Mimo zamkniętych drzwi

Karolina Pawłowska

publikacja 20.12.2012 07:00

Na kolanach przed Najświętszym Sakramentem 20–30 chłopa z pochylonymi, krótko ostrzyżonymi głowami. W więziennej kaplicy zupełnie inaczej brzmi powtarzane: – Wybaw nas, Panie.

 – Ukryty w lipowym tabernakulum Pan Jezus z więziennej kaplicy, działa tu cuda – mówi ks. Marcin Górski Karolina Pawłowska – Ukryty w lipowym tabernakulum Pan Jezus z więziennej kaplicy, działa tu cuda – mówi ks. Marcin Górski

Wiedzą, o co proszą – kiwa głową ks. Marcin Górski, kapelan Zakładu Karnego w Czarnem. Po nabożeństwie chowa Pana Jezusa do przedziwnego tabernakulum – drzewa i mówi: – On działa w tym miejscu cuda.

Atak w kaplicy

Chwilę wcześniej spokój miejsca uświęconego obecnością Najświętszego Sakramentu zderzył się z realiami więziennego świata. „Grypsującemu” udało się wykorzystać moment przygotowania do Mszy św. i uderzyć w twarz „nie-grypsującego”. Atak trwał tak krótko, że trudno się zorientować, co naprawdę się stało i kim był napastnik. Strażnicy więzienni błyskawicznie opanowali sytuację. Wyprowadzili z kaplicy grupę grypserów, którzy mogli stanowić zagrożenie. – Takie rzeczy się nie zdarzają! Nie w kaplicy! – ks. Marcin kipi ze złości, kiedy wpada do zakrystii. Atak w kaplicy oznacza, że agresywnym prowodyrom zostanie cofnięty przywilej uczestnictwa w Godzinie Miłosierdzia i katechezach. Dla bezpieczeństwa tych, którzy nie chcą wchodzić w świat grypsujących. I dla przykładu. Msza św. odwołana. Więźniowie, którzy zostali w kaplicy, odmawiają przed Najświętszym Sakramentem Koronkę do Bożego Miłosierdzia i Litanię do Najdroższej Krwi Chrystusa Pana. Po „Pociecho płaczących” i „Nadziejo pokutujących” szczególnie mocno roznosi się po kaplicy gromkie „Wybaw nas, Panie”. Wieczorem dostaję telefon od ks. Marcina. – Wiesz jaka była dzisiaj Ewangelia? Pan Jezus wyrzucił przekupniów ze świątyni… – mówi. Przypadek?

Dobra sianie

– Złemu nie podoba się ani Koronka, ani nowy konfesjonał, ani rekolekcje, a już najbardziej to, kiedy ktoś opowie się za Chrystusem – mówi ks. Marcin. Wybranie Ewangelii bywa trudne po naszej stronie murów, a co dopiero tutaj. Jeśli w więzieniu chce się postawić na Chrystusa, to trzeba iść pod prąd. – To jest kilka godzin w ty- godniu w kaplicy, a potem strasznie trudno walczyć o siebie w imię Jezusa, nie dać się złamać. Nam się wydaje, że trudno walczyć o naszą świętość w pracy, wśród znajomych czy sąsiadów. Życzyłbym każdemu, kto tak myśli, żeby przyszedł powalczyć za kratami. Zobaczyłby, co to znaczy być mężnym w wyznawaniu wiary, kiedy wraca się do ośmioosobowej celi. Po męsku im mówię: trzeba mieć jaja, żeby żyć Ewangelią – opowiada kapelan. W czarneńskim zakładzie jest prawie 1500 osadzonych. Także te „najcięższe przypadki”, z kontem obciążonym dożywociem. Ks. Marcin nie lubi statystyk. Z pobieżnych obliczeń wie, że w duszpasterstwie uczestniczy ok. 10 proc. osadzonych. – Ja się na to nie zżymam. Uczę się tu czekania. Na informację w skrzynce, na chęć rozmowy – tłumaczy. Każdego roku ktoś przyjmuje chrzest, Komunię i bierzmowanie. Przychodzą z ciekawości i odkrywają Pana Boga. Po bierzmowaniu, jak na wolności, niektórzy zostają i świetnie funkcjonują w duszpasterstwie, inni – znikają. Kapelan cieszy się z każdego przychodzącego. – Ja nie osądzam. Oni już mieli swojego sędziego na rozprawie, drugi Sędzia osądzi ich na sądzie ostatecznym. Interesuje mnie człowiek tu i teraz. Skoro przyszedł, musze zrobić wszystko, żeby mu pomóc – mówi. Po czterech latach nie ma wątpliwości, że dwa najlepsze miejsca pracy księdza to hospicjum i więzienie. – I tu, i tam dotyka się głębi ludzkiego cierpienia związanego z chorobą albo spowodowanego grzechem. Pan Bóg daje mi dowody, że jestem tu potrzebny. Czasami człowiek jeszcze dobrze nie posieje, a już zbiera plony – dzieli się kapelańskimi przemyśleniami.

