Opowieść o Bogu i człowieku

Andrzej Macura

publikacja 01.12.2012 22:01

Dawniej przeszkadzało, że tylko po hebrajsku czy łacinie. Dziś niby po polsku. Tyle że czasem może się wydawać, że niewiele przez to jaśniejszy. O co chodzi? Oczywiście o Stary Testament.

Opowieść o Bogu i człowieku Henryk Przondziono/GN Dawniej przeszkadzało, że tylko po hebrajsku czy łacinie. Dziś niby po polsku. Tyle że czasem może się wydawać, że niewiele przez to jaśniejszy. O co chodzi? Oczywiście o Stary Testament.

Do lektury tej części Biblii podchodzi się trochę jak do jeża. Czyli na wszelki wypadek zachowując bezpieczny dystans. Pół biedy, gdy jakiś fragment będzie niejasny. Wystarczy przeczytać mądre wyjaśnienie. Gorzej, gdy zachwieje ustalonymi poglądami i zrodzi trudne pytania. Więcej, może nawet zgorszyć. Dlaczego Bóg to, dlaczego tamto. Nie lepiej czytać tylko Ewangelię, którą znacznie łatwiej osłodzić i sprowadzić do roli utrwalacza przyjętych pobożnych opinii?

Pewnie dlatego Stary Testament, stosunkowo rzadko czytany podczas liturgii, jeszcze rzadziej jest komentowany w homiliach. Tymczasem problem w dużej mierze tkwi nie w samej treści tych ksiąg, ale w tym, jak je czytamy. Przyzwyczajeni do komentarzy koncentrujących się na jednym słowie, zdaniu, czy wydarzeniu tracimy z oczu to, z czym nie mamy problemów czytając inne książki: całość narracji, w której konkretne wydarzenia rysują sylwetkę wielobarwnych bohaterów.

Bo Stary Testament – oczywiście księgi historyczne, nie mądrościowe czy prorockie – to historia. To pasjonujące dzieje relacji Boga i człowieka. Od stworzenia, przez grzech, pierwsze próby zatamowania rozlewającego się zła (potop), powołanie Abrahama, wyprowadzenie Izraela z Egiptu, zdobycie Kanaanu, historię królestw,  wojny z Asyrią,  babilońską niewolę, czasy powstań Machabeuszy aż po wydarzenie Jezusa Chrystusa w Nowym Testamencie to historia, w której skomplikowane ścieżki Bóg wpisuje swoje plany. Można się zżymać, że to dzieje mało święte, zwyczajne, pełne ludzkich krętactw i podłości, ale taka zazwyczaj jest ludzka historia.  Całkiem mało pomnikowa. Bóg na użytek tego, co szumnie nazywamy historią zbawienia nie wymyślił nowej, lepszej, bardziej szlachetnej. Wziął to, co było i dzień po dniu, rok po roku, w tej historii objawił samego siebie, pociągając człowieka do wybierania zapomnianych wskutek grzechu ideałów.

Tak, to prawda: samo pociągnięcie człowieka do Boga to za mało. Nieposłuszeństwo Adama Bóg w przedziwny sposób zgładził stając się człowiekiem i wierny samemu sobie umierając na krzyżu. Ale śmierć Chrystusa byłaby czymś w rodzaju zwykłej formalności, zrobienia czegoś za plecami człowieka, gdyby w dziejach ludzkich zabrakło tego, o czym tak pięknie mówił Bóg ustami proroka Ozeasza: „Pociągnąłem ich do siebie ludzkimi więzami, a były to więzy miłości”; gdyby zabrakło pokazania, jak w zmiennych kolejach losu i postaw Izraela Bóg jawi się jako ten, który pozostaje zawsze wierny.

Kluczowe dla zrozumienia historii Starego Testamentu jest to, co robi Bóg po grzechu Adama i Ewy. Opowieść o stworzeniu (zresztą dwie, mocno się różniące), o nieposłuszeństwie pierwszych rodziców, to tylko wstęp do tych dziejów, pozwalający zrozumieć, kim jest Bóg, skąd się wziął człowiek i dlaczego Boże stworzenie może sprzeciwiać się Stwórcy. To jednak w tym co dzieje się po tym grzechu – historii Abla i Kaina, postawie Lameka, wydarzeniu potopu, grzechu córek Noego czy opowiadaniu o wieży Babel – pokazuje się sens tego, co nazywa się historią zbawienia: raz skażona grzechem ludzkość brnie weń coraz głębiej i nie pomagają nawet tak radykalne środki, jak wyniszczenie prawie wszystkich ludzi wodami potopu (o, jak często na walkę z grzechem mamy podobne pomysły). Dopiero w obliczu nieskuteczności innych działań Bóg decyduje się zadziałać inaczej. Wkroczyć w historię człowieka tak, by na nowo nauczyć go miłości do swojego Stwórcy.

