Między filarami

ks. Wojciech Parfianowicz; GN 48/2012 Koszalin

publikacja 05.12.2012 07:00

Kobiety w ornatach czy księża na ślubnym kobiercu nie rozwiążą problemu powołań. Powołania w Kościele są, tylko trzeba je odkryć. Kapłani swoje, a świeccy swoje.

 Młodzi, uśmiechnięci, normalni. Będą pomagać w przygotowaniu swoich rówieśników do bierzmowania ks. Wojciech Parfianowicz Młodzi, uśmiechnięci, normalni. Będą pomagać w przygotowaniu swoich rówieśników do bierzmowania

Jedną z różnic między Kościołem w Polsce a tym w Europie Zachodniej jest zaangażowanie świeckich. U nas najbardziej zatłoczona jest przestrzeń pod chórem, natomiast w Europie wierni często okupują prezbiterium, wyręczając kapłana w tym, w czym nie powinni. Świecki staje się niby księdzem, a ksiądz pseudoświeckim. W naszej rzeczywistości sprawę zaangażowania można by zobrazować jeszcze inaczej: świeccy niewiele, księża prawie wszystko. Problem jest złożony, ale czasami działa tu coś, co można by nazwać „syndromem filara”; jednym wystarczy go podpierać, innym wydaje się, że nim są; w dodatku... tylko oni.

Może się jednak wychylić?

Przede wszystkim w ostatnich latach jest trochę lepiej. – Nie mam wątpliwości, że ludzi zaangażowanych w Kościele jest coraz więcej. Przez prawie 20 lat, jak jestem księdzem, widzę ogromny rozwój świadomości u świeckich, że są nie tylko w Kościele, ale Kościołem – zauważa ks. Zbigniew Woźniak, asystent diecezjalnej rady ruchów i stowarzyszeń katolickich. – Są tacy, którzy chcą się angażować, stąd propozycja Studium Formacyjnego – dodaje.

W listopadzie w naszej diecezji odbyło się pierwsze z trzech spotkań w ramach Studium. Około 40 osób przygotowuje się w nim do posługi nadzwyczajnego szafarza Komunii św., lektora czy animatora katechezy parafialnej. – Ta formacja przydaje się samym uczestnikom, ale jest też szansą dla parafii, do których oni później wracają – tłumaczy ks. dr Radosław Mazur, odpowiedzialny za Studium. Poza tym posługi szafarza czy lektora są też doskonałą propozycją aktywizacji mężczyzn. Jeśli chodzi o świeckich, nasz Kościół jest w przeważającej większości „żeńsko-katolicki”. Panowie w niektórych formach po prostu się nie odnajdują.

– Będąc szafarzem mogę się zbliżyć do Pana Boga, dotknąć Go, poczuć Jego obecność. Mogę też służyć innym, zanosić Komunię św. chorym – mówi Wojciech Ernestowicz ze Słupska. – Jest to jakieś wyróżnienie. Mogę dać z siebie coś więcej – dodaje Wiesław Filipczyk ze Słupska, również kandydat na szafarza. W naszej diecezji działa obecnie ponad setka nadzwyczajnych szafarzy. Posługa lektora pozwala świeckim na jeszcze inne zaangażowanie. Należy ją odróżnić od funkcji lektora, czyli czytającego podczas liturgii. Mylące jest tu użycie słowa „lektor” w obu przypadkach. Lektor ustanowiony przez biskupa to poważna posługa. Taki człowiek też czyta podczas liturgii, ale wolno mu o wiele więcej. Może przewodniczyć nabożeństwom takim jak: Różaniec, Gorzkie Żale, majowe czy czerwcowe. Może prowadzić przygotowanie do sakramentów. Dotychczas w naszej diecezji ustanowionymi lektorami byli tylko klerycy III roku. – Już teraz jestem zelatorem Apostolstwa Dobrej Śmierci. Prowadzę z księdzem dni skupienia, konferencje. Chodzę też do chorych i przygotowuję ich do odwiedzin księdza. Tacy ludzie często boją się wizyty kapłana, więc przygotowanie jest potrzebne – opowiada Henryk Stępień z Sianowa, kandydat do posługi lektoratu. Możliwości zaangażowania jest naprawdę dużo. Od najbardziej odpowiedzialnych funkcji, przez uczestnictwo w ruchach i stowarzyszeniach, po parafialną codzienność; choćby coś tak prostego, a potrzebnego, jak sprzątanie czy dekorowanie świątyni.