Początek na końcu świata

Dla tych z zewnątrz tu jest koniec świata. Dla niektórych – jak dla Roberta – jego początek. Drobny, z wyglądu jakby niepasujący do tego miejsca, cicho odpowiada na pytania. Za kratami spędził 12 lat. Do odsiadki została mu… reszta życia. On jest z tych „paradoksów”. Swoją wolność odnalazł w więzieniu. – Słowo Boże pomogło mi zrozumieć, co tak naprawdę zrobiłem. Jak się je przyjmie, idzie się już zupełnie innym torem myślenia – mówi młody mężczyzna. Stracił wszystko: rodzinę, dziecko, wolność. Z rozpaczy próbował odebrać sobie życie. – Zacząłem pisać listy. Wiele osób nie odpowiedziało. Nie dziwię się właściwie. Napisałem prawdę. Jeden z zakonników przysłał mi „Dzienniczek” s. Faustyny. Długo leżał i mnie wołał. Jak przestałem się bronić i zacząłem czytać, zatrzymałem się w miejscu, w którym s. Faustyna prosiła Pana Jezusa, żeby skierował na nią winy wszystkich grzeszników. To mnie poruszyło – cicho opowiada swoją historię. Dzisiaj korespondencyjni przyjaciele są jego rodziną. – Jakby mi ktoś wtedy powiedział, że zakonnica-urszulanka zostanie moją najlepszą kumpelą, to dostałby po ryju – mówi z rozbrajającą szczerością. Kiedy zaczął się uczyć angielskiego, zastanawiał się po co. – Po pięciu latach dowiedziałem się po co: jak przyjechał o. James Manjackal, mogłem z nim porozmawiać – tłumaczy Bożą arytmetykę. – Byłem okrutnym człowiekiem. Zabić człowieka było dla mnie jak splunąć. Może są tacy, którzy będą kpić, że taki szuka teraz usprawiedliwienia. Ale ja wiem, że kiedy Bóg dotknie serca, nie ma takiej siły, która mogłaby Go zatrzymać. Daje ci czas, żeby samemu podejść do krzyża i pozwolić Mu działać – dodaje po chwili, tak, że ledwie można go usłyszeć.