Miłości, a nie kupiectwa. To prawda, że przymierze zawarte na Synaju jest układem w stylu „wy mi dacie to, a ja wam za to dam to; ale jeśli nie dacie mi tego, to i ja wam nie dam tamtego”. Tyle że Bóg jest cierpliwy. Nie reaguje na każdy, najdrobniejszy grzech. Dopiero gdy szala nieprawości się wypełnia, stosuje terapię wstrząsową. I co ważne, nie zrywa przymierza. Pozwala Izraelowi wrócić do siebie. A kiedy poraniony Izrael wraca do swojego Boga, On obdarza go łaskawością,  której po ludzku trudno było się spodziewać. Bo Bóg jest zawsze wierny.

Bóg jest wierny Izraelowi do tego stopnia, że czasem może się wręcz wydawać, ze jest niesprawiedliwy. Dlaczego stoi po stronie Izraela, a nie innych narodów? Dlaczego w ich sprawach nie jest sprawiedliwym sędzią, a opowiada się po stronie Narodu Wybranego? Właśnie po to, żeby pokazać tym, którzy już Go poznali, że Mu na nich zależy; że są Mu bliscy, że są niejako jego rodziną. Gdy nadejdzie czas – gdy się wypełni w osobie Jezusa Chrystusa –  Jego łaskawości będą mogły, zgodnie z obietnicą daną Abrahamowi, doznawać wszystkie narody. Przy okazji, wybierając i troszcząc się o jeden mały i niewiele znaczący naród mieszkający między potęgami Egiptu i następujących po sobie cywilizacji znad Tygrysu i Eufratu, Bóg pokazuje, że nie jest Bogiem malowanym, jak bożki pogan. On naprawdę może wybawić swoich wiernych z najpoważniejszych tarapatów.

Znamienne, że postaci Starego Testamentu nie są pomnikami. Często dojrzewają dopiero do wiary, uczą się relacji z Bogiem, a czasem i o swoim zaufaniu do Boga zapominają.  Bo czym zasłużył sobie Abraham, że Bóg postanowił wybrać właśnie jego na ojca Wybranego Narodu? Niczym. Był prawym człowiekiem, ale choć był bardzo oddany Bogu to przecież nie przestał kombinować też po swojemu. A jego wnuk Jakub czym zasłużył sobie na Boże wybranie? Podstępny, bojaźliwy, nie umiejący zapanować nad okazywaniem szczególnych względów najmłodszemu synowi Józefowi,  która to postawa  stała się źródłem krzywdy wyrządzonych mu przez starsze rodzeństwo.

A Mojżesz? Czy był wzorem otwartości na Boga, gdy widząc Go w ognistym krzewie chciał dla świętego spokoju zrezygnować z trudnej misji pójścia do faraona z żądaniem wypuszczenia Izraelitów? Bohater Samson wpadał w tarapaty z powodu słabości wobec (nie do, ale wobec) kobiet. Dawid prócz chwil, w których postępował niezwykle uczciwie i szlachetnie, miewał i takie, których wedle dzisiejszych standardów powinien się wstydzić. Nie chodzi nawet o słabość do Batszeby, zakończoną zamordowaniem jej męża. Przecież rady, których udziela Salomonowi stojąc już nad grobem, trudno uznać za wypływające z ducha Bożych przykazań. A Salomon? Czyż ten, który był chwalony za mądrość, nie skończył jako bałwochwalca?

Nie inaczej jest z wieloma bohaterami starotestamentalnych historii. Bóg, choć święty i jasno formułujący, co jest dobre, a co złe, niejako akceptuje ich grzeszność. Przyjął tych ludzi takimi, jakimi byli i w przedziwny sposób przez nich, grzesznych i upadających, uwikłanych w mało święte obyczaje i mało szlachetne spory ludzi tamtej epoki przygotował świat na przyjście swojego Syna. Niebezpieczna koncepcja? Ależ nie!  Kto nie wierzy, niech zajrzy do pierwszego akapitu Nowego Testamentu, do Ewangelii Mateusza, w którym wśród protoplastów Jezusa wymieniono pogubioną Tamar, żonę zarówno synów Judy, jak i jego samego (w odwrotnej kolejności) czy Batszebę, niewierną żonę Uriasza Chetyty.

Obraz Boga wyłaniający się uważnemu czytelnikowi z kart Starego Testamentu zasadniczo różni się od stereotypu „surowy Bóg Starego Testamentu, łagodny Nowego”. Ale żeby to dostrzec, trzeba czytać tę księgę spokojnie, bez gorszenia się szczegółami, bez dorabiania niektórym sytuacjom niepotrzebnych apologii. To opowieść o Bogu wkraczającym w historię człowieka, walczącym o człowieka. Nic dziwnego, że nie zawsze wszystko wydaje się w niej nieskazitelnie czyste.

Bóg uczący człowieka na nowo miłości, zaufania do siebie, to klucz do zrozumienia dziejów Starego Testamentu. Jedyny? Raczej nie. Ten artykuł można by napisać trochę inaczej. Wybierając inne wątki, inaczej rozstawiając akcenty, można by nieco inaczej przedstawić obraz relacji Boga i człowieka. Ale zawsze pozostanie on nieszablonowy, barwny, jak nieszablonowy i barwny potrafi być człowiek i dostosowujący się do jego dziwactw Bóg.