Lepiej schować się za

Jednak znaczna większość ludzi świeckich angażuje się słabo, albo wcale. Powodów może być wiele. Czasami jest to strach przed reakcją otoczenia. Człowiek bliski Kościołowi jest nieraz postrzegany jako dziwoląg nie z tego świata. – W tym czasie, kiedy jestem tutaj na Studium, odbywa się też szkolny biwak. Cała klasa pojechała oprócz mnie. Pytali, dlaczego nie jadę. Kiedy powiedziałam, że będę w Koszalinie na kursie animatora, to zaraz pojawiły się komentarze typu: „co, znowu coś z Kościołem, ogarnij się” – opowiada Julia Sklenarska, licelistka ze Słupska, przyszła animatorka grup kandydatów do bierzmowania. Innym razem jest to po prostu lęk przed nieznanym. – Nie była to łatwa decyzja – wspomina Wiesław Filipczyk, przyszły szafarz. – Nawet najbliżsi pytali, po co mi to, przecież są księża. W końcu proboszcz zaprosił mnie i żonę na rozmowę i wszystko nam wyjaśnił – dodaje. Są też inne powody; czasami zwykła nieśmiałość czy niewiara we własne możliwości. Innym razem wygodnictwo czy po prostu podejście do Kościoła, jak do zakładu usług religijnych – płacę, więc wymagam. Częstym problemem jest też brak czasu. Praca po kilkanaście godzin dziennie utrudnia jakiekolwiek zaangażowanie w Kościele.

Jestem filarem

Często jednak bierność świeckich jest winą nas – księży. W niektórych parafiach ksiądz jest jak wielofunkcyjny robot. Głosi kazania, spowiada, liczy tacę, zajmuje się dachem, cieknącymi rynnami i dystrybucją czasopism religijnych. Czasami nie chcemy dostrzec, że ci świeccy to wcale nie tacy laicy i na wielu rzeczach znają się po prostu lepiej niż my, choćby np. na finansach czy na dziennikarstwie. Nie brakuje też wykształconych świeckich teologów. Boimy się powierzyć im odpowiedzialność, bo może kiedyś się sparzyliśmy, ktoś coś zawalił. Albo nie chcemy tego, co stało się w niektórych miejscach na Zachodzie, gdzie świeccy niejako wypchnęli księży i, udając pasterzy, wzięli stery w swoje ręce. Zaniedbujemy więc tych, którzy już są blisko.

– Mając wykształconych lektorów, animatorów, szafarzy czy innych zaangażowanych, zostawiamy ich samym sobie. Zapominamy, że jesteśmy od tego, aby im pomagać, koordynować ich działania, wyznaczać zadania, współdziałać z nimi. Jeśli jest to współdziałanie, to każdy znajdzie swoje właściwe miejsce – zauważa ks. Mazur. Z drugiej strony brakuje wyjścia ku tym, którzy potencjalnie byliby gotowi do działania. – Jedna osoba powiedziała mi kiedyś: „proszę księdza, ja bym chętnie poczytał, czy jakoś się zaangażował, tylko nie ma takiego sygnału, że ja coś mogę robić”. Tych sygnałów z naszej strony powinno być więcej, bo ludzie często sami nie mają śmiałości – dodaje ks. Woźniak.

Ważne jest jeszcze jedno. Nie chodzi teraz o to, że trzeba koniecznie do czegoś należeć, że wszyscy muszą mieć jakąś konkretną robotę, funkcję. Najważniejszą posługą dla Kościoła jest zawsze modlitwa. Czas spędzony na adoracji czy z różańcem w ręku, może przynieść Kościołowi więcej owoców niż niejedna huczna akcja ewangelizacyjna. Pytanie tylko, ile w naszej modlitwie jest naszych spraw, a ile Kościoła? Czy ktoś modli się w intencjach ojca świętego nie tylko przy okazji zyskiwania odpustu?