Pan Jezus w lipie

Roberta często można zobaczyć w więziennej kaplicy. Prawie wszystko, co w niej jest, zrobili skazani. Począwszy od obrazów po nietypowe, przyciągające wzrok tabernakulum w wydrążonym pniu lipy. Powstało dwa lata temu. Od tego czasu jest też w więziennej kaplicy Pan Jezus. – Tabernakulum zrobił człowiek, którego już w Czarnem nie ma. Mam nadzieję, że jest na wolności – mówi ks. Marcin. Przez trzy tygodnie rzeźbiarz-amator dłutem i młotkiem mozolnie wydobywał ukryte w drewnie winne grona i kłosy zbóż. Takich artystów ZK Czarne ma więcej. Ich prace może zobaczyć choćby podczas corocznego konkursu szopek, na który przychodzą prace także z innych zakładów karnych z całej Polski. Trafiają później na licytacje charytatywne w współpracujących z więzieniem placówek. – Skazani to osoby, które popełniły przestępstwa, odsiadują karę, ale nie przestali być ludźmi. Odczuwają tak samo jak my, zwłaszcza kiedy coś złego dzieje się dzieciom. I tu też jest rola kapelana, jego rozmów o miłosierdziu, o niesieniu pomocy – mówi o włączaniu się osadzonych w akcje charytatywne Ewa Bartkowska, zastępca kierownika penitencjarnego Zakładu Karnego w Czarnem.

Siłownia a moc Boża

– Większość z nas patrzy na więźniów z perspektywy grzechu. Że ukradli, że pobili. To jest prawda o tych ludziach. Ale można popatrzeć też tak: są w więzieniu, a to także jest miejsce mocnego działania Pana Boga – kiwa głową kapelan. Przed niedoszłą Mszą św., ks. Marcin opowiadał o sianiu i Bożym działaniu. O owocach kolejnych rekolekcji z o. Johnem Bashaborą z Ugandy i o. Jamesem Manjackalem z Indii. O charyzmatach, uzdrowionych poharatanych relacjach, uwalnianiu od nienawiści i o… spoczynku w Duchu Świętym. – Siedzą takie abs-y (absolutny brak szyi – przyp. red.) i patrzą, jak po kolei ich koledzy padają. Widzę, że się boją, że okaże się nagle, że ta godzina dziennie na siłowni nic nie znaczy w zetknięciu z Bożą mocą. I się pytają: „co ksiądz mi zrobił?”. Ja? Tylko pomodliłem nad tobą, a Duch Święty zadziałał – opowiada ks. Marcin. Ale i więźniowie potrafią zaskoczyć kapelana. We wrześniu, pierwszy raz w historii koszalińskiego okręgu, więźniowie poszli na czterodniową pielgrzymkę do Skrzatusza.

– Msza św., Koronka, Różaniec, Droga Krzyżowa, konferencja ascetyczna jedna, czasem druga, a oni to tempo wytrzymywali! – śmieje się kapelan. – Żaden z nich nie szedł dla siebie, żadna z intencji nie mówiła o wyjściu na wolność – dodaje już całkiem poważnie. Rozbrajało ich zderzenie z życzliwością i bezinteresownością ludzi przyjmujących pielgrzymów i szykujących dla nich posiłki. – W piątek rano tłumaczę, że post nas nie obowiązuje, ale jałmużna jak najbardziej. A że nic nie mamy, to możemy swoją modlitwę ofiarować w intencji bardziej potrzebujących. Idziemy przez las, odwracam się, a tu pół grupy nie ma. Gdzie są? Na grzybach! Wyłażą za pół godziny z torbami i mówią: „księże, to na jałmużnę, za to, że postu nie ma”. Wręczyli te grzyby pierwszemu grzybiarzowi, którego spotkali. Był zaskoczony – relacjonuje kapelan. Bo w więzieniu inaczej się czyta Ewangelię. Bardziej konkretnie. – Co Pan Jezus mówił? Nie potrzebują lekarza ci, którzy się dobrze mają. On przyszedł do takich ludzi. A oni czasami zawstydzają prostotą rozumienia Ewangelii. Wtedy tak sobie myślę, że jeśli złodzieje i nierządnice przed nami… to może ja zaraz za nimi. Może na ich grzbiecie i mnie uda się wjechać do królestwa Bożego – zastanawia się kapelan. Inaczej też brzmi adwentowy argument: możesz nie zdążyć. Ks. Marcin zna takich, którzy myśleli, że zdążą, że jak tylko wyjdą na wolność to świat zawojują. – Zacznij się zmieniać tu, albo nie zmienisz się nigdy – mówi im krótko, po więziennemu. I czeka.