytutką!”. Pokręciły głowami: „A nie mógł ojciec zrozumieć czegoś innego”? (śmiech). Wczoraj – przerywam sercaninowi – w Opus Dei słyszeliśmy: „Gdy w pracy rozmawiałem z ludźmi, byli świetnymi przyjaciółmi. Ale gdy zaczynałem pytać o religię, traktowali to jako zbyt osobistą wycieczkę”. – To prawda – odpowiada o. Gębara. – To owoc protestantyzmu. Wiara jest rzeczą prywatną, nie potrzebuje instytucji. Z Bogiem możesz pogadać w lesie. Wniosek? Na ulicy o Bogu mówić nie wypada. Ale nie dajmy się zwariować! Da się pogadać! Na przykład w saunie. Zapraszam do niej od lat pastorów i długo debatujemy o dogmatach. To dopiero ekumenia! Na początku do parafii przychodzili przede wszystkim Wietnamczycy i Irakijczycy. Dziś większość stanowią Finowie.

Atrakcja przyrodnicza

Zasypane śniegiem jezioro w Espoo wygląda jak gigantyczne lodowisko. Przedzieramy się przez iglasty las, by dojechać do skromnej tabliczki: „Karmeliittaluostari”. Kościółek karmelitanek to jedna z najpiękniejszych świątyń, jakie widziałem. Skromny, maleńki. Z ogromnym oknem, przez które na ołtarz spoglądają z oblepionych śniegiem drzew ciekawskie wiewiórki. Wita nas uśmiechnięta s. Mary Edel. Przyleciała tu ze Stanów Zjednoczonych. – Pamiętam, jak kiedyś zatrzymał się autobus i Finowie zobaczyli po raz pierwszy mniszki. Traktowali nas jak ciekawostkę przyrodniczą. A dziś? Dostajemy mnóstwo próśb o modlitwę. Nie wychodzimy na zewnątrz, a jednak za kratami bardzo mocno czujemy, że jesteśmy w Finlandii, odczuwamy każdy ruch, każde drgnienie tutejszego Kościoła. Czujemy „what’s going on!”. Wracamy do Helsinek. – Jesteśmy jak wyspa w oceanie luteranizmu i pojezierzu prawosławia – opowiada o. Ryszard Miś, proboszcz stołecznej parafii. Do Finlandii trafił w 1980 roku. Wówczas zarejestrowanych katolików było 2300. Teraz jest ich ponad 12 tysięcy. Liczebność wzrosła pięciokrotnie. – Największa różnica między fińskim a polskim duszpasterstwem? Finom brakuje spontaniczności. Są cisi, wycofani. Nie do pomyślenia jest odwiedzenie kogokolwiek bez oficjalnego uprzedzenia. O kolędzie można zapomnieć. Kiedyś jechałem w odwiedziny do pewnego parafianina. Jechałem cały dzień. Kilkaset kilometrów. Wcześniej napisałem list. Dotarłem na miejsce. Otwiera mi gość w kalesonach. Patrzy, jakbym chciał go zamordować. Spytałem o nazwisko: „Zgadza się?”. „Zgadza” – odburknął. I tyle mi powiedział. Zatrzasnął drzwi. Innym razem zapukało do mnie starsze małżeństwo. Przyjechali ponad 300 kilometrów, by poprosić o przyjęcie do Kościoła. Wyjaśniłem, że kurs przygotowania trwa rok. „Wiemy o tym – odparowali. – Poznaliśmy Kościół katolicki w czasie studiów. Ale musieliśmy spokojnie przemyśleć konwersję”. Zastanawiali się… 30 lat! Opowiadam to jako anegdotę, by pokazać trochę temperament Finów. Ile notujemy podobnych konwersji z luteranizmu? Około stu rocznie. Niełatwo przekonać Fina do swych poglądów – uśmiecha się o. Ryszard. – Ale gdy już ci zaufają, to na całość. Gdy Fin zyska twoje zaufanie, odda ci cale serce.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.